„Wyjazd do Zakopanego miał być odskocznią, a okazał się porażką. Przyjaciółka cały czas miała minę kwaśną jak rabarbar”
„To była pierwsza nasza kłótnia. Wyszłam z pokoju pod pretekstem poszukania informacji o wycieczkach, ale tak naprawdę chciałam być sama. Zdałam sobie sprawę, że mamy zupełnie różne oczekiwania”.

- Redakcja
W zeszłym miesiącu skończyłam sześćdziesiąt pięć lat, choć czuję się na trzydzieści. Emerytura? Owszem, mam, ale wcale nie oznacza to dla mnie końca życia. Wręcz przeciwnie. Po czterdziestu pięciu latach pracy w szkolnej administracji, tysiącach kubków wypitej kawy, wreszcie mogę robić to, co chcę. Przynajmniej w teorii.
Na co dzień żyję spokojnie – poranna gimnastyka, krzyżówka, zakupy w dyskoncie, a potem kawka z Heleną. To moja przyjaciółka jeszcze z czasów, gdy miałyśmy warkocze i chodziłyśmy na zabawy do remizy. Nasza przyjaźń przetrwała komunę, wesela dzieci i rozwód Heleny. Przez całe życie wspierałyśmy się, jak tylko mogłyśmy. Przegadałyśmy razem więcej godzin niż niejedna para małżeńska. Dlatego właśnie wpadłam na ten „genialny” pomysł, żeby pojechać razem na wakacje.
– A może do Zakopanego? – rzuciła Helenka pewnego popołudnia. – Tyle lat nie byłyśmy w górach.
– Kochana! No pewnie, że tak! Ale tym razem nie jak wtedy, na kolonię z ZNP! Teraz to ma być luksus, beztroska i trochę wariactwa! – śmiałam się, aż mi się okulary zsunęły z nosa.
Marzyła mi się druga młodość. Takie odkurzenie duszy. Spacer po Krupówkach, oscypek z grilla i może jakiś grzaniec. Czułam w kościach, że to będzie niezapomniana przygoda. I była. Ale nie taka, jaką sobie wymarzyłam.
Byłam pełna nadziei
– Masz już tę swoją walizkę z kółkami? Bo ja to chyba znowu pożyczę od Krysi, ta moja stara to już się ledwo trzyma.
– A co, chcesz ją zatargać na Giewont? – zaśmiała się Helena. – Spokojnie, wezmę małą. I nie zapomnij o tej mojej ukochanej herbatce z lipy!
– A ty nie zapomnij o stroju kąpielowym, jakby był basen!
– O stroju?! Nigdy w życiu – zaśmiała się znowu.
– Błagam cię, nie będziemy się przecież kisić w pensjonacie. Jedziemy żyć, nie dogorywać! Ja mam zamiar flirtować z jakimś emerytowanym kierowcą PKS-u!
– Boże, ratuj… – Helena parsknęła śmiechem. – Z tobą to ja w końcu wyląduję w jakimś tabloidzie.
– Byle z uśmiechem! – powiedziałam i popatrzyłam na naszą wspólną fotografię z zeszłej wiosny.
Stare czasy, ale wciąż te same uśmiechy. Tylko czy one przetrwają Zakopane?
Chciałam poczuć, że żyję
Przyjechałyśmy do Zakopanego w niedzielę po południu. Pogoda była piękna – słońce zaglądało w szyby busa, Tatry majaczyły gdzieś w oddali, a ja poczułam to znajome uczucie ekscytacji. Od razu przypomniały mi się wycieczki z młodości, kiedy z grupą znajomych śpiewaliśmy piosenki turystyczne i nikt nie przejmował się zmęczeniem ani spoconymi stopami. Helenie od razu nie spodobał się nasz pokój. Twierdziła, że okno wychodzi na śmietnik, że telewizor stoi za wysoko, a prześcieradło jest źle założone. Wzięłam to z uśmiechem. Wiedziałam, że ma swoje przyzwyczajenia, a poza tym – przecież to tylko tydzień. Tydzień przygód, gór i beztroski.
