„Wyjazd na ferie zamienił się w horror. Niewiele brakowało, a nasze modlitwy nie zostałyby wysłuchane”
„Droga zaczęła robić się coraz bardziej grząska, a samochód podskakiwał na nierównościach. Śnieg prószył coraz mocniej. I wtedy poczułam szarpnięcie. Koła zakręciły się w miejscu”.

- Redakcja
Te ferie miały być cudowne. Śnieżne szaleństwo na stoku, ciepła herbata w schronisku, dzieci wybiegane i szczęśliwe, a my z Tomkiem w końcu odpoczniemy. Czyż to nie brzmi jak plan idealny?
Poczułam znajome ukłucie
Pakując się, popełniliśmy klasyczny błąd. Grube kurtki powędrowały na tył auta, czapki gdzieś w bagażniku, a my, w lekkich bluzach, ruszyliśmy w trasę. Dzieci od razu zaczęły wiercić się na tylnym siedzeniu.
– Daleko jeszcze? – jęknęła Marta, ledwie ruszyliśmy z domu.
– Antek, nie kop siostry – upomniałam syna, który uparcie wciskał nogi pod fotel Marty.
– Ale ja się nudzę! – zaprotestował.
Tomek zerknął na mnie i uśmiechnął się pod nosem. Znałam ten uśmiech, ale tym razem oznaczał coś innego.
– Znalazłem skrót – oznajmił triumfalnie, stukając palcem w ekran telefonu. – Omińmy korki, będzie szybciej.
Wbiłam wzrok w mapę. Droga wiodła przez las, wąski szlak, który krążył między górami.
– Na pewno? – zapytałam, czując dziwny niepokój. – Może zostańmy na głównej trasie?
– Kochanie, proszę cię, zaufaj mi. To tylko mała boczna droga...
Poczułam znajome ukłucie. Powinnam była się upierać, żeby nie jechać tą drogą, ale jak zwykle westchnęłam i odpuściłam. To była wielka pomyłka.
Zrobiło mi się nieswojo
– Nie podoba mi się ta droga – mruknęłam, opierając czoło o szybę.
Asfalt skończył się już kilka kilometrów temu, a teraz jechaliśmy wąską, wyboistą ścieżką przez las. Śnieg pokrywał ją grubą warstwą, a miejscami wyglądał na zlodowaciały. Gałęzie drzew zwisały nisko, ocierając się o dach samochodu. W radiu przerywało sygnał, GPS zaczął się zacinać.
– Zawróćmy – powiedziałam ostrzej.
– Przestań marudzić – odparł, nie odrywając rąk od kierownicy. – Jeszcze trochę i wyjedziemy na główną trasę.
– A jeśli nie?
– To zawrócimy.
Zacisnęłam usta. No jasne. Bo to przecież takie proste – zawrócić na wąskiej, śliskiej drodze, na której ledwo mijają się dwa samochody.
– Mamo, zimno mi – poskarżył się Antek z tylnego siedzenia.
– Mówiłam, żebyście założyli kurtki! – warknęłam i natychmiast tego pożałowałam. To nie była wina dzieci.
Marta patrzyła w okno z niepokojem.
– Tato, chyba ktoś tam stoi – powiedziała cicho.
Odwróciłam się gwałtownie. W oddali, na zakręcie, zdawało mi się, że widzę sylwetkę człowieka. Jednak kiedy przejechaliśmy bliżej, nikogo tam nie było. Zrobiło mi się nieswojo.
– Tomek, naprawdę, zawróćmy – powiedziałam po raz kolejny.
Tym razem nie odpowiedział. Droga zaczęła robić się coraz bardziej grząska, a samochód podskakiwał na nierównościach. Śnieg prószył coraz mocniej. I wtedy poczułam szarpnięcie. Koła zakręciły się w miejscu.
– Co jest, do cholery? – mruknął Tomek, naciskając gaz.
Serce mi zamarło
Samochód nie ruszył. Silnik zawył, ale auto nawet nie drgnęło. Tomek zaciągnął ręczny, po czym rzucił mi szybkie spojrzenie.
– Spokojnie. Po prostu trochę przysiadło w śniegu. Wysiądę i zobaczę.
Wysiadł, a mroźne powietrze wdarło się do środka. Marta objęła Antka, który zaczął cicho popłakiwać.
– Nic się nie stało – powiedziałam, bardziej do siebie niż do nich.
