Reklama

Nie było innego wyjścia. Nasza rodzina tonęła w długach – kredyt hipoteczny, raty za sprzęty, opłaty za szkołę dzieci. Każdego miesiąca brakowało nam na życie. Zdecydowałam się na wyjazd do Niemiec, żeby zbierać truskawki. Trudno było mi zostawić dzieci, jeszcze trudniej spojrzeć mężowi w oczy i powiedzieć, że muszę jechać. Bałam się, ale wiedziałam, że bez tych pieniędzy stracimy wszystko. Wierzyłam, że to poświęcenie uratuje nasz dom. Nie wiedziałam, że kiedy wrócę, nie będzie już czego ratować – oprócz własnej godności.

Reklama

Wysiadłam z busa przed naszym blokiem, trzymając w jednej ręce torbę, w drugiej siatkę z czekoladami dla dzieci. Serce biło mi jak szalone – byłam wykończona, ale szczęśliwa. Udało mi się. Przesyłałam co tydzień pieniądze, Paweł nie musiał się martwić o rachunki. Tylko ten spokój... miał przecież być nagrodą. W drzwiach przywitała mnie cisza. Syn podniósł wzrok znad tabletu, córka mruknęła „cześć, mamo”. Paweł przytulił mnie krótko i jakby nieobecnie. Patrzył gdzieś obok. Nie powiedział nawet, że tęsknił.

Z kuchni dobiegał słodkawy zapach, jakiego nie znałam. Coś kwiatowego, kobiecego. Rozejrzałam się po mieszkaniu. Na komodzie stał nowy kubek – czerwony, z białym sercem. W łazience zauważyłam balsam, którego nigdy nie używałam. I szlafrok – jasny, miękki – wisiał na drzwiach sypialni.

Czyj to szlafrok? – zapytałam, udając, że się nie trzęsę.

– Chyba Kaśka kiedyś coś zostawiła… Może była na kawie, nie pamiętam – odpowiedział szybko, nie patrząc mi w oczy.

A ten kubek?

– Dzieci coś przyniosły ze szkoły, nie wiem.

Siedziałam przy stole, patrząc na swoje odbicie w szybie. Zmęczona, opalona, starsza o kilka lat. Wróciłam z nadzieją. Tymczasem czułam się jak gość w obcym domu, w którym ktoś inny zdążył się rozgościć.

Zamarłam z mokrym ręcznikiem w dłoni

Kilka dni później, kiedy wieszałam pranie w łazience, usłyszałam rozmowę dobiegającą z pokoju dzieci. Nie chciałam podsłuchiwać, ale głosy były tak wyraźne, że nie sposób było nie słyszeć.

– A pamiętasz, jak ciocia Kaśka została na noc? – zapytała córka.

– No. Spała w łóżku z tatą, a ja musiałem iść do twojego pokoju – odpowiedział syn, jakby mówił o czymś zupełnie zwyczajnym.

Zamarłam z mokrym ręcznikiem w dłoni. Stałam tak kilka minut, zanim weszłam do salonu. Paweł siedział z telefonem, nawet nie podniósł wzroku.

– Słyszałam rozmowę dzieci – powiedziałam, stając naprzeciw niego. – Coś, co nie daje mi spokoju.

Zerknął na mnie, odłożył telefon.

– O czym ty mówisz?

Spałeś z Kaśką?

– Co?

– Powiedz prawdę. Tylko tyle chcę. Słyszałam ich rozmowę. Ona nocowała tu. W naszym łóżku.

Milczał dłuższą chwilę, w końcu westchnął i wzruszył ramionami.

Nie jesteś święta. Zostawiłaś nas. Musiałem sobie jakoś radzić.

Zaniemówiłam. Jakby moje harowanie w błocie po kolana było winą, a nie ratunkiem. W jego oczach to ja byłam tą złą, bo odważyłam się pojechać, zarabiać, ratować nas wszystkich.

– Tak sobie radziłeś. A jak to nazwiesz?

Nie odpowiedział. Wstał i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samą – z bólem, z pogardą i jednym wielkim znakiem zapytania.

Usłyszałam wszystko, co trzeba

Zawsze myślałam, że jestem odporna na takie rzeczy. Że nie załamię się, nawet jeśli życie rzuci we mnie czymś ciężkim. Ale tej nocy spałam tylko kilka godzin. Kręciłam się z boku na bok, mieląc w głowie każdą rozmowę, każdy gest, każdy szczegół, który wcześniej zignorowałam. Następnego dnia udawałam, że wychodzę do sklepu. Zabrałam buty z przedpokoju i cicho zamknęłam się w pokoju dzieci. Po chwili usłyszałam dzwonek do drzwi i głos Kaśki.

– Cześć. Wpadłam tylko na chwilę. Zostawiłam u was kosmetyczkę.

– W sypialni, pod łóżkiem. Tam, gdzie ją rzuciłaś ostatnim razem – odpowiedział Paweł.

Brzmiał sucho, ale nie jak ktoś zaskoczony wizytą. Raczej jak ktoś przyzwyczajony.

– A Beata?

– Poszła gdzieś. Może i lepiej. Nie musimy udawać.

Zapadła cisza. Potem coś powiedziała Kaśka, co wbiło mi się w pamięć jak gwóźdź:

Tęskniłam za tobą. Za tym, jak trzymasz mnie za rękę, kiedy zasypiam.

