Reklama

Czasem człowiek po prostu musi uciec. Nawet jeśli nie wie dokładnie przed czym. Przed pracą, przed ludźmi, przed własnymi emocjami. Ja musiałam uciec. Przede wszystkim przed sobą. Zostawiłam za sobą Warszawę i klientów, którzy potrafili godzinami płakać w moim gabinecie. Terapeutka też potrzebuje czasem terapii. Pojechałam w Bieszczady. Sama. Bez planu, bez rezerwacji. Trafiłam do starego pensjonatu. Dokładnie taki, jakiego potrzebowałam.

Reklama

Pierwszego dnia udałam się na szlak. Oddychałam głęboko. Wreszcie cisza. Wreszcie nic nie muszę. Przy jednej z wiat zdjęłam plecak, usiadłam na ławce, wyjęłam termos. Kiedy dwie godziny później chciałam zapłacić za herbatę w schronisku, portfela już nie było. Ani w plecaku, ani w kieszeni. Spanikowałam. Wróciłam. Przeszukałam okolicę wiaty. Nic. Jakby się rozpłynął. Wieczorem w pensjonacie powiedziałam o wszystkim gospodarzowi.

– Może ktoś znajdzie i przekaże do GOPR-u – pocieszył mnie pan Stefan. – Albo w schronisku oddadzą. Często tak bywa. Turyści to uczciwi ludzie.

– Albo i nie – mruknęłam.

Nie miałam siły myśleć o dokumentach, kartach, dowodzie. Większym problemem było to, że w tym portfelu był też stary bilet z koncertu. Naszego ostatniego wspólnego wieczoru. Wszystko wróciło – wspomnienia, pytania, gniew i tęsknota. Dlaczego wtedy zniknął? Dlaczego się nie pożegnał? I właśnie wtedy usłyszałam wibrację telefonu. Wiadomość z nieznanego numeru.

„Znalazłem twój portfel. Nazywasz się Joanna, prawda? Możemy się spotkać dziś wieczorem w Café Leśna?”.

Spojrzałam na telefon z niedowierzaniem. Café Leśna. To nie mógł być przypadek. Oczy mi się rozszerzyły, gdy przeczytałam wiadomość po raz trzeci. Niby zwykłe zdanie, ale było w nim coś niepokojąco znajomego.

Patrzyłam na niego jak na ducha

Pół godziny później stałam już przed wejściem do kawiarni. Zimą to miejsce wyglądało jak z bajki – drewniana altanka, lampki w oknach, zapach cynamonu i starego drewna. Otworzyłam drzwi, od razu uderzyło mnie ciepło. Przy jednym ze stolików siedział on. Adrian. Nie zmienił się wiele. W dłoni trzymał mój portfel.

– Hej – powiedział, jakbyśmy widzieli się wczoraj.

To jakiś żart? – wyszeptałam.

Znalazłem go przy wiacie na czerwonym szlaku. Zorientowałem się, że to ty... i pomyślałem, że powinniśmy porozmawiać.

Patrzyłam na niego jak na ducha. Serce waliło mi w piersi. Przez chwilę miałam ochotę uciec, zostawić wszystko. Ale coś mnie zatrzymało.

– Co ty tutaj robisz? Po tylu latach? – spytałam drżącym głosem.

– Mieszkam tu. Od niedawna – odparł. – A ty?

Szukam ciszy.

– W takim razie... to nie będzie dobra rozmowa.

Usiedliśmy. Przez chwilę panowało napięte milczenie. Spojrzałam na jego dłoń, wciąż trzymał mój portfel. Jakby bał się, że zniknę, gdy go odda.

Dlaczego zniknąłeś? – zapytałam w końcu.

Uniknął wzroku. Wziął głęboki wdech.

Wpatrywałam się w jego oczy

Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Czułam, że moje dłonie się pocą.

– Jednego dnia układałeś mi koc na ramionach i robiłeś herbatę z lipy, a następnego... nie było cię. Ani wiadomości, ani słowa – powiedziałam cicho.

Adrian zacisnął usta.

– Wiem – odpowiedział. – I nie będę udawał, że to było w porządku. Ale wtedy... to był jedyny sposób, jaki znałem.

– Jedyny sposób na co? Na ucieczkę?

– Na to, żeby cię nie wciągnąć ze sobą – powiedział, a jego głos zadrżał. – Byłem wtedy... w złym miejscu. Bardzo złym.

Wpatrywałam się w jego oczy. Zawsze miał ten sam sposób patrzenia. Teraz widziałam w nich nie tylko zmęczenie. Było tam też coś, co mnie przeszywało – może wstyd?

Myślałam, że nie żyjesz. A może... może wmawiałam to sobie, bo było łatwiej niż myśleć, że po prostu mnie zostawiłeś – dodałam.