Zaraz po rozpakowaniu zasugerowałam, żebyśmy poszły na spacer, ale Helena wyciągnęła książkę i powiedziała, że po podróży potrzebuje chwili odpoczynku. Poszłam więc sama. Pochodziłam trochę po Krupówkach, zajrzałam do sklepiku z pamiątkami, nawet porozmawiałam z jednym starszym panem, który sprzedawał bursztyny, choć przecież bursztyny i góry to dość dziwne połączenie. Wieczorem zaproponowałam, że nazajutrz wjedziemy kolejką na Kasprowy. Miałam ochotę na coś spektakularnego, chciałam zobaczyć śnieg, dotknąć chmur, poczuć, że żyję. Helena popatrzyła na mnie znad książki i powiedziała spokojnym tonem:
– Jutro planuję zostać w pensjonacie. Może wyjdę gdzieś na herbatę, ale nie zamierzam się włóczyć po górach. Mamy swoje lata, nie jesteśmy już harcerkami.
– A co to za podejście? – zapytałam, czując, że coś mnie uwiera. – Po co tu przyjechałyśmy? Żeby siedzieć na fotelu?
– Przyjechałyśmy odpocząć – odparła. – A nie zajechać się pierwszego dnia.
– Dobrze, ale ja chcę iść na Kasprowy.
Zrobiło się niezręcznie. Helena odłożyła książkę i przez chwilę w pokoju panowała cisza. Potem powiedziała coś, co mnie zabolało:
– Zawsze musisz wszystko robić po swojemu. Nigdy nie potrafisz się zatrzymać.
– A ty nigdy nie potrafisz się ruszyć – odpowiedziałam od razu, zanim zdążyłam się powstrzymać.
To była pierwsza nasza kłótnia. Krótka, ale zostawiła ślad. Wyszłam z pokoju pod pretekstem poszukania informacji o wycieczkach, ale tak naprawdę chciałam być sama. Zdałam sobie sprawę, że mamy zupełnie różne oczekiwania. One zaczynają nas dzielić.
Miała do mnie pretensje
Czwartego dnia pobytu zdecydowałyśmy się pójść wieczorem do karczmy. Helena nie była zachwycona pomysłem, ale widziała, że mi zależy, więc nie oponowała. Ubrała się schludnie – szara bluzka, spodnie w kant i ciemny sweter. Założyłam coś weselszego, bo miałam nadzieję, że ten wieczór trochę nas rozerwie. Karczma była przytulna i głośna – w środku grała kapela góralska, ludzie rozmawiali, śmiali się, pachniało oscypkiem i mięsem z grilla. Znalazłyśmy miejsce przy długim stole, a po chwili dosiadło się dwóch mężczyzn – może po siedemdziesiątce, dobrze ubranych, z zarostem i lekkim błyskiem w oku.
Jeden z nich – Zbyszek – szybko się rozgadał. Zaczęło się od pytania, czy jesteśmy z Krakowa, bo Helena miała torebkę z herbem miasta. Potem poszło już z górki. Opowiedzieli nam, że przyjechali z Torunia na tydzień, że kiedyś pracowali razem, a teraz co roku robią sobie „męski wypad”, tylko że w tym roku – z przymrużeniem oka – chcą poznać „kobiece towarzystwo”. Śmiałam się z ich żartów, opowiadałam o naszych wyprawach, a kiedy Zbyszek zaproponował, żebyśmy stuknęli się kieliszkiem grzańca, nie widziałam powodu, żeby odmówić. Helena milczała. Siedziała trochę bokiem, z rękami splecionymi na kolanach i miną, którą dobrze znałam – zaciętą, chłodną. W drodze powrotnej nie odzywała się ani słowem. Kiedy weszłyśmy do pokoju i zamknęłam drzwi, zaczęła mówić, zanim zdążyłam zdjąć kurtkę.
– Powiedz mi, co to miało być? – zapytała. – Te śmiechy, te spojrzenia, ten grzaniec... My jesteśmy na wakacjach, a nie na polowaniu.
– Na jakim polowaniu? Przecież rozmawiałam. I śmiałam się. Nie wolno mi?
