„Wyjechałam na Mazury odpocząć od męża, a wymieniłam go na teścia. Wskoczyliśmy razem do jeziora i na głęboką wodę”
„Zanurzyliśmy się w wodzie po cichu. Przez chwilę czułam się lekka, wolna, znowu młoda. Chciałam, by ta chwila trwała. Gdy wyszliśmy na pomost, było ciemno, ślisko. Szukałam ręcznika, kiedy jego dłoń przypadkiem dotknęła mojego ramienia. Ciepła, męska dłoń. Zamarłam. Spojrzałam na niego. On też nie odwrócił wzroku”.

- Redakcja
Siedzę na drewnianym ganku, nogi podciągnięte pod brodę, palce zaciśnięte na kubku z herbatą. Cisza wokół aż dzwoni w uszach. Gdzieś w oddali zaszczekał pies, świerszcze zaczynają koncert. Przede mną tafla jeziora – gładka jak szkło, tylko czasem drgnie od skoku ryby. Dom teściów pachnie starością, sosną i czymś jeszcze, czymś z dzieciństwa Szymona – nie moim.
Teściowie przyjęli mnie ciepło, jak zawsze. Alina uściskała mnie długo, zbyt długo jak na kobietę, która zazwyczaj nie lubi okazywać emocji. A Jerzy? Jak zawsze spokojny, trochę tajemniczy. Jego oczy, ciemne i przenikliwe, zatrzymują się na mnie z niepokojącą uwagą, której wcześniej nie znałam.
– Szymon dojedzie na pewno w środę – mówiła Alina, pakując torbę do bagażnika. – Wiesz, jak to u niego... Zawalone terminy, coś mu wyskoczyło, nie gniewaj się na niego, Martuś.
Nie gniewam się. Już dawno przestałam się gniewać. Przestałam czuć cokolwiek, kiedy znów mówi „coś mi wypadło”. To „coś” zdarza się coraz częściej, a mnie coraz trudniej udawać, że czekam na niego z utęsknieniem.
Zostałam tu z Jerzym. On mówi niewiele, ale jego milczenie nie ciąży. Wieczorami rozpalamy ognisko. Siedzimy w ciszy, popijając wino, wdychając zapach dymu. W pewnym momencie zaczynamy mówić więcej – o przeszłości, o błędach, o tym, co mogło być. Ja opowiadam o studiach w Krakowie, o przyjaciółce, która zginęła w wypadku. On o szkole, o swojej młodzieńczej miłości, którą zostawił dla „lepszego życia”. I chyba oboje czujemy, że coś się między nami zmienia.
Dałam się ponieść chwili
Wciąż powtarzam sobie, że to tylko cisza. Że jestem tu tylko po to, by odpocząć, złapać oddech. Ale wiem, że podskórnie tęsknię – za czymś, czego nigdy nie miałam. Czułością? Uwielbieniem? A może tylko za tym, żeby ktoś spojrzał na mnie nie jak na „żonę Szymona”, ale jak na kobietę. Wieczór znowu był ciepły. Czerwcowa noc powoli otulała jezioro ciemnością, rozgwieżdżone niebo odbijało się w wodzie jak w lustrze. Jerzy przyniósł drugą butelkę wina.
– Mam szaloną propozycję – powiedział nagle. – Co powiesz na kąpiel w jeziorze?
Zaśmiałam się, nerwowo, zaskoczona.
– Teraz? W nocy?
– Kiedyś to była nasza tradycja. Z Aliną. Ale to było jeszcze zanim pojawiły się dzieci, kredyty i inne poważne rzeczy. Chcesz?
Nie miałam stroju. Ale miałam w sobie to coś, co budzi się czasem, kiedy nie chcesz już być tylko „rozsądna”. Lampka wina, jego głos, bliskość tego człowieka, który przez lata był blisko. Teraz nagle stał się kimś, na kogo nagle zwróciłam uwagę.
– Dobra – powiedziałam z niedowierzaniem do samej siebie. – Ale nie gap się, jak się rozbieram.