Przygryzł wargę. Miał ten gest, gdy był zdenerwowany.

– Asiu... – zaczął.

– Nie mów mojego imienia, jakbyś miał do niego prawo – przerwałam.

Cisza, która potem zapadła, była gęsta jak śnieg za oknem.

Miałam ochotę wrzasnąć

W pewnym momencie Adrian zaczął mówić, jakby pękła w nim tama.

– Pamiętasz, jak mnie poznałaś? – spytał. – Mówiłem ci wtedy, że nie piję. Że już nigdy.

Skinęłam głową. Tak, pamiętałam. Miał wówczas dłoń obwiązaną bandażem i w oczach to dziwne napięcie, które brałam za smutek. Albo melancholię.

Kłamałem – powiedział cicho.

– Więc co zrobiłeś? – zapytałam. – Zniknąłeś? Uznałeś, że to będzie mniej bolesne niż rozmowa?

– Uznałem, że to jedyne, co potrafię. Bo nie umiem i nie chcę być w związku. Nie chcę nikogo skrzywdzić.

Miałam ochotę wrzasnąć. To ja powinnam decydować, co chcę znosić, a czego nie.

Nie miałeś prawa decydować za mnie – wyszeptałam.

Spojrzał na mnie z bólem, którego nie potrafił już ukryć.

– Wiem. I wierz mi, że nienawidziłem się za to codziennie przez ostatnie lata.

Czułam ból

Wróciłam do pensjonatu jak lunatyczka. Mróz szczypał w twarz, ale nie czułam zimna. Szłam powoli, krok za krokiem, jakbym liczyła każdy płatek śniegu. W głowie kłębiły się słowa Adriana. W pokoju panowała cisza. Zamiast się położyć, zaczęłam krążyć od okna do ściany, od łóżka do biurka. W końcu ubrałam się i wyszłam na zewnątrz. Noc była spokojna. Zaskakująco spokojna. Przeszłam obok schroniska, potem skręciłam w stronę starego mostku nad potokiem. Miejsca, gdzie kiedyś, dawno temu, znalazłam go całego we łzach. Wtedy nie mówił nic, tylko trzymał mnie za rękę.

Dziś usiadłam na tym samym drewnianym słupku. Potok szemrał. Tylko ja byłam inna. Już nie potrzebowałam jego ręki, żeby nie upaść. Ale to nie znaczyło, że nie czułam żalu. Spojrzałam na niebo. Księżyc wyłaniał się zza chmur, a ja w głowie znów usłyszałam jego głos.

Byłaś dla mnie za dobra.

Może.

Nie miałam gotowej odpowiedzi

Spotkaliśmy się następnego dnia. Bez planu, bez ustaleń. Po prostu weszłam do tej samej kawiarni – trochę z nadzieją, trochę z przekory – a on już tam siedział. Jakby wiedział, że przyjdę. Nie popatrzyłam na niego od razu. Najpierw zamówiłam kawę, a potem usiadłam naprzeciwko, na tym samym miejscu co wczoraj.

Nie spodziewałem się, że przyjdziesz – powiedział.

– Niespodzianka – odparłam sucho.

Zapanowała cisza. Lecz nie taka duszna jak wcześniej.

– Nie oczekuję od ciebie niczego – powiedział spokojnie. – Nie jestem tu po to, żeby coś odbudowywać. Po prostu... dobrze było cię znów zobaczyć. Wiedzieć, że jesteś. Cała.

Spojrzałam na niego. Był spokojny. I jakby trochę lżejszy. Już nie walczył ze sobą tak, jak kiedyś.

Nie wiem, czy zasługuję na drugą szansę – dodał po chwili.

Zastanowiłam się. Nie miałam gotowej odpowiedzi.

Nie wiem, czy ją dostaniesz – powiedziałam w końcu. – Ale dzięki, że oddałeś portfel.

Uśmiechnął się. Tak, jak kiedyś. Z tym cieniem smutku, który zawsze nosił w oczach.

– To była twoja własność. Uznałem, że czas coś oddać.

Wyszłam pierwsza. Na zewnątrz było zimno, ale nie marzłam. Wróciłam do Warszawy kilka dni później. Wszystko wyglądało tak samo – tramwaje, korki, klienci z tym samym ciężarem na ramionach. Ale we mnie coś się zmieniło. Nie radykalnie. Subtelnie. Nie myślałam już o Adrianie co pięć minut. Nie analizowałam każdego gestu z przeszłości. Może dlatego, że w końcu usłyszałam to, czego zawsze brakowało – prawdę. Portfel leżał teraz w szufladzie. W środku był i ten bilet. Ale już nie piekł mnie w palce.

Joanna, 46 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama