„Wyjechałam na majówkę z kochankiem, ale to mąż zrobił mi niespodziankę. Tego się nie spodziewałam”
„Wiem, wiem. Tysiące kobiet tak tłumaczą swoją zdradę. Ale ja naprawdę nie szukałam kochanka. Po prostu chciałam znowu czuć, że żyję. A Witek to dawał. I kiedy zaproponował weekend majowy – niby służbowy wyjazd na konferencję w górach – długo się nie wahałam”.

- Redakcja
Zawsze mówiłam sobie, że nigdy nie zdradzę. Bo przecież nie jestem jedną z tych kobiet, co to łapią pierwszego lepszego za rękę na imprezie integracyjnej. Zawsze myślałam, że miłość to lojalność. Że jak się mówi „tak”, to się tego trzyma. Ale życie – i nuda – potrafią człowieka nieźle zaskoczyć. Jestem żoną dobrego człowieka. Antek to taki mąż z reklam pasty do zębów – zawsze pomocny, zawsze z uśmiechem, nigdy nie przeklina. No i zawsze w domu. Aż za bardzo. Przewidywalny do bólu. Nawet nasza intymność... stała się jak rozkład jazdy PKP – wiadomo, kiedy będzie, wiadomo, że bez opóźnień, ale też bez fajerwerków.
Witka poznałam podczas szkolenia dla kierowników projektów. Siedział koło mnie, pachniał czymś drzewnym i mówił rzeczy, które sprawiały, że śmiałam się szczerze po raz pierwszy od... nie wiem, może od ślubu. Był inny. Chaotyczny, szelmowski, a jednak uważny. Gdy powiedziałam, że lubię jazz, nie tylko przytaknął – on zaczął mówić o konkretnych płytach. A potem wieczorem, już po kolacji integracyjnej, podszedł i powiedział:
– Kalina, mam takie wrażenie, że jesteś kobietą, która dawno nie słyszała, że jest piękna.
Zamarłam. Bo powiedział to nie jak facet, który chce mnie wyrwać. Powiedział to z jakimś cholernym współczuciem. A potem po powrocie do rzeczywistości – nie wiem, kiedy – zaczęliśmy pisać. Maile, potem czaty, potem rozmowy telefoniczne. Witek potrafił w środku dnia zapytać: „A co dziś u ciebie takiego, co cię ucieszyło?”. A mój mąż Antek? On pytał, czy kupiłam jego ulubione mleko i tyle.
Wiem, wiem. Tysiące kobiet tak tłumaczą swoją zdradę. Ale ja naprawdę nie szukałam kochanka. Po prostu chciałam znowu czuć, że żyję. A Witek to dawał. I kiedy zaproponował weekend majowy – niby służbowy wyjazd na konferencję branżową w górach – długo się nie wahałam.
Kłamstwo przyszło mi łatwiej, niż się spodziewałam.
– Kochanie, muszę jechać w delegację, właśnie mi to wrzucili w ostatniej chwili. Szefowa nie mogła znaleźć nikogo innego – powiedziałam Antkowi, a on jak zwykle tylko się uśmiechnął i zapytał:
– Na długo?
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że moja własna przeszłość mnie dogoni. Że pomysł z lokalizacją GPS, który sama mu kiedyś podsunęłam „dla bezpieczeństwa”, obróci się przeciwko mnie. Na razie... spakowałam sukienkę, seksowną bieliznę i flakonik perfum, których nie używałam od lat. Tak zaczęła się ta historia.
Zaczęłam budować górę kłamstwa
– Wiesz, Kalina... może byśmy wzięli wolne w majówkę i pojechali do teściów na działkę? – zaproponował Antek, nie odrywając wzroku od ekranu laptopa. – Mówiłaś, że przycinali drzewa, to może im pomożemy?
Zastygłam z łyżką płatków w dłoni.
– Przecież ci mówiłam... – zaczęłam, już wcześniej przygotowaną wersją. – Będę musiała jechać w delegację. Wyskoczyło coś nagłego, szkolenie dla kadry zarządzającej. Gdzieś w górach, ale firma za wszystko płaci. Trzy dni.
Antek zmarszczył czoło.
– W majówkę? Serio? Jakoś wypadło mi z głowy…
– No... ja też nie byłam zachwycona, ale ktoś musi jechać. Dostałam maila wczoraj wieczorem, mówiłam, ale zaraz zasnąłeś z tą książką w rękach – zaśmiałam się i dodałam – Może wreszcie nauczę się jakiegoś konkretnego zarządzania zmianą, nie?
Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
– Będę tęsknił. A na długo jedziecie?
– Trzy dni, mówiłam przed chwilą. Może cztery, jeśli coś się przeciągnie. Ale raczej wracam w niedzielę – uśmiechnęłam się uspokajająco. – To naprawdę tylko szkolenie.