– Nie chodzi o to, że nie wolno. Chodzi o to, że to było dziecinne. Jakbyś zapomniała, ile masz lat. Jakbyś się cofnęła do liceum. A oni? Obcy faceci przy jednym stole? Ty nie wiesz, co to za ludzie!
– Przesadzasz. To byli mili panowie. Starsi, spokojni. Rozmowa przy stole, nic więcej.
– Ale po co ci to wszystko? Flirty, śmiechy, uśmiechy? Nie możesz po prostu posiedzieć i porozmawiać jak człowiek?
– Jestem człowiekiem. Ale może trochę innym niż ty. Chcę jeszcze coś przeżyć. A ty chcesz siedzieć z książką i czekać, aż znowu przyjdzie poniedziałek. Nie mam ci tego za złe, ale pozwól mi być sobą.
Nie odpowiedziała. Położyła się do łóżka, gasząc lampkę bez słowa. Ja zostałam przy stole, wpatrzona w kubek z niedopitą herbatą. Myślałam, że z Heleną dogadamy się wszędzie, ale chyba się myliłam.
Czułam pustkę w sercu
Następnego dnia prawie się do siebie nie odzywałyśmy. Hela wstała wcześnie, zrobiła sobie herbatę i wyszła z książką na taras. Udałam, że śpię, choć już od godziny leżałam bez ruchu, patrząc w sufit. Atmosfera w pokoju była ciężka, jakbyśmy obie nie wiedziały, co zrobić z tym, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru. Zdecydowałam się pójść na spacer. Kręciłam się bez celu po Zakopanem – przystanęłam przy straganie z serami, usiadłam na ławce przy oczku wodnym. Patrzyłam na ludzi, rodziny, pary, turystów z aparatami. W głowie kłębiły się myśli. Czy naprawdę tak bardzo się zmieniłyśmy? A może po prostu nigdy nie byłyśmy tak podobne, jak mi się wydawało? Wróciłam po dwóch godzinach. Helena rozmawiała przez telefon, siedząc na łóżku plecami do drzwi. Nie zauważyła mnie od razu.
– Mówiłam ci, że to nie był dobry pomysł – szeptała. – Ona jest... no właśnie. Zmieniła się. Taka inna. Sama nie wiem, po co w ogóle się na to zgodziłam.
Poczułam coś dziwnego. Nawet nie żal, bardziej... pustkę. Cicho wycofałam się z pokoju i zeszłam na dół. Nie miałam ochoty już z nikim rozmawiać.
Straciłam przyjaciółkę
Podróż powrotna minęła w milczeniu. Helena patrzyła przez okno, ja udawałam, że czytam gazetę. Każda z nas siedziała w swoim świecie. Po powrocie przez kilka dni sprawdzałam telefon z nadzieją, że może napisze, zadzwoni, choćby z banalnym pytaniem o parasolkę, którą zostawiła w mojej torbie. Nic. Kilka razy pisałam SMS-a, ale kasowałam, zanim skończyłam. Nie wiedziałam, co właściwie chcę powiedzieć. Przeprosić? A może tylko zapytać, czy wszystko u niej w porządku? Minęły trzy tygodnie. W sklepie spożywczym zobaczyłam ją przy dziale z nabiałem. Miała na sobie ten sam granatowy płaszcz, w którym jechała do Zakopanego. Zauważyła mnie i się zawahała. Ja też.
– Jak tam...? – zaczęłam, ale nie skończyłam.
– W porządku. U ciebie?
– Też.
Zamilkłyśmy. Po chwili skinęła głową i odeszła w stronę kas. Zostałam z koszykiem pełnym rzeczy, których już nie miałam ochoty kupować.
Danuta, 65 lat
Czytaj także:
- „Mąż zdradził mnie z moją własną ciotką i nie widzi problemu. Szantrapa ma 8 lat więcej i 2 razy mniej wstydu”
- „Romans z żonatym kolegą wciągnął mnie już od pierwszych sekund. On zdradzał, ale to ja straciłam wszystko”
- „Myślałam, że powinnam już szykować się do trumny, a nie myśleć o amorach. On udowodnił mi, że miłość nie ma terminu”