„Wyjechałam na studia, żeby uciec od wiecznej krytyki matki. Wróciłam z podkulonym ogonem i nasionkiem w brzuchu”
„Nie miałam planu. Tylko dziecko w brzuchu i dłonie, które drżały, gdy chciałam napisać wiadomość. W mojej głowie wciąż brzmiały słowa mamy, że nie mogę na nią liczyć. Jakby przez całe życie zależało jej tylko na jednym – że nigdy nie zrobię tego, co ona. A ja zrobiłam. I nie miałam już prawa być jej córką”.

- Redakcja
– Masz być kimś. Masz być lepsza ode mnie – powtarzała mi mama, odkąd pamiętam. Z uporem, bez uśmiechu, bez cienia wątpliwości w głosie. Jakby to nie było życzenie, ale wyrok.
Nie mówiła: „kocham cię”. Nie przytulała mnie bez powodu. Nie piekła ciastek, nie czesała mnie z czułością do przedszkola. Zamiast tego były tabele z wynikami, wieczne poprawianie błędów, plany, harmonogramy i srogie spojrzenia. Miałam być wersją 2.0 Danuty – kobiety, która popełniła błąd, ale już wie, jak go uniknąć. Ja byłam tym „jak”.
– Nie pozwolę ci skończyć jak ja.
Nie wiedziałam wtedy, co to znaczy. Mama rzadko mówiła o przeszłości. Zostawił ją facet – tyle się domyślałam. I ja byłam tego bolesnym wspomnieniem, którego nigdy nie chciała, ale z którym musiała żyć. Wszystko w jej oczach krzyczało: „Musisz być lepsza. Musisz coś ze sobą zrobić. Inaczej wszystko na nic”.
A ja? Ja po prostu chciałam, żeby mnie przytuliła. Żeby zapytała, czy się boję, zanim wychodziłam na scenę w podstawówce. Żeby powiedziała, że nawet jeśli coś pójdzie nie tak – ona i tak będzie. Ale nie była.
Gdy miałam 19 lat, powiedziałam sobie: nigdy nie będę taka jak ona. Złożyłam papiery na studia w innym mieście. Marzyłam o tym od lat. Gdy dostałam się na pedagogikę, spakowałam plecak i wyszłam z domu. Mama nie powiedziała „powodzenia”. Tylko skinęła głową i rzuciła:
– I nie wracaj tu z brzuchem.
Wtedy nie wiedziałam, że to nie będzie pożegnanie, tylko początek najdłuższej walki w moim życiu – o to, kim jestem. I czy naprawdę mam szansę nie skończyć jak ona.
To spadło na mnie nagle
Kiedy wysiadłam z autobusu w obcym mieście, poczułam coś, czego nie znałam wcześniej – lekkość. Nie ciążył mi już wzrok matki, nie słyszałam jej głosu w korytarzu, nie czekała za drzwiami z pytaniem, czy odrobiłam wszystkie zadania. Zamiast tego był chłodny październikowy poranek i tłum studentów z walizkami, który szedł w tym samym kierunku co ja.
W akademiku dostałam mały pokój z łóżkiem piętrowym, szafką i biurkiem. Dziewczyna, która miała ze mną mieszkać, przyjechała dopiero wieczorem. Miała na imię Klaudia, studiowała fizjoterapię i od razu zapytała, czy chcę z nią iść na imprezę powitalną. Poszłam. Nie żeby mi się szczególnie chciało, ale bałam się zostać sama, zanim jeszcze zacznie się prawdziwa samotność.
Poznałam Mateusza drugiego dnia. Stał pod uczelnią z grupą chłopaków, palił papierosa i opowiadał coś z taką swobodą, jakby znał tu wszystkich od lat. Był pewny siebie, ale nie nachalny. Kiedy podszedł do mnie i zapytał, skąd jestem, odruchowo odpowiedziałam. Potem zaproponował, że zaprowadzi mnie do czytelni. Oczywiście, nie miałam pojęcia, gdzie ona jest. Później spotkaliśmy się jeszcze kilka razy – na wykładach, na korytarzu, w stołówce. Zaczęłam czekać, aż mnie znajdzie.