Nieświadomie zaczęłam budować górę kłamstwa. Kamień po kamieniu.
Byłam dla niego kimś więcej
– No to jesteśmy – Witek zgasił silnik i odwrócił się do mnie z uśmiechem. – Witamy w naszej bajce.
Patrzyłam przez okno na mały, kameralny hotel położony na skraju lasu. Bielone ściany, drewniane balkony, cisza przerywana tylko śpiewem ptaków. Jak z filmu. Jak z życia, którego nigdy nie miałam.
Witek podszedł do mnie i otworzył drzwi od strony pasażera, po czym wyciągnął rękę.
– Mamy trzy dni. Zero maili, zero dzieciaków sąsiadów za ścianą, zero obowiązków. Tylko my.
Uśmiechnęłam się, choć serce biło mi jak szalone. Bo czułam, że jestem w miejscu, które będzie miało woje konsekwencje. Ale jeszcze nie wiedziałam jakie.
Wieczorem siedzieliśmy w restauracji hotelowej. Świece, czerwone wino, jego palce muskające moje na stole. Śmiał się głośno, a ja – zupełnie jakbym zapomniała, kim jestem – śmiałam się razem z nim.
– A ty? – zapytał nagle. – Co ty naprawdę myślisz o tym wszystkim?
– O czym?
– O nas. Bo ja... nie umiem już udawać, że to tylko flirt. Dla mnie jesteś kimś więcej.
Zawiesiłam wzrok gdzieś poza nim. Chciałam mu odpowiedzieć, że czuję to samo, że on daje mi życie, którego tak bardzo pragnęłam... ale coś mnie powstrzymało. Może ten lekki ból w klatce piersiowej. Może świadomość, że gdzieś tam w domu jest człowiek, który ufa mi bardziej, niż powinien.
– Nie wiem jeszcze – szepnęłam. – Wiem tylko, że chcę dziś być tu. Z tobą.
W nocy leżeliśmy spleceni, milczący. Ciepło jego dłoni koiło mój lęk. Ale gdzieś w tle – niemal niesłyszalnie – już buczał dźwięk nadchodzącej katastrofy.
Może to był zły sen, może intuicja
Witek właśnie wyszedł do łazienki. Siedziałam owinięta jego swetrem, z kieliszkiem wina w dłoni, gdy mój telefon zawibrował na szklanym stoliku. Spojrzałam – dziewięć nieodebranych połączeń. Wszystkie od Antka.
Serce zamarło mi na moment. „Co się stało?”– to była pierwsza wiadomość, ale zaraz potem przyszła kolejna: „Gdzie jesteś?”. Potem druga: „Kalina, powiedz mi, co się dzieje, że nie odbierasz?”. Zrobiło mi się zimno, choć kominek hotelowy buchał ciepłem. Sięgnęłam po telefon, próbując zachować zimną krew, ale ręce mi się trzęsły.
Nie wiedziałam, że po drugiej stronie, w naszym mieszkaniu, Antek siedzi na kanapie w piżamie i patrzy w ekran swojego laptopa. Nie planował tego. Otworzył tylko aplikację z lokalizacją – tak od niechcenia, bo coś go tknęło. Może to był zły sen. Może intuicja. A może fakt, że ostatnio zbyt często słyszał: „Nie teraz, Antek”, „Nie mam siły”, „Zadzwonię później”.
Widział czerwony punkt. Nie Warszawa. Nie miejsce konferencji, które mu podałam. Tylko hotel w Bieszczadach.
Chciałam zapaść się pod ziemię
Zeszliśmy do restauracji na kolację. Było nastrojowo – ciepłe światło, jazzowa muzyka, zapach świeżo pieczonego ciasta. Witek wziął mnie za rękę i poprowadził do stolika przy oknie. Usiadłam z widokiem na drzwi wejściowe. I wtedy świat się zatrzymał. Otworzyły się drzwi. A do środka wkroczył Antek. Nie musiałam sprawdzać dwa razy. To był on. W tej samej granatowej kurtce, którą nosił od lat, z włosami w nieładzie, jakby przejechał pół Polski bez zatrzymywania się. Zmarszczone czoło. Czerwone policzki. I ten jego wzrok, kiedy mnie zobaczył – mieszanina szoku, złości i czegoś, co złamało mi serce – rozczarowania.
– Kalina? – jego głos przeciął restauracyjną ciszę. – Tak wygląda ta twoja delegacja?
Witek zamarł z widelcem w dłoni.
– Przepraszam, co się tu...?
– Zamknij się – Antek nie podniósł głosu, ale jego ton był lodowaty. Patrzył tylko na mnie. – Powiedz mi, że to nie jest to, na co wygląda. Powiedz, że nie zdradziłaś mnie z tym... facetem.
Chciałam coś powiedzieć. Cokolwiek. Ale słowa nie chciały mi przejść przez gardło.
