„Wyjechałem do Londynu, żeby utrzymać rodzinę. Nie sądziłem, że za moje pieniądze żona zrobi coś takiego”
„Wyjechałem z Polski do Anglii późną jesienią. W domu zostawiłem żonę i dwójkę dzieci. Mieliśmy trudny czas, brakowało nam na podstawowe rzeczy, a ja nie mogłem znaleźć porządnej pracy. Kiedy kolega zaproponował wyjazd do Anglii i pracę na budowie, nie zastanawiałem się długo. Wysyłałem przelewy z dumą, że pomagam. Do czasu aż zadzwoniła do mnie sąsiadka”.

- Redakcja
To miał być tylko rok, może dwa – do momentu, aż odłożę na mieszkanie i lepszy start dla dzieci. Każdy grosz wysyłałem do żony. Żyłem skromnie, spałem w wynajmowanym pokoju, pracowałem po godzinach. Wszystko dla nich. Nie wiedziałem, że w Polsce ktoś inny korzysta z tych pieniędzy bardziej niż ja.
Zostawiłem wszystko
Dzień wyjazdu pamiętam dokładnie. Była sobota, ciemno i zimno. Dzieci jeszcze spały, nie chciałem ich budzić. Stałem w przedpokoju z walizką, a żona trzymała się na dystans. Nawet mnie nie przytuliła.
– Nie zapomnij zadzwonić, jak dojedziesz – powiedziała sucho, bez uśmiechu.
Skinąłem głową i wyszedłem. Serce miałem ciężkie, jakby ktoś wlał mi do środka ołów. Wiedziałem, że robię to dla nich, dla naszej przyszłości, ale czułem się jak dezerter. Jak ktoś, kto porzuca rodzinę w potrzebie. Mimo to szedłem przed siebie, zgarbiony pod ciężarem nie tylko bagażu, ale też odpowiedzialności.
Lot do Londynu przeszedł bez większych emocji. Kolega czekał na mnie na lotnisku, potem zawiózł do mieszkania, gdzie miałem wynajmować pokój. Wnętrze było zimne, puste, bez osobowości. Takie jak ja wtedy.
Pierwsze dni były trudne. Praca na budowie okazała się cięższa, niż sobie wyobrażałem. Ręce bolały, ciało odmawiało posłuszeństwa. Wieczorami dzwoniłem do domu, słuchałem, jak dzieci opowiadają, co było w szkole, a żona mówiła, że wszystko dobrze. Czasem wydawała się zdystansowana, jakby nie miała ochoty rozmawiać.
– Pracuję, jestem zmęczona – rzucała krótko i kończyła rozmowę.
Wtedy tłumaczyłem sobie, że to wszystko przez stres. Że to przejściowe. Że jak wrócę, będzie jak dawniej. Żyłem tą nadzieją, trzymałem się jej kurczowo, nie dopuszczając innych myśli.
Byłem dumny, że mogę im pomóc
W Anglii wszystko było inne – ludzie, ulice, nawet zapach powietrza. Pracowałem z Polakami, Rumunami, Litwinami. Każdy miał podobną historię – zostawił kogoś w kraju, żeby zarobić na lepsze życie. Łączył nas wspólny cel i samotność.
Po pracy wracaliśmy do mieszkania, w którym panowała cisza, czasem przerywana transmisją meczu albo dźwiękiem gotującej się wody na herbatę. Rzadko rozmawialiśmy o rodzinach, może z obawy, że zrobi się za bardzo emocjonalnie. Ja też unikałem tych tematów, choć każdego wieczoru przeglądałem zdjęcia dzieci w telefonie.
Co miesiąc przelewałem prawie wszystko, co zarobiłem. Zostawiałem sobie tylko tyle, by wystarczyło na jedzenie i opłaty. Nie narzekałem. Byłem dumny, że mogę im pomóc. Żona mówiła, że dzieci mają nowe ubrania, że kupiła lepszy komputer do nauki. Cieszyłem się, choć gdzieś głęboko czułem ukłucie zazdrości – że nie mogę tego widzieć na własne oczy, że nie jestem częścią ich codzienności.