Zanurzyliśmy się w wodzie po cichu. Płynęliśmy równolegle, każde we własnym rytmie. Nie rozmawialiśmy. Nie musieliśmy. Woda otulała nas jak kokon. Przez chwilę czułam się lekka, wolna, znowu młoda. Chciałam, by ta chwila trwała.
Gdy wyszliśmy na pomost, było ciemno, ślisko. Szukałam ręcznika, kiedy jego dłoń przypadkiem dotknęła mojego ramienia. Ciepła, męska dłoń.
Zamarłam. Spojrzałam na niego. On też nie odwrócił wzroku.
– Przepraszam – powiedział cicho. Ale się nie cofnął. Ja też nie.
Byłam rozdarta. Jedna część krzyczała: „Nie powinnaś!”, druga... druga była po prostu kobietą. Czułam jego wzrok na sobie, czułam dreszcz na karku. „Nie powinnam. Ale przez chwilę… przez chwilę poczułam się jak kobieta, nie tylko żona”.
Teraz wszystko się zmieni
Tego wieczoru ognisko rozpaliliśmy wcześniej. Jerzy przyniósł stary głośnik i puścił jazz – coś miękkiego, leniwego, coś, co płynęło przez trzciny i osiadało w ciszy jak kurz. Usiedliśmy bliżej siebie niż zwykle. Moje kolano ledwo dotykało jego uda. I może to było tylko przypadkiem. A może właśnie nie.
– Miałem kiedyś dziewczynę... – zaczął, patrząc w ogień. – Studiowaliśmy razem, kochałem się w niej jak głupi. Ale wybrałem Alinę. Była... rozsądniejszym wyborem.
Zamilkł. Nie pytałam, czy żałuje. Bo wiedziałam, że tak. I wiedziałam, że tej historii nie opowiada mi przypadkiem.
– A ty? – spytał. – Ty kochałaś kiedyś tak, że... nic nie miało znaczenia?
Zaciągnęłam się winem. Poczułam jak piecze w gardle.
– Może. Ale to było dawno. A potem był Szymon. Było... dobrze. A potem było wygodnie.
– A teraz?
Nie odpowiedziałam. Bo co miałam powiedzieć? Że od miesięcy nie czułam jego dłoni na plecach, że całujemy się tylko z przyzwyczajenia? Że budzę się obok kogoś, kto jest przy mnie już tylko ciałem – nie duchem?
Jerzy położył dłoń na moim kolanie. Bez słowa. Tak po prostu. Jakby zawsze tam miała być.
Nie cofnęłam się. Nie odsunęłam. Nie oddychałam.
Kiedy mnie pocałował, najpierw delikatnie, jakby testował, czy nie zniknę, myślałam tylko o jednym – że nie chcę, żeby przestawał. Odwzajemniłam ten pocałunek z desperacją kogoś, kto długo był niewidzialny.
A potem... potem pozwoliliśmy sobie na więcej.
W cieniu drzew, przy brzegu jeziora, w wilgotnym mchu i miękkiej ciemności. Nie było planu. Nie było rozmów. Było tylko to, co między nami się zapaliło. I cisza – nasza wspólniczka. Nasza zgoda.
Po wszystkim leżeliśmy obok siebie, w milczeniu. Moja głowa oparta o jego ramię, jego palce w moich włosach. Wiedziałam, że nie wrócimy już do tego, co było. Wiedziałam, że teraz wszystko się zmieni.
Próbowałam dochować tajemnicy
Usłyszałam odgłos silnika zanim jeszcze zdążyłam schować poduszkę z ganku. Szymon zajechał pod dom późnym popołudniem, jakby nigdy nic. Wysiadł, zmęczony po trasie, z torbą na ramieniu i uśmiechem, który kiedyś coś we mnie poruszał. Teraz poczułam tylko... ucisk w brzuchu.
– Hej, kotku – powiedział, całując mnie w czoło. – Tęskniłaś?
Przytaknęłam. Kłamiąc.
Jerzy wyszedł na spotkanie. I był doskonały. Uprzejmy, spokojny, jakby ostatnich dni nie było. Jakby nie trzymał mnie jeszcze wczoraj za biodra, nie całował po szyi, nie mówił mi prosto w oczy, że jestem piękna.
W środku wrzało.
– Cześć – Szymon uścisnął mu dłoń. – Dzięki, że zaopiekowałeś się moją Martą. Wszystko w porządku?
– Oczywiście – odpowiedział z tym swoim łagodnym uśmiechem. – Marta jest samowystarczalna. Nie muszę się nią opiekować.
W jego głosie był jakiś cień, którego nie umiałam rozczytać. Szymon nie zauważył. Albo udawał, że nie zauważa.
Wieczorem siedzieliśmy we trójkę przy kolacji. Ja – sztywna jak deska. Szymon – zrelaksowany, opowiadał o korkach na trasie, o jakimś kliencie, który zwariował. Jerzy – jak gospodarz domu, podawał chleb, uzupełniał wino.
Zamieniłam się w cień.
Kiedy wreszcie zostaliśmy sami w pokoju, Szymon spojrzał na mnie z powagą.
– Coś się stało? Jesteś inna.
– Zmęczona po prostu – odpowiedziałam, beznamiętnie.
– Aha – mruknął. – Nie wyglądasz jakbyś się zrelaksowała. Raczej jakbyś uciekła.
Nie odpowiedziałam.
Kiedy zasnął, odwróciłam się plecami. Leżałam w ciemności, analizując każdy ruch Jerzego przy stole. Każdy ułamek spojrzenia. Czy chciał mi pomóc? Czy udawał? Czy to wszystko było dla niego równie ważne jak dla mnie...? W głowie wciąż miałam jedno: a jeśli Szymon wie?
Niepokojąca wiadomość
Dwa tygodnie później siedziałam przy biurku w naszym mieszkaniu. Z kuchni dobiegało stukanie naczyń – Szymon zmywał, coś nucił pod nosem. Próbowałam skoncentrować się na pracy, ale myśli ciągle wracały do tamtej nocy nad jeziorem. Do Jerzego. Do ciszy, która była bardziej intymna niż słowa.
Wtedy przyszła wiadomość. Bez imienia, bez podpisu. Adres e-mail wyglądał jakby stworzony chwilę wcześniej – przypadkowe litery i liczby. Temat: „Lepiej, żebyś tylko ty to zobaczyła.” Kliknęłam.
Był tylko jeden załącznik. Filmik. Krótki. Otworzyłam go.
Rozmazany obraz. Światło księżyca. Dwójka ludzi przy brzegu jeziora. Kobieta i mężczyzna. Ona siada mu na kolanach. Ich sylwetki splatają się w cieniach drzew.
Zamarłam. To był tamten wieczór. To byłam ja. I Jerzy. Klatka po klatce. Bez dźwięku. Ale wszystko jasne. Zobaczyłam datę, godzinę. Ujęcie z góry. Kamera. Ktoś ją tam zamontował. Może monitoring? To bez znaczenia. Ale ktoś wiedział.
W głowie uderzył huk. Serce biło jak oszalałe. Złapałam się za brzuch, jakby ból mógł się tam schować.
– Wszystko okej? – zawołał Szymon z kuchni.
– Tak. Zaraz idę – odpowiedziałam drżącym głosem.
Wyłączyłam wiadomość. Usunęłam ją. Potem jeszcze raz – z kosza. Ale to nic nie zmieniało. Ktoś to miał. Ktoś mi to przysłał. Ktoś obserwował.
Od tamtej chwili każde powiadomienie na telefonie sprawiało, że serce mi stawało. Każde „musimy pogadać” brzmiało jak wyrok.
Wiedziałam, że to on
Pojechałam na Mazury, niby żeby „przewietrzyć głowę”, ale tak naprawdę z inną intencją. Szymon nie protestował. Od tygodni między nami była chłodna poprawność – jakbyśmy oboje trzymali język za zębami w tym samym lęku, ale z innych powodów.