Mateusz był inny niż wszyscy chłopcy, których znałam. Przy nim nie musiałam udawać, że wszystko wiem. Pytaliśmy siebie nawzajem, czego się boimy, jakie mieliśmy dzieciństwo, co chcielibyśmy robić za dziesięć lat. On chciał podróżować, pisać reportaże, żyć z dala od biurek i terminów. Ja nie byłam jeszcze pewna, ale wiedziałam, że chcę się śmiać bez poczucia winy.
Było między nami coś świeżego. Bez wielkich słów, bez planów, ale z ogromnym głodem bliskości. Pierwszy raz spałam z kimś, kto naprawdę chciał wiedzieć, czy dobrze się czuję. Patrzył na mnie, jakby mnie znał, choć jeszcze nie wiedział wszystkiego. Nie wiedział, ile w mojej głowie jest strachu, ile prób bycia idealną, ile wstydu, którego nie da się wypowiedzieć.
Ciąża pojawiła się niespodziewanie. Myślałam, że mam grypę. Gdy test pokazał dwie kreski, siedziałam w łazience ponad godzinę, nie mogąc się ruszyć. W końcu powiedziałam Mateuszowi.
– Nie mogę w to uwierzyć – powiedział po długiej ciszy. – Myślałem, że… wiesz, że masz wszystko pod kontrolą.
Zabolało mnie to. Jakby cała odpowiedzialność była po mojej stronie. Jakbym znowu musiała być tą, która wie lepiej, planuje, przewiduje. A przecież nie byłam gotowa. Żadne z nas nie było. Leżałam potem sama w łóżku i myślałam o tym, co powie mama. Czy powie mi, że jestem taka sama jak ona?
Zostałam z tym sama
Wróciłam do domu już w listopadzie. Było szaro, padał drobny deszcz, a powietrze pachniało zgniłymi liśćmi. Brzuch nie był jeszcze duży, ale ja już czułam się zupełnie inaczej. Inaczej szłam, inaczej patrzyłam na ludzi. Jakbym nosiła w sobie sekret, który zmieni wszystko, a nikt jeszcze o tym nie wiedział.
Wzięłam plecak, małą torbę i wysiadłam na tym samym przystanku, z którego kilka tygodni temu odjeżdżałam pełna nadziei. Nikt na mnie nie czekał. Przeszłam znajomą ulicą, a sąsiedzi, których mijałam, patrzyli tak, jakby mnie nie poznawali. Może to był tylko mój lęk. Może wiedzieli, ale nie chcieli zaczynać rozmowy.
Zatrzymałam się pod drzwiami mieszkania mamy. W środku panowała cisza. Zapukałam. Po chwili usłyszałam kroki. Otworzyła. Stała w progu jak mur. Spojrzała na mnie bez wyrazu, tylko uniosła lekko brwi.
– Mamo, jestem w ciąży – powiedziałam spokojnie, ale głos zadrżał mi na ostatnim słowie. – Wracam na jakiś czas.
Nie odpowiedziała. Odsunęła się od drzwi i wróciła do pokoju. Weszłam za nią, zostawiłam torbę w przedpokoju. Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Patrzyła w telewizor, który był wyłączony.
– Nie licz na mnie – powiedziała po dłuższej chwili, bez cienia emocji.
– Nie musisz mnie przytulać – szepnęłam, bo czułam, że zaraz się rozkleję. – Ale mogłabyś chociaż spojrzeć.
Nie spojrzała. Wstałam, podniosłam torbę i wyszłam. Nie powiedziała: „zostań”, „porozmawiajmy”, „jestem zła, ale to nadal ty”. Nawet nie zapytała, czy mam dokąd pójść.
