Reklama

Idealne miejsce na odpoczynek

Nawigacja sprawiała nam kłopoty, i nagle znaleźliśmy się w samym sercu lasu. Pierwotnie chcieliśmy jedynie wybrać się na grzyby, ale las jakby nie chciał nas wpuścić. Dom, który nasza przyjaciółka Lena odziedziczyła po swoim dziadku, znajduje się na obrzeżach wsi, tuż przy lesie. Miejscowi nazywają to miejsce „Placówką”, co kojarzyło się nam ze szkolnymi lekturami i bardzo nas to bawiło. W pewnym sensie zazdrościłam Lenie tego miejsca. Spokój, cisza, z lasem na wyciągnięcie ręki. To idealne miejsce na weekendy i wakacje. Cieszyłem się, kiedy Lenka i Kuba zaprosili nas do tego domku, ale Marek nie był przekonany, czy to dobry pomysł.

Reklama

– Latem to co innego, ale teraz? Przecież od tygodnia pada deszcz, nie zauważyłaś? – zapytał sceptycznie Marek.

– Będę zbierać późne gąski, mówią, że jest ich mnóstwo – odpowiedziałam z determinacją.

– Ale przecież nigdy tam nie byłaś? Jak wiesz, gdzie ich szukać? – zwrócił uwagę Marek.

– Lenka często odwiedzała dziadka, na pewno zna las jak własną kieszeń. O rany, nie rób kłopotów. Spędzimy trochę czasu na świeżym powietrzu, a Kuba obiecał ognisko i kiełbaski – uspokoiłam go.

– No dobrze, wezmę piwo – stwierdził ostatecznie Marek.

Wyruszyliśmy w piątkowy wieczór, preferując podróż nocą, gdy drogi były mniej zatłoczone. Początkowe trudności pojawiły się, gdy nawigacja zaleciła nam zjechanie z asfaltu i wkręcenie się w głąb lasu. Reflektory samochodu rozświetlały ciemność, odsłaniając pnie drzew, a Marek sprawnie manewrował, omijając zakręty i wystające korzenie. Pnie rozchodziły się na boki, ponieważ mąż jechał z prędkością, mając nadzieję zdążyć na kolację u przyjaciół.

Podróż nie była zbyt udana

Nagle las zaczął się zmieniać, jakbyśmy wjechali w starożytny, gęsty las, nieprzychylny obcym. Nie dostrzegałam już gęstego liściastego baldachimu ani konturów drzew, tylko nieprzeniknioną ścianę zieleni. W świetle słonecznym, o ile w ogóle dochodziło tu jakieś światło, zapewne wyglądałoby to uroczo, ale nocą dominowała jedynie ciemność, nieprzenikniona wzrokiem.

– O mój Boże – wydusił Marek, skręcając ostro kierownicą i nagle hamując. Nagle zostaliśmy wyrzuceni na bok, obróceni o 90 stopni. Coś uderzyło w spód samochodu.

– Co się dzieje? – zapytałam bezsensownie, gdyż zanim cokolwiek powiedziałam, już wiedziałam. Prawie zderzyliśmy się z olbrzymim dębem, który wyrósł przed naszym pojazdem.

– Toż to jest trakt, nic nie powinno na nim rosnąć – oświadczył Marek, wysiadając z auta.

– Skręć w lewo – dołączył słodki głos Lany Del Rey, jak ochrzciliśmy damę z nawigacji telefonicznej.

Od dawna mieliśmy z nią kłopoty. Słuchając jej kuszących poleceń, niejednokrotnie wpadliśmy w tarapaty.

– Teraz mi to mówisz, kobieto? – Marek był bliski zerwania telefonu z uchwytu.

Nie chciał zrozumieć, że Lana to tylko syntetyczny głos, traktując ją jak żywą istotę. Drzewo nie rosło na samej drodze, ale przy ostrych zakrętach, o czym seksowna Lana nie zdążyła nas odpowiednio wcześniej poinformować. Zaufałam, chociaż to brzmiało jak opowieść starej wiejskiej kobiety.

– Odrobinę dalej jest rozwidlenie dróg, którą odnogę mam wybrać? – zapytał mąż.