Na miejscu zastałam pustkę. Jerzy gdzieś wyjechał. Dom był zamknięty, trzciny wyższe niż zwykle, jezioro – tak samo ciche, ale już nie kojące. Poszłam przez las do sąsiedniego domu. Do leśniczego.
Znałam go ledwo z widzenia. Twardy facet, po pięćdziesiątce, szorstki głos, wąskie usta. Zaprosił mnie na ganek, podał herbatę, bez cukru. Patrzył na mnie jak na intruza.
– Co panią tu sprowadza? – zapytał, patrząc gdzieś nad moim ramieniem.
– Chciałam się przejść. Spokojnie tu, cisza – próbowałam brzmieć naturalnie.
– Cisza... Tak. Ale drzewa mają oczy, pani Marto.
Zamilkłam. Jego wzrok wreszcie padł na mnie. Długo i bez uśmiechu.
– Lepiej uważać, co się robi, kiedy się myśli, że nikt nie patrzy – dodał spokojnie.
Zaparło mi dech. Wiedziałam. Wiedziałam, że to on. Nie powiedział tego wprost, ale każde słowo było ostrzem.
– Nie wiem, o czym pan mówi – wydukałam wreszcie.
– Może i lepiej. Nie każdy sekret jest na sprzedaż. Ale wie pani... czasem wystarczy, że ktoś wie. To już dużo.
Wracałam do domku drżąca. W dłoniach ściskałam klucze tak mocno, że wbijały się w skórę. Co on chce? Szantaż? Zemsta? A może... tylko władza?
Moje życie to teatr
Od tamtego dnia zaczęłam żyć w stanie ciągłego napięcia. W nocy nasłuchiwałam dźwięków. W dzień sprawdzałam, czy nie śledzi mnie czyjś wzrok. Po powrocie do miasta każda rozmowa z Szymonem była przesiąknięta napięciem.
Czy on wie? Czy domyśla się? A Jerzy... milczał. Jakby nic się nie stało. Jakby nas nigdy nie było.
Czas płynie. Śniadania, zakupy, faktury. Wieczory z serialem, jakby wszystko było po staremu. Jakbyśmy z Szymonem znów byli tą samą parą, która planuje wakacje i przegląda płytki do łazienki.
Tylko że to teatr. Codzienny spektakl pozorów, w którym każde spojrzenie to potencjalna scena, a każde pytanie – pułapka.
Nie rozmawialiśmy już o Mazurach. O Jerzym. O niczym, co miałoby znaczenie. Szymon znów całował mnie jak mąż, ale ja czułam się wtedy jak manekin. Uczyłam się oddychać tak, by nie zdradzić drżenia. Ale w snach… W snach wraca jego dłoń na moim karku. Zapach lasu. Szum jeziora, kiedy wszystko było jeszcze nieskomplikowane.
Czasem boję się otworzyć skrzynkę mailową. Każde nowe powiadomienie powoduje, że serce mi staje. Że zaraz zobaczę kolejną wiadomość. Kolejny plik. Kolejne ostrzeżenie.
A czasem... czuję dziwną pustkę, że nic nie przychodzi. Że nie ma nawet echa tej historii. Że moje życie wróciło do stanu, w którym jestem znów tylko żoną. A nie kobietą, której ktoś pragnął.
Nie wiem, jak długo to wytrzymam. Nie wiem, czy chcę. Ale wiem jedno. Największe sekrety nie niszczą od razu. One sączą się kropla po kropli.
Marta, 32 lata
Czytaj także:
- „Przyszła teściowa zorganizowała mi wieczór panieński. Miało być miło, ale jędza mnie publicznie upokorzyła”
- „Czereśnie pobrudziły moją suknię ślubną, a ja splamiłam honor swojej rodziny. Może mi nie wybaczą, ale ja nie żałuję”
- „Mój były mąż jada francuskie pasztety, a ja w lodówce mam tylko światło. Nie interesują go nawet własne dzieci”