– Kalina... – westchnął, jakby stracił nagle całą energię. – Nie mam siły robić scen. Spakuj się. Wracamy.
Witek wstał.
– Poczekaj. Może... możemy porozmawiać?
Antek spojrzał na niego, jakby był czymś brudnym na bucie.
– A ty to kim jesteś? Gościem, który sypia z cudzymi żonami pod przykrywką „konferencji”? Brawo. Mistrz dyskrecji.
Ludzie zaczęli się odwracać, kelner znieruchomiał przy barze. Chciałam zapaść się pod ziemię. Ale nie było dokąd uciec.
Witek zniknął tak szybko jak się pojawił
Drzwi do pokoju zatrzasnęły się z hukiem. Witek stał przy oknie, Antek w korytarzyku, ja przy łóżku. Powietrze gęstniało z każdą sekundą.
– Chcesz, żebym cię wysłuchał? To mów – powiedział Antek cicho, ale w jego oczach tliło się coś, czego nigdy wcześniej w nich nie widziałam.
– Antek... ja... to nie tak... – zaczęłam, ale każde słowo brzmiało idiotycznie.
– Nie tak? – powtórzył. – To nie jest hotel dla służbowych konferencji. Nie widzę tutaj projektorów, ani zeszytów z logo twojej firmy. Widzę kieliszki, łóżko i faceta, który wygląda, jakby był u siebie.
Witek w końcu się odezwał.
– Może powinienem wyjść...
– Może nie powinieneś był tu nigdy wchodzić – syknął Antek. – Ale skoro już jesteś, to nie uciekaj teraz. Nie zostawiaj jej z tym samej, skoro razem to zrobiliście.
– Nie jestem tchórzem – odpowiedział Witek i ruszył do drzwi. – Ale to nie moja walka.
– Nie odchodź tak! – krzyknęłam. – Witek! Zostań! Nie zostawiaj mnie teraz!
On się zawahał, ale nie cofnął. Drzwi zamknęły się cicho.
Zostałam z Antkiem. Z jego oczami, w których nie było gniewu, był w nich żal i rozpacz. Patrzył na mnie, jakby patrzył na kogoś, kogo już zupełnie nie zna.
– Dlaczego? – zapytał. – Po prostu... dlaczego?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Że czułam się niewidzialna? Że potrzebowałam emocji? Że chciałam znów poczuć się pożądana?
– Nie umiem ci tego wytłumaczyć – wyszeptałam.
– A ja nie wiem, jak teraz wrócić do domu. Jak udawać, że to się nie wydarzyło. Jak mam spojrzeć ci w oczy, Kalina. Bo ja ci ufałem.
Odwrócił się i wyszedł.
Nie da się wrócić, można tylko iść dalej
Wróciłam do Warszawy sama. Witek nie dzwonił. Nie pisał. Zniknął z mojego życia tak szybko, jak się w nim pojawił. A może to ja zniknęłam z jego, jeszcze zanim się skończył nasz majowy weekend. Drzwi do mieszkania skrzypnęły znajomo, choć wydawało mi się, że to obce miejsce. Nie było butów Antka w przedpokoju. Nie było jego zapachu, ani nawet tej nieznośnej codziennej muzyki z radia kuchennego, którą zawsze puszczał rano. Zostawił mi karteczkę na lodówce. Tylko trzy słowa: „Potrzebuję czasu. Antek”.
Nie wiem, ile tego czasu potrzeba. Nie wiem, czy wróci. Czy w ogóle chce. Zresztą... nie wiem, czy ja sama wróciłam do siebie. Siedziałam na kanapie, z telefonem w dłoni. Ekran był czarny. Cisza. Jakby świat przestał się mną interesować. Włączyłam aplikację lokalizacji. I po raz pierwszy od dawna – nie widziałam go nigdzie. Zniknął. Może wyłączył tę funkcję. Może po prostu już nie chciał, żebym wiedziała, gdzie jest. Zrozumiałam jedno – nie wrócimy do tego, co było. Nie da się wrócić. Można tylko iść dalej. Tylko nie wiem jeszcze, w którą stronę pójdziemy. Pomyślałam, że najgorsze nie jest to, że zdradziłam. Tylko to, że sama się w tym wszystkim pogubiłam. A GPS... GPS nie kłamie. Ale nie pokaże ci też drogi powrotnej, jeśli sama jej nie znasz.
Kalina, 37 lat
Czytaj także:
- „Mąż zaczął chodzić do kościoła. Mówił, że się nawraca, ale ja dobrze wiedziałam, że coś tu śmierdzi”
- „Mąż zrobił ze mnie samotną matkę. Po 3 latach przypomniało mu się, że ma dzieci i chce znów być wzorowym tatusiem”
- „Córka ze mnie drwi i mówi, że jestem za stara, by mieć marzenia. Smarkula nie wie, że życie zaczyna się na emeryturze”