Któregoś dnia kolega zapytał:
– A ty, stary, nie boisz się, że ci się tam coś wali za plecami?
Roześmiałem się, choć nie było mi do śmiechu.
– Nie, nie mam powodu. Moja żona nie jest taka – odpowiedziałem szybko.
Nie był przekonany, ale nie ciągnął tematu. Ja sam odganiałem myśli, które próbowały przebić się przez fasadę zaufania. Nie mogłem sobie pozwolić na wątpliwości. Przecież robiłem to wszystko dla nich.
Wszystko się układa
Minęło pół roku. Przelewy robiłem regularnie, a żona nigdy nie narzekała. Wręcz przeciwnie – coraz częściej mówiła, że wszystko się układa. Dzieci miały korepetycje, nową lodówkę, a nawet zaczęła wspominać o odmalowaniu mieszkania. Ucieszyłem się. Czułem, że moja praca naprawdę coś zmienia.
– W końcu jesteśmy na dobrej drodze – powiedziała kiedyś w rozmowie.
Mimo zmęczenia i tęsknoty czułem, że warto. Wyobrażałem sobie, jak wracam za rok, może dwa, z odłożonymi pieniędzmi, i wszystko układa się jak w filmie. Żona mnie przytula, dzieci rzucają się na szyję, a ja w końcu nie muszę się martwić o jutro.
Zacząłem nawet odkładać na samochód. Marzyłem, żeby zabrać rodzinę nad morze. Nigdy nie byliśmy razem na dłuższych wakacjach. Zawsze brakowało pieniędzy albo czasu. Teraz miało być inaczej.
Pewnego dnia, podczas rozmowy wideo, zauważyłem, że w tle za żoną ktoś przechodzi. Cień mignął tylko przez chwilę.
– Kto to był? – zapytałem.
– A, sąsiadka. Wpadła na kawę – odpowiedziała szybko.
Nie dopytywałem. Przecież znałem tę sąsiadkę, starsza pani, raczej nie była typem do ukrywania się. Coś mi jednak nie pasowało. Po raz pierwszy poczułem, że coś może być nie tak. Może to tylko zmęczenie, myślałem. Może przewrażliwienie. Przecież nie można od razu podejrzewać najgorszego. Wróciłem do pracy z głową pełną pytań, których nie potrafiłem jeszcze głośno zadać.
Zadzwoniła sąsiadka
Zadzwoniła w niedzielę wieczorem, akurat kiedy kończyłem kolację. Numer był z Polski, ale nie miałem go zapisanego. Odruchowo odebrałem.
– Cześć, to ja, Teresa… sąsiadka z klatki obok. Przepraszam, że dzwonię, ale coś muszę ci powiedzieć.
Serce mi zamarło. Teresa była bezpośrednia, ale uczciwa. Nie dzwoniłaby bez powodu. Usiadłem na łóżku, ściskając telefon.
– Wiesz, nie chcę się wtrącać, ale… u was w mieszkaniu często ktoś bywa. Taki jeden facet, młodszy, z brodą. Samochód zawsze parkuje wieczorem, a rano znika.
Zamilkłem. Próbowałem coś powiedzieć, ale nie mogłem sklecić zdania.
– Myślałam, że to jakiś kuzyn czy coś, ale za często się pojawia. A dzieci mówiły kiedyś na podwórku, że „mama ma nowego kolegę”.
Zrobiło mi się duszno. Próbowałem to wyjaśnić sam przed sobą, wmawiać sobie, że Teresa się myli, że dzieci mogły coś źle zrozumieć. Ale w środku wiedziałem, że ona mówi prawdę. Głos miała poważny, przejęty. Nie chodziło jej o plotki, tylko o mnie.
– Dzięki, Teresa… muszę to przemyśleć – powiedziałem w końcu.
– Przepraszam, jeśli to nie moja sprawa. Ale wiesz… jak ktoś tak haruje za granicą, to powinien wiedzieć, co się dzieje u niego w domu.