Zamieszkałam u cioci Hani. Starsza siostra mamy. Mieszkała sama w małym mieszkaniu z balkonem, na którym rosły pelargonie, nawet w listopadzie. Gdy ją zobaczyłam, od razu mnie przytuliła.
– Wiem – powiedziała tylko. – Danuta do mnie nie zadzwoniła, ale wiedziałam, że coś się stało. Możesz zostać tyle, ile potrzebujesz.
W nocy nie mogłam zasnąć. Patrzyłam w sufit i myślałam o tym, co będzie dalej. Nie miałam planu. Tylko dziecko w brzuchu i dłonie, które drżały, gdy chciałam napisać wiadomość do Mateusza. Ostatecznie nie napisałam. On przestał się odzywać kilka dni po moim wyjeździe.
W mojej głowie wciąż brzmiały słowa mamy: „Nie licz na mnie.” Powiedziała to tak, jakby mówiła: „Zawiodłaś mnie.” Jakby cała jej wiara we mnie opierała się na jednym – że nigdy nie zrobię tego, co ona. A ja zrobiłam. I nie miałam już prawa być jej córką.
Nie chciałam popełnić jej błędów
U Hani było ciepło i cicho. Rano parzyła kawę, choć ja już nie mogłam jej pić, i siadała ze mną przy stole, jakby nic się nie stało. Nie zadawała głupich pytań. Czasem tylko mówiła:
– Przejdzie. Tylko musi trochę poboleć, żeby przeszło.
Kiedy powiedziałam jej, że mama się mnie wyrzekła, spojrzała na mnie z żalem.
– Twoja matka nie umie inaczej kochać.
– Więc co? Mam jej wybaczyć tylko dlatego, że jest moją matką? – zapytałam z goryczą.
Nie odpowiedziała. Chyba wiedziała, że nie czas na odpowiedzi.
Ninę urodziłam latem. Byłam sama na sali. Trzymałam ją potem w ramionach i nie mogłam przestać płakać. Bałam się, że zrobię jej to samo, co mama zrobiła mnie. Że w którymś momencie powiem: „Nie licz na mnie”.
Tydzień później jedna z sąsiadek Hani przyniosła mi rzeczy dla dziecka. Powiedziała, że mama kazała jej przekazać. Nic więcej. Ani kartki, ani słowa. Później usłyszałam, że rozpowiada ludziom, że „nie ma córki”.
Przez kilka dni chodziłam po domu jak duch. Pytałam siebie, czy kiedykolwiek byłam dla niej kimś więcej niż życiową porażką.
Nie umiałam jej tego wytłumaczyć
Minęło kilka lat. Mieszkałyśmy z Niną w kawalerce, którą dostałam przez urząd. Mała, zniszczona, ale była nasza. Pracowałam w żłobku na pół etatu, czasem dorabiałam sprzątaniem. Nie było łatwo, ale codziennie rano budziła mnie jej mała dłoń na policzku i szept: „Mamusiu, wstawaj”. To wystarczało.
Nina była pogodna, żywa, pytała o wszystko. Kiedyś podczas zabawy spojrzała na mnie poważnie.
– Dlaczego nie znam babci?
Zamarłam. Siedziała na podłodze w rajstopkach z dziurką na kolanie i układała klocki. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– Babcia... nie potrafiła być babcią – powiedziałam cicho.
– Czyli babcia mnie nie chciała. – Podsumowała i wróciła do zabawy.
Wieczorem, kiedy Nina zasnęła, usiadłam przy kuchennym stole i zaczęłam pisać list. Pisałam długo, zdania były rwane, naznaczone łzami.
„Byłam ci wdzięczna. Ale też się ciebie bałam. I nadal się boję. Choć mam trzydzieści lat, nadal boję się twojego spojrzenia, twojej ciszy, twojego zawodu”.
Nie wysłałam tego listu. Schowałam go na dno szuflady, razem z innymi rzeczami, które nigdy nie powinny trafić w niepowołane ręce.