Nawigacja nie była skłonna ułatwić mu decyzji. Marek próbował skontaktować się z przyjaciółmi, ale widziałam, że nie ma zasięgu. Odszedł trochę w celu znalezienia pola. Czekając na niego, otworzyłam szybę, wpadł ostry powiew zimnego wiatru. Zadrżałam. Chciałam już zamknąć okno, gdy zauważyłam bezruch lasu. To było dziwne. Wiatr powinien poruszać gałęziami, a tu była cisza. Niepokojąca. Jakby las czaił się przed skokiem. Moje rozważania przerwał powrót Marka.

– Lenka powiedziała, żebyśmy wybrali prawą odnogę. Jesteśmy już niedaleko, za chwilę powinniśmy opuścić tę puszczę. Fajnie, mam dość błądzenia po tych zakazanych duktach. Byłem kiedyś harcerzem, potrafię sobie poradzić w lesie, a tu nawet nie mogłem zejść z drogi. Roślinność jest tak gęsta, że nie wypuściła mnie z duktu, zdołałem tylko się podrapać o gałęzie. Muszę to zobaczyć w dzień.

Panowała tam dziwna energia

Przez moje plecy przeszły nieprzyjemne dreszcze. Gałęzie nie poruszały się nawet na silnym wietrze, a leśny tunel był tak zwarty, że Marek nie mógł się przez niego przedrzeć. To było dziwne. Z ulgą przyjęłam jaśniejsze światło, które było widoczne na końcu leśnej drogi. Wyjechaliśmy na łąkę. Placówka była już dobrze widoczna, a z komina unosił się dym...

– Nareszcie! Strasznie się ociągaliście, myślałem już, że nie dotrzecie – powiedział Kuba, stojąc w świetle padającym przez otwarte drzwi.

– Nieprzebyta puszcza nie chciała nas wypuścić ze swoich objęć – oznajmił Marek z dramatycznym akcentem, wyciągając torbę z bagażnika.

Lena pojawiła się za Kubą. Zaskakująco poważnie potraktowała słowa Marka.

– Tutaj zawsze było inaczej. Nie lubiłam przyjeżdżać do dziadka. Te wszystkie drzewa... Wydaje się, że mnie obserwują. Patrząc na ścianę lasu, mam atak klaustrofobii, czuję się jak w zamkniętej klatce. Czy to normalne?

– Wiecie, Lenka początkowo nie chciała tej chaty – wtrącił Kuba.

– A przecież to idealne miejsce na relaks. Cisza, spokój, otoczony pięknym lasem – rozmarzył się.

– Dokładnie, las. Tylko dziadek potrafił sobie z nim poradzić. Szanował drzewa, nawet im się kłaniał. Twierdził, że strzegą tego miejsca, ale miejscowi nie są tacy pewni ich dobrej woli. Po zmroku nie wchodzą do lasu. Zginęło tu kilka osób... – Lena przerywała mu.

– Zabobony – mruknął cicho Kuba.

– Dlatego unikają zbierania chrustu, a co dopiero mówić o wycince drzew. Wolą nadłożyć kilka kilometrów, niż ryzykować wjazd do lasu po zmroku. Każdy, kto spędził noc między drzewami, wie, że to miejsce jest nieprzychylne ludziom.

– To bzdury – niecierpliwił się Kuba. Lena nie zwracała na niego uwagi.

– Kiedyś się zgubiłam w tym lesie. Chciałam nazbierać poziomek, nie schodziłam zbyt głęboko między drzewa. Nagle okazało się, że nie wiem, gdzie jestem. Jakby las pochłonął mnie. Było ciemno, drzewa szeleściły, nie słyszałam ptaków. Ciszę przerywało tylko trzeszczenie gałęzi i suche trzaski.

– I co dalej? – zapytaliśmy z Markiem jednocześnie.

– Dziadek przyszedł po mnie. On potrafił się dogadać z lasem. W długą noc siadaliśmy przy ognisku, które Kuba zorganizował, korzystając z suchych gałęzi ze skraju lasu. Nie mogłam oderwać wzroku od płomieni tańczących przed moimi oczami, oświetlających czerniejącą ścianę drzew, którą wydawało się, że można dotknąć ręką.