Rozłączyła się, a ja siedziałem w ciszy przez długie minuty. Nagle wszystko zaczęło się układać w całość. Krótkie rozmowy, nieobecność w głosie żony, cień w kamerze.
Zebrałem się na odwagę
Przez kilka dni chodziłem jak w transie. W pracy wszystko robiłem mechanicznie, a w głowie wciąż mieliłem słowa Teresy. Wieczorami wpatrywałem się w telefon, nie mogąc się zdecydować, czy zadzwonić i zapytać wprost. Bałem się, co usłyszę. W końcu zebrałem się na odwagę.
– Kto u nas bywa wieczorami? – zapytałem od razu, bez powitania.
Żona zamilkła na chwilę, a potem westchnęła ciężko.
– Myślałam, że ci ktoś nagada. To kolega z pracy. Pomagał mi, jak się lodówka zepsuła. Nic wielkiego.
– Teresa mówiła, że nocuje. Że dzieci o nim mówią.
– Teresa to stara plotkara. Przesadza. – Jej ton zrobił się ostry. – Serio w to wierzysz? Po tylu latach?
W tej chwili coś we mnie pękło. Nie przez to, że się zaparła, tylko przez to, jak bardzo jej głos przypominał mi ton ludzi, którzy coś ukrywają. Wcześniej może bym jej uwierzył. Teraz już nie mogłem.
– Nie wiem, czy ci wierzę – powiedziałem szczerze. – I nie wiem, czy chcę dalej wysyłać pieniądze na życie kogoś, kto być może zastępuje mnie w moim własnym domu.
– Serio?! Po tym wszystkim?! – krzyknęła. – Ty naprawdę myślisz, że coś z nim mam?!
Nie odpowiedziałem. Zamiast tego się rozłączyłem. Po raz pierwszy od wyjazdu poczułem, że jestem naprawdę sam. I że nie wiem, do czego wrócę, jeśli w ogóle wrócę.
Myślałem, że wyjazd wszystko naprawi
Minął miesiąc, odkąd ostatni raz rozmawiałem z żoną. Nie dzwoniłem, nie pisałem. Ona też się nie odzywała. Pieniądze nadal przelewałem, ale tylko część – tyle, by dzieci miały na jedzenie i szkołę. Resztę odkładałem, nie wiedząc jeszcze, po co. Może na powrót. Może na nowe życie gdzieś indziej.
W pracy koledzy przestali pytać, co u mnie. Widzieli po oczach, że nie warto drążyć. Pracowałem jak maszyna, z krótkimi przerwami na sen i jedzenie. Tylko w weekendy pozwalałem sobie na dłuższe spacery po osiedlu, bez celu, bez kierunku. W głowie rozgrywałem różne scenariusze – konfrontację, powrót bez zapowiedzi, rozwód, drugą szansę. Żaden z nich nie wydawał się dobry.
Któregoś dnia dostałem wiadomość od Teresy. Krótko: „Nie widuję już tamtego samochodu. Chyba coś się zmieniło”. Nie odpowiedziałem. Nie wiedziałem, co miałoby to teraz znaczyć.
Myślałem, że wyjazd wszystko naprawi. Że pieniądze rozwiążą problemy. Tymczasem one tylko przykryły prawdę, której nie chciałem widzieć. Może ona naprawdę kogoś miała, może nie. Ale w najtrudniejszym momencie nie potrafiliśmy się już ze sobą szczerze porozumieć. To bolało bardziej niż sama zdrada.
Dziś wiem jedno – nie da się budować bliskości z daleka. Żadna suma pieniędzy nie zastąpi obecności. Czasem najtrudniejsze nie jest podjęcie decyzji, tylko życie z jej brakiem.
Michał, 45 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pojechaliśmy na święta do Mikołajek, a mąż uparł się, żeby zabrać teściową. Zepsuła nam Wigilię i nawet nie przeprosiła”
- „Na święta wyjechałem do Karpacza, żeby uniknąć męczącej szopki. W pensjonacie przeżyłem coś znacznie gorszego”
- „Sprzedawałam pierniczki, żeby dorobić na święta. Jedno zamówienie sprawiło, że nagle wróciły najgorsze wspomnienia”