Reklama

Naszym zwyczajem było cotygodniowe spotkanie w lokalnym pubie, gdzie pośród zapachu orzechów i wysłużonych drewnianych stołów rozkoszowaliśmy się chwilami oddechu od codzienności.

Reklama

Piątkowy wieczór zawsze należał do nas. Tradycyjnie po pracy każde z nas: Marta, Hania, Basia, Jacek, Piotr, Andrzej i ja, zasiadaliśmy przy naszym ulubionym okrągłym stole, nieco chwiejnym, ale za to pełnym historii. W tych godzinach zapominaliśmy o obowiązkach, troskach i ciężarze odpowiedzialności, które na co dzień spoczywały na naszych barkach. Rozmowy zawsze krążyły wokół drobnych spraw – nowinek z pracy, anegdot, wspomnień z czasów, gdy nasze życie dopiero się rozpędzało. Śmiech mieszał się z dźwiękami kieliszków i spokojną muzyką jazzową, która płynęła z głośników zamontowanych w kątach starego, doświadczonego życiem lokalu.

Była jedna rzecz, która nadawała tym spotkaniom smaku – nasz wspólny kupon totolotka. Był to element naszego rytuału, niewielka, tygodniowa inwestycja, która mieściła się między żartem a skrywaną nadzieją. Każdy z nas miał swoją metodę wybierania liczb – niektórzy obstawiali daty urodzenia, inni wierzyli w magiczną moc swoich szczęśliwych numerów, a jeszcze inni poddawali się kaprysom przypadku. Nigdy nie braliśmy tego zbyt poważnie, a nasze podekscytowanie sprawdzaniem wyników loterii było bardziej formą zabawy niż rzeczywistym oczekiwaniem zwycięstwa.

Wszystko zmieniło się pewnego piątkowego wieczoru, kiedy to, co uważaliśmy za niemożliwe, stało się rzeczywistością. Numerki, które zwykle kończyły jako zapomniane kombinacje w śmietniku historii, tym razem zatrzęsły fundamentami naszej przyjaźni, rzucając ją na nieznane wody wyzwań, podejrzeń i chciwości.

To było jak szalony sen

– O matko, chłopaki, sprawdźcie to! – krzyknął Andrzej, nagle przerywając zabawę, którą zawsze urządzaliśmy, czekając na wyniki loterii. Mój wzrok natychmiast skierował się na jego ręce, które drżały, gdy przesuwał palcem po ekranie smartfona. Wiedziałem, że to jest ten moment, którego zawsze się obawiałem, ale jednocześnie w tajemnicy pragnąłem.

Zobacz także

Zbliżyłem się, a Andrzej obrócił ekran w moją stronę. Zamarłem, patrząc na wyświetlone liczby – te same, które godzinę wcześniej zapisaliśmy na naszym wspólnym kuponie. Wszyscy przycisnęli się do nas, przerywając rozmowy i spoglądając na to, co wydawało się być zwyczajnym smartfonem, ale w tej chwili przypominał raczej wehikuł czasu, który mógł nas przenieść do zupełnie innego życia.

Jesteśmy bogaci! – wybuchnął Piotr, który zwykle był najbardziej sceptyczny wobec naszych szans na wygraną. A teraz, jego sceptycyzm wyparował, uciekł razem z dymem papierosa, który wcześniej trzymał między palcami.

Euforia eksplodowała jak korek od szampana. Jacek podskoczył, wymierzając pięścią w powietrze, Marta krzyczała, z radością w oczach, a Hania, zawsze spokojna i zdystansowana, zaczęła tańczyć w rytm zwycięskiego dudnienia naszych serc. Ściskaliśmy się, śmialiśmy i wykrzykiwaliśmy plany na przyszłość, takie jakie zawsze snuliśmy siedząc przy piwie i marząc na głos. Wygrana wydawała się być jakimś cudem, magicznym elementem, który zamieniłby nasze życie w serię nieskończonych możliwości.