Opowieści Leny mocno na mnie wpłynęły

Las wtargnął na podwórko i do ogrodu, Lena mu na to pozwalała. Nasz pokój znajdował się na poddaszu, skąd mieliśmy doskonały widok na okolicę. Noc była oświetlona księżycem, a cienie rzucały się na pokrytą zimnym blaskiem łąkę. Na firance widniały grube, pokryte rosą gałęzie.

– To drzewo rośnie zbyt blisko domu. Jutro powiem Kubie, że musimy je przyciąć, zanim zniszczy okno – powiedział Marek.

W odpowiedzi gruby, drewniany konar uderzył mocno w okno. Zadrżałam. Kiedy Marek już dawno zaczął chrapać, usłyszałam wycie wiatru. Wichura wściekle huczała w gałęziach drzewa, konary uderzały w okno, tańcząc na wietrze i rysując poplątane cienie na przeciwległej ścianie. To było jak apokalipsa. Gdyby nie ciepła obecność Marka, dawno uciekłabym z pokoju. Zasnęłam dopiero nad ranem.

– Chcecie kawy? – zeszłam po omacku do kuchni o dziewiątej.

– I mnie. I piłę, bo musimy przyciąć gałęzie. Drzewo rośnie zbyt blisko domu, wydawało straszny hałas w nocy – wszedł do kuchni Marek. Po chwili wyszli z Kubą do składziku po narzędzia. Lena chciała ich powstrzymać.

– Nic dobrego z tego nie wyniknie, narazicie się na niebezpieczeństwo!

– O czym ty mówisz, Lenka? – zatrzymał się na chwilę Kuba. – To tylko zwykłe drzewo, trzeba je przyciąć, żeby gałęzie nie uszkodziły okien. Nie zniszczę drzew.

– Sam zobaczysz. Nie potrafię ci tego wytłumaczyć. Ale się boję...

Wyjrzałyśmy przez okno z drugiej strony domu. Panowie stali bezradnie przy płocie, patrząc na drzewo rosnące zbyt daleko, aby można było je oskarżyć o nocne incydenty.

– Co się dzieje? Miałem jakieś halucynacje? – Marek wrócił do kuchni.

– Nie, nie miałeś. Byłam przy tym… – spojrzałam pytająco na Lenę.

Ona tylko wzruszyła ramionami.

– Mówiłam wam, że tu jest coś nie tak. Niepotrzebnie przyjechaliśmy, powtarzałam to Kubie. To miejsce nas nie chce.

Uciekliśmy stamtąd w popłochu

Następnego wieczorem przekonałam się o tym. Drzewo było tuż przy oknie, widziałam je wyraźnie. Jego gałęzie wyciągały się drapieżnie, wstrząsając się niczym przygotowujące się do skoku. Chciałam krzyknąć, ale byłam sparaliżowana. Obserwowałam pokaz siły z przerażeniem i fascynacją. Nie byłam pewna, czy to, co widzę, dzieje się naprawdę. W końcu udało mi się pokonać bezwład i uciec na dół, do reszty ludzi. Tam spotkałam Lenę u podnóża schodów.

– Widziałaś to? – szepnęłam. – Nikt mi nie uwierzy.

– Ja ci wierzę, zawołajmy chłopaków.

– Nie będę się kłócił z tym drzewem – rozzłościł się Kuba. – Nie ma znaczenia, czy jest blisko, czy daleko. Musimy je wyciąć, jutro poproszę kogoś ze wsi o pomoc. Na to Lena spojrzała na niego długim wzrokiem.

– I tak nikt się nie podejmie. Dziadek mówił...

– Sprowadzę fachowców od wycinki z miasta, jeśli trzeba – przerwał jej Kuba z niecierpliwością.

Reklama

O ile wiem, nigdy tego nie zrobił. Nie jestem pewna, dlaczego się poddał. Placówka powoli zarasta las. Drzewa wdzierają się do ogrodu, obejmując go swoim panowaniem. Rosną, ponieważ Lena nie pozwala ich wyciąć. A poza tym, kto by się podjął tego zadania?

Reklama
Reklama
Reklama