Weszłam. Otworzyłam drzwi bez pukania. Oboje zamarli.

– Zbierała truskawki po dwanaście godzin dziennie, żebyście mieli ciepło i pełną lodówkę. A ty? Leżałeś w tym czasie w naszym łóżku z sąsiadką?

Kaśka zrobiła krok w tył. Paweł próbował coś powiedzieć, ale uciszyłam go gestem.

– Nie musisz nic mówić. Usłyszałam już wszystko, co trzeba.

Spojrzałam jej prosto w oczy

Zamknęłam za sobą drzwi i zeszłam po schodach. Nie chciałam, żeby dzieci mnie widziały w takim stanie – roztrzęsioną, z twarzą mokrą od łez, których nawet nie próbowałam już powstrzymać. Przeszłam się kawałek, a potem wróciłam i usiadłam na ławce pod blokiem. Patrzyłam na brudne okna mieszkania Kaśki, za którymi jeszcze niedawno widywałam ją z papierosem w dłoni. Kobieta z sąsiedztwa. Taka, co pożyczała sól, odbierała paczki i plotkuje na klatce. Taka, co wbiła nóż prosto w moje plecy. Po kwadransie wstałam i zadzwoniłam domofonem. Otworzyła bez pytania. Stała w drzwiach w legginsach i bluzie, z kępką włosów spiętą byle jak.

– Beata… – zaczęła.

– Oszczędź mi tego – przerwałam jej. – Nie przyszłam się wyżalić. Przyszłam tylko zrozumieć. Czy ty naprawdę nie miałaś nikogo innego do dyspozycji?

– To nie było tak. Ja… – zawahała się. – To on...

Spojrzałam jej prosto w oczy. Była blada, chyba pierwszy raz naprawdę spięta.

– I ty mu na to pozwoliłaś?

– Mówił, że jesteś daleko, że nie wrócisz prędko… że między wami już nic nie ma.

– Nic nie ma, bo sam to zniszczył – odpowiedziałam cicho.

Odwróciłam się i wyszłam. Bez scen, bez krzyku. Każde moje słowo miało być teraz jak gwóźdź do ich wspólnej trumny. Nie zasłużyli na nic więcej.

Musiałam to zrobić

Po południu córka weszła do kuchni. Przez chwilę milczała, oparła się o framugę drzwi i tylko patrzyła. Miała czternaście lat, była bystra, zbyt bystra jak na swój wiek. Wiedziałam, że coś przeczuwała. Nie da się ukryć takiego napięcia, jakie od kilku dni wisiało w naszym domu.

– Mamo... co się stało?

Podniosłam na nią wzrok. W jej oczach widziałam lęk. Nie chciałam obarczać jej swoimi dramatami, ale też wiedziałam, że udawanie nie pomoże.

– Wiesz, czasem trzeba przestać walczyć o coś, co nie istnieje – powiedziałam spokojnie. – Nie wszystko da się naprawić.

Usiadła obok mnie i bez słowa położyła dłoń na mojej ręce.

– To przez tatę?

Zacisnęłam usta. Nie potrafiłam potwierdzić, ale nie mogłam też zaprzeczyć. Pokręciłam tylko głową.

– Po prostu… coś się skończyło. I teraz muszę zacząć coś nowego.

– A my? – zapytała cicho.

– Wy jesteście wszystkim, co się nie skończyło. O was będę walczyć zawsze.

Pokiwała głową i przytuliła się do mnie. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że mogę jeszcze coś zbudować. Może nie dom, ale siebie. Tego samego wieczoru zaczęłam szukać informacji o rozwodach. Spisywałam, co muszę zrobić. Nie było we mnie już złości. Była cisza i decyzja. Pierwszy krok do życia, które zaczynało się bez kłamstw.

Nie płakałam

Nie spakowałam się od razu. Nie było we mnie już potrzeby dramatyzowania. Przestałam krążyć po mieszkaniu jak cień. Przestałam też czekać na Pawła. Nasze życie było już dla niego zamkniętym rozdziałem. A może nigdy nie było dla niego naprawdę ważne? Nie zamierzałam już tego rozgryzać.

Pewnego ranka, kiedy dzieci były w szkole, weszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Zobaczyłam zmęczoną, ale nie słabą kobietę. Miała cienie pod oczami, zmarszczki od zmartwień, ale w jej spojrzeniu była determinacja. Nie płakałam. Przeszłam przez coś, co mogło mnie złamać – a jednak wciąż tu byłam. I właśnie dlatego musiałam powiedzieć sobie jedno: dość. Nie chciałam wracać do przeszłości. Nie chciałam być tą, która prosi o resztki szacunku. Teraz jestem kobietą, która zna swoją wartość – nawet jeśli jeszcze nie wie, co będzie dalej. Otworzyłam szafkę i schowałam papiery rozwodowe do teczki. Spokojnie. Bez pośpiechu. Wszystko miało teraz swoją kolejność. Zamknęłam oczy i powiedziałam szeptem:

Zaczynam od nowa. Dla siebie.

A potem dodałam już na głos:

– I więcej nie będę patrzeć w lustro z zamkniętymi oczami.

Beata, 43 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama