„Wyjechałem do Norwegii za pracą, żeby żona mogła mieć dom marzeń. Gdy ja harowałem, w mojej sypialni drzemał sąsiad”
„Nie sądziłem, że decyzja o wyjeździe za granicę, tak rozsądna i logiczna, odbierze mi więcej, niż da. Przez dwa lata robiłem wszystko, żeby mojej żonie niczego nie brakowało. Wysyłałem pieniądze, dzwoniłem, planowałem. Nie przypuszczałem, że w moim łóżku śpi już ktoś inny”.

- Redakcja
Zawsze wierzyłem, że ciężka praca popłaca, że jeśli się poświęcisz, to los ci to wynagrodzi. Dlatego, kiedy tylko nadarzyła się okazja wyjazdu do Norwegii na kontrakt budowlany, nie wahałem się ani chwili. Zostawiłem wszystko – rodzinę, znajomych, nawet naszą działkę, którą dopiero co kupiliśmy. Miałem cel: zarobić na budowę domu, w którym razem z żoną rozpoczniemy nowe życie.
Długo się nie zastanawiałem
Nie planowaliśmy tego tak szybko. Chcieliśmy jeszcze trochę pomieszkać u jej rodziców, zanim ruszymy z budową, ale życie jak zwykle zrobiło swoje. Po ślubie wydatki zaczęły rosnąć w zastraszającym tempie. Ja miałem pracę w warsztacie, ona na recepcji w przychodni. Starczało ledwo na bieżące rachunki. Kiedy kumpel zadzwonił z ofertą pracy za granicą, długo się nie zastanawiałem. Stawki trzy razy wyższe niż w Polsce. Mieszkanie zapewnione. Jedzenie częściowo też.
– Kochanie, to tylko na rok. Może półtora. Zrobię dobry fundament pod dom, wrócę i ruszymy z budową – tłumaczyłem jej wieczorem, siedząc na łóżku, a ona ściskała moją dłoń, próbując się nie rozkleić.
– Nie chcę, żebyś wyjeżdżał. Ale rozumiem – powiedziała cicho. – Tylko dzwoń codziennie, dobrze?
Tak zaczęło się nasze „tymczasowe” rozstanie. Spakowałem się do walizki pożyczonej od szwagra. Wziąłem jej zdjęcie, które włożyłem do portfela. Jechałem z duszą na ramieniu, ale też z nadzieją. Pracowaliśmy na trzy zmiany. Siedem dni w tygodniu. Czasem po trzynaście godzin. Byłem wykończony, ale zadowolony – na koncie szybko zaczęły się pojawiać pieniądze, które wysyłałem jej niemal co tydzień.
Przez pierwsze miesiące wszystko było, jak należy. Gadaliśmy przez telefon, śmialiśmy się, wysyłała mi zdjęcia psa i ogrodu. A ja liczyłem dni do powrotu. Nie przeczuwałem jeszcze wtedy, że ten dom, o którym marzyliśmy, zacznie się sypać, zanim postawię choćby jeden jego mur.
Coraz częściej śniłem o powrocie
Minęło dziewięć miesięcy. Miałem już uzbierane na wylanie fundamentów i coś ekstra. Ona cieszyła się, że sprawy idą do przodu, a ja coraz częściej śniłem o powrocie. W pracy mówili, że mam szczęście – większość z nich nie miała do czego wracać. Ja wtedy byłem pewien, że mam.
Z czasem rozmowy telefoniczne zaczęły się skracać. Najpierw z powodu zmęczenia, później przez „kłopoty z zasięgiem” albo „koleżankę, która właśnie przyszła na kawę”.
– Dobrze wszystko? – zapytałem któregoś wieczoru, kiedy brzmiała jakoś... pusto.
– No pewnie – odparła szybko. – Zmęczona jestem. W pracy urwanie głowy.
Ale znałem ją. Przez pięć lat razem nauczyłem się słyszeć, kiedy coś jest nie tak. Nie naciskałem jednak. Zbyła mnie raz, drugi, trzeci. Myślałem: pewnie stres, może jakieś hormony, nie będę jej jeszcze denerwować.
Któregoś dnia zadzwoniłem nieco wcześniej niż zwykle. Odebrała, ale szeptem.
– Hej, wszystko okej? Czemu tak cicho mówisz?
– Jestem u sąsiadki, jej mały śpi. Nie chcę go obudzić – odpowiedziała szybko, prawie z irytacją. – Mogę oddzwonić później?
Nie oddzwoniła. Następnego dnia wysłała tylko krótkiego SMS-a: „Wszystko dobrze. Buziak”.