– Musimy to uczcić! – wrzasnął Andrzej, w międzyczasie machając do barmana, by zamówić kolejną rundę. Bar zaczął pulsować naszą radością, a ludzie wokół zaczęli spoglądać z zaciekawieniem, a może i z odrobiną zazdrości.

Nagle, ton rozmów nieco się obniżył. Jacek, z którym dzieliłem gorsze i lepsze chwile, przerwał śmiech i spojrzał na mnie z powagą, której na jego twarzy widywałem rzadko.

– Marek, to szaleństwo, prawda? Teraz wszystko się zmieni. Ale musimy pamiętać, żeby to wszystko dobrze rozegrać – powiedział, a ja poczułem, jak po moich plecach przebiegł dreszcz.

– Tak, tak, oczywiście – odpowiedziałem, choć czułem, że te słowa wcale nie brzmiały tak przekonująco, jakbym tego chciał. Na horyzoncie naszej radości pojawił się cień niepokoju, który był jak przestroga przed tym, co mogło nadejść. Chociaż tego wieczoru świętowaliśmy jak nigdy dotąd, z każdą kolejną minutą coraz wyraźniej zdawałem sobie sprawę, że nadchodzi burza, która mogłaby nas wszystkich zatopić w morzu niepewności i chciwości.

Pojawiały się pierwsze problemy

Cisza w moim mieszkaniu kontrastowała z gwarem i śmiechem, które jeszcze do niedawna wypełniały bar. Teraz, w samotności, skupiałem się na ciężarze, który spoczął na moich barkach. Euforia nieco opadła, a ja zacząłem rozważać, jak ta wygrana może wpłynąć na nasze życie, nasze relacje, naszą przyszłość.

– Marek, to ogromna suma, nie możemy tego zmarnować – mówiła Marta, gdy ostatnim razem się widzieliśmy. Jej słowa były pełne obawy. – Musimy działać razem, pamiętaj o tym.

Przypomniałem sobie nasze wspólne chwile, plany, a teraz to wszystko mogło się rozpaść jak domek z kart. Siedziałem na kanapie, przeglądając stare zdjęcia z wakacji, świąt, wieczorów spędzonych razem. To była historia naszej przyjaźni, którą teraz może pokonać chciwość.

Trzeba będzie rozsądnie podzielić pieniądze. Każdy powinien dostać tyle samo, tak będzie najuczciwiej – przekonywałem siebie samego, ale w głębi serca wiedziałem, że to nie będzie łatwe.

Kolejne dni były mieszanką planów i dyskusji. Każdy z nas miał swoją wizję tego, jak wykorzystać wygraną. Spotkania, które kiedyś były pełne śmiechu, teraz przepełnione były poważnymi rozmowami, analizami i niekończącymi się „a co, jeśli”.

– A co z inwestycjami? Przecież nie możemy po prostu wydać wszystkiego! – rzucił Andrzej podczas jednego z takich spotkań.

– Ale przecież zasługujemy na trochę rozrywki. Nie możemy z tego zrobić drugiej pracy – odpierała Basia, która zawsze była duszą towarzystwa i nie chciała, aby pieniądze zmieniły jej podejście do życia.

Poczułem, jak atmosfera staje się coraz bardziej napięta. Każde spotkanie było jak gra w szachy, w której każdy starał się przewidzieć kolejny ruch pozostałych. Wewnętrzne monologi, które kiedyś były tylko cichym szumem w tle naszej przyjaźni, teraz stały się krzykliwymi głosami, które nie dawały mi spokoju.

Rozmowy o tym, co zrobimy z pieniędzmi, przerodziły się w dyskusje o tym, kto zasługuje na więcej. Kto najwięcej zainwestował w naszą wspólną wygraną, kto miał największe potrzeby, a kto był „sercem” grupy. Zdawało się, że każdy z nas próbował przekonać pozostałych do swojej wizji sprawiedliwego podziału.

Siedząc w fotelu, obserwowałem jak z początkowej radości i niepohamowanego entuzjazmu rodzi się nieufność i rozgoryczenie. Zaczynałem wątpić, czy wygrana, która miała być spełnieniem naszych marzeń, nie stanie się przyczyną naszej zguby.

Każdy miał swoją wizję sprawiedliwego podziału

Wnętrze naszego ulubionego lokalu, które jeszcze niedawno było świadkiem naszej euforycznej radości, teraz zamieniło się w arenę niepokojów i podejrzeń. W powietrzu wisiała napięta cisza, przełamana jedynie przez pojedyncze zdania, które padły podczas naszego ostatniego, bardzo zmienionego spotkania.

Powinniśmy zainwestować część wygranej – powiedział Kuba, z tą swoją charakterystyczną powagą, kiedy toczą się ważne sprawy.

– Zgoda, ale czy nie przyszedł czas, by też trochę odpocząć? Wybierzmy się w podróż, o której zawsze marzyliśmy – wtrąciła Hania, starając się zachować lekkość, której w naszej grupie zaczynało brakować.

Wtedy Andrzej, który zwykle był tym, który łagodził nastroje, zaczął wykazywać oznaki frustracji.

– Przecież nie po to wygraliśmy, żeby od razu wszystko roztrwonić! – jego ton głosu był ostrzejszy niż zwykle.

W odpowiedzi Piotr, zazwyczaj cichy i spokojny, zareagował z jeszcze większą złością.

– Kto tu mówi o roztrwonieniu? Każdy z nas ma prawo do swojej części, prawda? Możemy zrobić z nią, co chcemy!

Napięcie rosło, a ja czułem, jak nasze wzajemne relacje zaczynają pękać pod ciężarem nagłego bogactwa. To, co kiedyś wydawało się być tylko grą, teraz stało się śmiertelnie poważne. Przyjaciele, z którymi dzieliłem gorsze i lepsze chwile, teraz patrzyli na siebie niepewnymi i podejrzliwymi spojrzeniami.

– Ja byłem tym, który wybrał te numery, to ja powinienem dostać coś ekstra za to, że miałem nosa! – wyrzucił z siebie Andrzej, wywołując szok na twarzach pozostałych.

Następne dni były jeszcze bardziej napięte. W powietrzu unosiły się szepty, rozmowy prowadzone za plecami, które nie powinny mieć miejsca między prawdziwymi przyjaciółmi. Jeden z tych szeptów dotarł do moich uszu, kiedy wychodziłem wcześniej z toalety.

Myślisz, że Marek się zorientuje, jeśli trochę zmienimy podział? – pytanie, które Andrzej rzucił do Piotra, było jak cios w żołądek.

Nie chciałem wierzyć, że to, co usłyszałem, miało jakikolwiek sens. Moi przyjaciele, z którymi dzieliłem tyle radości i smutków, teraz knuli za moimi plecami.

Stałem jak sparaliżowany, próbując pojąć tę nową, smutną rzeczywistość. Nasza przyjaźń, którą tak bardzo ceniłem, była wystawiona na próbę przez coś tak banalnego jak pieniądze. Wtedy zrozumiałem, że muszę coś zrobić, zanim stracę nie tylko wygraną, ale i przyjaciół, których kiedyś uważałem za najważniejszych w moim życiu.

Postanowiłem zachować spokój i powróciłem do stolika, gdzie reszta siedziała w napięciu. To było jak mieszanka rozczarowania, niepewności i niewypowiedzianych oskarżeń, które wisiały nad nami jak ciemne chmury.

Musimy ustalić zasady. Nikt nie wyjdzie stąd, dopóki nie dojdziemy do porozumienia – zaproponowałem, starając się brzmieć jak najbardziej stanowczo, choć w głosie niechybnie drżały emocje.

Rozpoczęła się długa, wyczerpująca dyskusja. Każdy z nas przedstawił swoje argumenty, swoje potrzeby, swoje wizje sprawiedliwego podziału. Były momenty, gdy wydawało się, że uda nam się znaleźć wspólną płaszczyznę, ale wtedy znów ktoś rzucał nowy pomysł, nową wątpliwość, nowe „a co, jeśli...”.

Ja muszę spłacić kredyt za mieszkanie – mówiła Marta, z nadzieją w głosie, że inni zrozumieją jej potrzeby.

– A ja chciałbym zainwestować w edukację moich dzieci – dodał Jacek, patrząc na nas błagalnym wzrokiem.

Wszyscy mieli pilne potrzeby

To były uczciwe, zrozumiałe pragnienia, ale czułem, że gdzieś w tle ciągle kryją się osobiste interesy i niewypowiedziana chciwość, które karmiły nasze niepokoje.

W końcu, po wielu godzinach, doszliśmy do porozumienia, przynajmniej na pozór. Zdecydowaliśmy, że każdy z nas otrzyma równą część wygranej, a symboliczna reszta zostanie zainwestowana w fundusz, który miał zapewnić nam bezpieczeństwo finansowe w przyszłości. Była to kompromisowa decyzja, która miała uspokoić nastroje i dać każdemu z nas poczucie sprawiedliwości.

Wychodząc z lokalu, odczuwałem ulgę, ale była ona spleciona z melancholią. Powietrze na zewnątrz wydało mi się niespodziewanie świeże, kontrastujące z duszną atmosferą, którą pozostawiłem za drzwiami baru. Kiedy szedłem pustymi ulicami, usiłowałem przypomnieć sobie momenty, kiedy wygrana była tylko odległym snem, a nasze życie toczyło się swoim normalnym rytmem. Te wspomnienia wydawały się teraz tak odległe, jakby należały do innego świata, w którym przyjaźń była silniejsza niż jakakolwiek wygrana.

– Marek, nie pozwól, żeby to wszystko nas zmieniło – mówiła Hania, ściskając moją dłoń z mocą, która wyrażała więcej niż słowa. Jej troska była oczywista, a jej spojrzenie pełne rozterki.

– Nie pozwolę. Jesteśmy w tym razem, pamiętasz? – odpowiedziałem, ale w głębi wiedziałem, że słowa to jedno, a rzeczywistość to drugie.

Czy przyjaźń może przetrwać próbę bogactwa? Czy można ocalić więzi, które wydają się być tak kruche, gdy pojawiają się pieniądze? Te pytania kłębiły się w mojej głowie, nie pozwalając na odpoczynek. Byłem zmęczony, ale wiedziałem, że przede mną jeszcze wiele bezsennych nocy, podczas których będę szukał odpowiedzi na te palące pytania.

Ludzka natura zrobiła swoje

Mimo wcześniej ustalonej wersji działania, niewiele potoczyło się tak, jakbyśmy tego chcieli, a przynajmniej tak, jak ja bym tego chciał. Wspólnie odebraliśmy wygraną, która zamknęła się w kwocie około miliona złotych. Każdy dostał po swoje sto tysięcy, a resztę razem z Andrzejem mieliśmy przeznaczyć na lokatę, która będzie przynosiła nam zyski. Wszyscy mieli do niej dostęp, ale decyzje miały być podejmowane wspólnie.

Nie mogłem jednak podejrzewać, że kilkoro z moich przyjaciół nie ma zamiaru trzymać się planu. Jacek, Basia i Hanka w tajemnicy wybrali kasę z lokaty po trzech miesiącach i przestali się odzywać do reszty. Wyjechali z miasta i tyle ich widzieliśmy. Popełniłem błąd, bo liczyłem na uczciwość znajomych, zostawiając im pełny dostęp do kasy. Na dodatek sam musiałem zamknąć konto i ponieść dodatkowe opłaty za wcześniejsze wycofanie się z umowy.

Nie chciało mi się nawet zaczynać tematu w kręgu przyjaciół. Między nami napadła pełna napięcia cisza. Teraz spotykamy się raczej rzadko. Mam jednak nadzieję, że nie wszystko stracone i że po jakimś czasie ci z moich znajomych, którzy zostali tutaj, znów odkryją w sobie potrzebę szczerej przyjaźni.

Reklama

Marek, 30 lat

Reklama
Reklama
Reklama