Tylko że to nie była prawda. Tomek zajął się kopaniem śniegu spod kół. Naciągnęłam rękawy bluzy na dłonie i wysiadłam, żeby mu pomóc.
– To nie ma sensu – powiedziałam, rozcierając ramiona. – Śnieg jest zbyt głęboki.
Tomek spojrzał na mnie z irytacją, ale nie skomentował. Wrócił za kierownicę i spróbował jeszcze raz. Silnik zawarczał, koła zabuksowały w miejscu, wyrzucając za siebie chmury śniegu i błota. Ale samochód ani drgnął. Byliśmy uwięzieni. Patrzyłam na męża, który zaciskał dłonie na kierownicy, wbijając wzrok w śnieżycę. Czułam, jak we mnie narasta panika.
– I co teraz?– powiedziałam cicho.
Nie odpowiedział. Z tyłu Marta zaczęła płakać. Tomek wysiadł i trzasnął drzwiami tak mocno, że aż podskoczyłam na siedzeniu.
– Gdzie idziesz?! – zawołałam za nim, ale tylko machnął ręką, idąc do bagażnika.
Chwilę później wyciągnął małą łopatkę do odśnieżania i zaczął kopać wokół kół. Śnieg lepił się do metalu i rąk. Co chwilę przeklinał pod nosem.
– Mamo, co teraz? – Marta wyglądała na przestraszoną.
Antek siedział wtulony w siostrę, oddychał szybko, a jego wargi zaczęły się lekko trząść. Sięgnęłam po telefon. 3% baterii. Serce mi zamarło.
Spróbowałam zadzwonić do jakiejkolwiek pomocy drogowej, ale GPS nie znajdował naszej lokalizacji. Kręcił się, szukał sygnału, po czym ekran zamrugał i… zgasł. Telefon był martwy.
– Cholera – wymknęło mi się.
– Mamo… – Marta spojrzała na mnie przerażona. Rzadko przeklinałam przy dzieciach.
Zrobiło mi się gorąco
Zanim zdążyłam ją uspokoić, drzwi kierowcy otworzyły się, a Tomek wgramolił się do środka, strzepując śnieg z rękawów.
– Nie da rady – przyznał w końcu, oddychając ciężko. – Śnieg jest zbyt mokry, koła tylko się zapadają.
Przygryzłam wargę.
– Trzeba zadzwonić po pomoc.
– To spróbuj – warknął Tomek, włączając ogrzewanie.
Zacisnęłam pięści.
– Telefon mi padł.
Tomek zerknął na swój telefon, ale od razu się skrzywił.
– Brak zasięgu.
Zrobiło mi się gorąco, mimo że temperatura w aucie spadała z minuty na minutę.
– Czyli co? – zapytałam ostro. – Siedzimy tu i czekamy na cud?
Tomek wziął głęboki wdech i przetarł twarz dłonią.
– Śnieżyca zaraz przejdzie. Jak się trochę uspokoi, pójdę w stronę drogi. Może znajdę zasięg.
– Nie ma mowy – pokręciłam głową. – Nie wiesz, ile kilometrów jest do jakiejkolwiek cywilizacji. Możesz zabłądzić.
– Więc co proponujesz?! – podniósł głos.
Zamilkłam. Bo nie miałam żadnej lepszej propozycji.
Byliśmy zdani tylko na siebie
Marta zaczęła płakać. Antek pociągnął nosem i przycisnął się do mnie mocniej. Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– Już dobrze, skarbie – powiedziałam cicho, obejmując ich ramionami. – Jesteśmy razem, nic się nie stanie.
Tylko że to nie była prawda, a my byliśmy zdani tylko na siebie. Tomek w końcu przyznał, że nie ma sensu wychodzić w taką śnieżycę. Zostaliśmy w aucie, ciasno zwinięci pod kurtkami, które znaleźliśmy na tylnym siedzeniu. Ogrzewanie przestało działać, a temperatura wewnątrz spadała błyskawicznie. Marta przestała płakać, ale milczała, gapiąc się w boczną szybę, jakby miała nadzieję, że zobaczy światła ratunku. Antek oddychał płytko, co chwilę pociągając nosem.
– Jak długo możemy tu zostać? – spytałam cicho.
Tomek nie odpowiedział od razu. Wzrok miał wbity w deskę rozdzielczą, jakby próbował policzyć coś w myślach.