Wciąż miałam do niej żal
Spotkałam ją przypadkiem. Wracałam z Niną z zakupów, niosłam siatki i przekonywałam ją, że nie kupimy lizaka, bo mamy w domu owoce. A wtedy zobaczyłam ją po drugiej stronie ulicy. Szła wolno, jakby szukała czegoś wzrokiem. Nie zmieniła się. Ten sam płaszcz, to samo spięcie ust, ta sama sylwetka, którą pamiętałam z dzieciństwa.
Zatrzymałyśmy się prawie naprzeciwko siebie. Spojrzała na mnie, potem na Ninę, ale nic nie powiedziała. Tylko zimno skinęła głową.
– Nie tak cię wychowałam – rzuciła sucho.
Zacisnęłam palce na siatkach i odpowiedziałam:
– A może właśnie tak?
Chciałam dodać coś więcej, ale Nina zaczęła płakać, bo lizak jednak był dla niej ważniejszy niż wszystkie nasze konflikty. Odeszłyśmy.
Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Patrzyłam na Ninę, jak wtula się we mnie, i myślałam, czy kiedyś powie o mnie to samo. Że byłam zimna, nieobecna, twarda.
Mama mówiła kiedyś: „Poświęciłam dla ciebie wszystko”. A ja dzisiaj mogłabym powiedzieć to samo Ninie. Ale czy to znaczy, że robię dobrze?
– Ale nigdy nie zapytałaś, czego ja chcę – powiedziałam wtedy w powietrze, choć już jej nie było.
Nie umiem jej wybaczyć
Siedziałyśmy na ławce w parku. Było już chłodno, liście wirowały pod nogami, a Nina zasnęła z głową na moim kolanie, przytulona do mojego płaszcza. Głaskałam ją po włosach i po raz pierwszy od dawna nie miałam w sobie pośpiechu. Tylko zmęczenie. Ciche, głębokie, rozlane po całym ciele.
Nie wiedziałam, czy jestem dobrą matką. Czasem krzyczałam, czasem byłam niecierpliwa, czasem zamykałam się w łazience, żeby nikt nie słyszał mojego płaczu. Ale mówiłam jej codziennie, że ją kocham. Powtarzałam to nawet wtedy, kiedy byłam zła. Może zwłaszcza wtedy.
Gdyby ktoś zapytał mnie dziś, czy jestem inna niż mama, nie potrafiłabym odpowiedzieć. Zrobiłam wiele rzeczy, których nie chciałam. Zawiodłam siebie i tych, którzy we mnie wierzyli. Ale w jednym się nie pomyliłam – nie chciałam być taka jak ona. A jednak...
Czasem myślę, że nie da się zupełnie uciec od tego, skąd się wyszło. Ale można próbować budować coś nowego. Na własnych zasadach. Z błędami i bez planu.
Nie wybaczyłam jej. I nie wiem, czy kiedyś wybaczę. Ale już jej nie nienawidzę. Jest we mnie miejsce, w którym nadal czekam, że kiedyś zapyta: „Czy było ci ciężko?”.
Nina poruszyła się, wtuliła mocniej. W ciszy parku, pośród gołych drzew, usłyszałam swój własny szept:
– Kocham cię. Bardzo cię kocham.
Powiem jej to jutro. I pojutrze. I za rok. Nawet jeśli coś zawalę. Nawet jeśli nie zawsze będę wiedzieć, co robić. Nie chciałam być taka jak moja matka. Ale może jedynym sposobem, by to przerwać… jest próbować być lepszą.
Kasia, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dla moich dzieci jestem tylko przykrym obowiązkiem. Nie podadzą mi na starość szklanki wody, bo czekają aż zniknę”
- „Zięć śmiał się z mojej emerytury, a potem przyszedł pożyczyć 10 tysięcy. Drań nie wie, że naliczam mu odsetki”
- „Snuliśmy się przy dziecku jak duchy, a teściowa robiła nam inspekcje. Miałem dość, więc wyrzuciłem wiedźmę za drzwi”