– Jeśli nie otwieramy drzwi i trzymamy się razem, kilka godzin – mruknął. – Może do rana.
Do rana. A co, jeśli nikt tędy nie przejedzie? Jeśli śnieg całkiem nas zasypie? Myśl, że możemy tu po prostu zostać na zawsze, zacisnęła mi coś w gardle.
Bateria telefonu już dawno padła, GPS nie działał. Tomek próbował co jakiś czas odpalić auto, ale akumulator powoli umierał. Za szybami panowała cisza, gęsty śnieg tłumił wszystkie dźwięki.
– Mamo, boję się – szepnął Antek, przytulając się do mnie mocniej.
– Wszystko będzie dobrze, kochanie – odpowiedziałam, choć sama w to nie wierzyłam.
Śnieg padał dalej. Samochód zaczynał przypominać lodową pułapkę. Zerknęłam na dzieci. Antek spał na moich kolanach, Marta miała zaciśnięte usta, ale oddychała równo. Obok Tomek siedział sztywno, wpatrzony w ciemność za szybą. Wiedziałam, że się obwinia.
– Muszę iść – powiedział nagle.
Zamarłam. Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Jeśli nie znajdę pomocy, zginiemy tu wszyscy. Nie mamy jedzenia ani wody. Jak śnieg całkiem nas zasypie, nawet nie zauważą, że tu jesteśmy.
– A jeśli się zgubisz? Jeśli coś ci się stanie?
– Będę trzymał się drogi.
Miałam ochotę się rozpłakać i błagać go, żeby został, ale wiedziałam, że to nic nie da.
– Wrócisz? – wyszeptałam.
– Oczywiście – powiedział, patrząc mi w oczy i wyszedł.
Wstrzymałam oddech
Jego sylwetka zniknęła po kilku sekundach. Nie wiedziałam, czy jeszcze go zobaczę. Czas mijał.
– Mamo? – Marta poruszyła się lekko.
– Śpij, kochanie – wyszeptałam, gładząc ją po głowie.
– Gdzie tata?
Serce mi ścisnęło.
– Poszedł po pomoc. Zaraz wróci.
Śnieg zaczął pokrywać szyby grubą warstwą. Z każdą minutą auto stawało się coraz bardziej zamkniętą, zimną klatką. W pewnym momencie miałam wrażenie, że słyszę kroki na śniegu. Wstrzymałam oddech, ale dźwięk ucichł. Nie wiem, ile jeszcze tak siedziałam, wpatrując się w ciemność, kiedy nagle zobaczyłam światło. Najpierw słabe, migoczące, potem mocniejsze.
– Marta! – szarpnęłam córkę za ramię. – Obudź się!
Marta zerwała się, a chwilę później Antek podniósł głowę. Światło było coraz bliżej.
Zrobiło mi się słabo
Zaczęłam uderzać ręką w szybę, próbując zgarnąć śnieg, krzyczałam, choć gardło miałam suche jak papier. Samochód zatrzymał się kilka metrów od nas. Z niego wysiadł ktoś w grubym kombinezonie i latarką w dłoni.
– Jest tu kto?! – zawołał.
Nie odpowiedziałam, tylko otworzyłam drzwi, a zimne powietrze uderzyło mnie w twarz.
– Pomocy! Mój mąż... on poszedł po pomoc! Nie wrócił! – mówiłam szybko, głosem na granicy histerii.
Mężczyzna podszedł do nas, spojrzał na dzieci, potem na mnie.
– Spokojnie, już po was jedziemy. Zaraz was stąd zabierzemy.
– A mój mąż?! – wrzasnęłam.
– Znaleźliśmy jednego faceta dwa kilometry stąd. Nieprzytomny, ale oddycha.
Zrobiło mi się słabo.
– To Tomek… To musi być on!
Chciałam pobiec w tamtą stronę, ale mężczyzna mnie powstrzymał.
– Karetka już tam jedzie.
Wszystko pamiętam jak przez mgłę. Ludzie, śnieg, światła samochodów. Wsiadłam do ciepłego wnętrza pojazdu ratowników, a łzy zaczęły same płynąć mi po twarzy. Żyliśmy. Tomek żył. Nie powinniśmy byli zjeżdżać z głównej drogi. Nie powinnam była ulegać Tomkowi, kiedy mówił, że „to tylko skrót”. Ale to nie miało już znaczenia. Przetrwaliśmy.
Luiza, 35 lat