Wtedy pierwszy raz poczułem niepokój. Niby nic konkretnego, żadnych dowodów. Ale coś w jej głosie, coś w tych drobnych unikach zaczęło mnie gryźć. Próbowałem to zagłuszyć pracą. Wmawiałem sobie, że przesadzam. Nie chciałem wiedzieć, że wszystko już się zmienia.
Jacek spod piątki
W pracy było coraz ciężej, a w głowie coraz więcej myśli, których nie potrafiłem uciszyć. Zacząłem zauważać szczegóły, które wcześniej umykały. Na zdjęciach, które mi wysyłała, coraz rzadziej było widać nasz dom czy psa. Zamiast tego – selfie z koleżankami, czasem jakieś dziwne ujęcia, jakby robione przypadkiem.
Zacząłem dopytywać, coraz ostrożniej.
– A co u sąsiadów? – zagadnąłem któregoś dnia niby mimochodem.
– Jak to co? Normalnie. Czemu pytasz?
– Tak po prostu. Zawsze gadałaś z tą Bożeną spod czwórki.
– Teraz bardziej z Jackiem z piątki. Pomaga mi czasem z autem – rzuciła lekko.
Zaniemówiłem. Jacek z piątki. Kawaler po trzydziestce, którego zawsze podejrzewałem o nadmierne zainteresowanie moją żoną. Zawsze uśmiechnięty, zawsze chętny do pomocy, z tym swoim wiecznie rozpiętym kołnierzykiem. Pamiętałem, jak na jednej imprezie śledził ją wzrokiem, a ja to zbyłem. Bo przecież ona jest moja.
Zacząłem śledzić jej aktywność online. Lubiła zdjęcia Jacka, komentowała jakieś głupoty. „Ale masz talent!” pod rysunkiem psa, „Haha, padłam!” pod jego filmikiem. Nigdy wcześniej tego nie robiła.
Nie mogłem spać. Zacząłem liczyć dni do urlopu. Miałem wrócić na dwa tygodnie – obiecałem sobie, że wtedy wszystko wyjaśnię. Że spojrzę jej w oczy i dowiem się prawdy. Jeszcze wtedy wierzyłem, że to tylko moje lęki. Że wrócę i wszystko będzie jak dawniej. Tyle że „dawniej” już nie istniało.
Powrót bez powitania
Wróciłem wcześniej, nie zapowiedziałem się. Chciałem zrobić jej niespodziankę. Taki impuls – myślałem, że może to coś zmieni, że przytulę ją, poczuję zapach jej włosów i wszystkie wątpliwości się rozpłyną.
Z lotniska pojechałem prosto do domu. Był wieczór, środek tygodnia. Światła się świeciły, więc pomyślałem, że jest w domu. Drzwi były przymknięte. Zanim wszedłem, usłyszałem śmiech. Męski głos. I jej śmiech – ten śmiech, który kiedyś był tylko dla mnie.
Stanąłem jak wryty. Wszystko we mnie krzyczało, żeby wejść, krzyczeć, rzucić torbą o podłogę. Ale stałem. Czekałem. Może miałem nadzieję, że to tylko znajomy. Może znowu się oszukuję.
Po kilku minutach drzwi się otworzyły. Na progu stanął Jacek. W dresie. Zamarł, gdy mnie zobaczył.
– O, cześć… – powiedział zaskoczony. – Nie wiedziałem, że wracasz.
– Widzę – odpowiedziałem chłodno.
Z wnętrza mieszkania dobiegł jej głos:
– Jacku, dasz mi ten koc?
Wszedłem bez pytania. Ona stała w kuchni w mojej koszulce, którą zostawiłem tu przed wyjazdem. Gdy mnie zobaczyła, talerz wypadł jej z rąk.
– Co ty tu robisz...? – zapytała cicho.
– Mieszkam tu. Albo mieszkałem – odpowiedziałem.
Patrzyliśmy na siebie dłuższą chwilę. W jej oczach nie było ani wstydu, ani skruchy. Była tylko cisza, która bolała bardziej niż jakiekolwiek wyznanie.
Prawda zza ściany
Usiadłem przy stole. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Uciekać? Krzyczeć? Płakać? A może po prostu pogodzić się z tym, że dom, do którego tak tęskniłem, już nie istnieje?
– To nie jest tak, jak myślisz – powiedziała w końcu, ale głos miała pusty, jakby sama nie wierzyła w to, co mówi.
– A jak jest? Spałaś z sąsiadem, bo ci się nudziło?
– To się po prostu stało... Nie planowałam tego. Było mi samotnie – zaczęła, ale przerwałem jej.
– Nie planowałaś? Ale zaplanowałaś, żeby nosić moją koszulkę, kiedy siedzisz z nim w kuchni?
Jacek siedział w kącie, jak zbity pies. Ani słowa, tylko wzrok wbity w podłogę. Chciałem go uderzyć, ale coś mnie powstrzymało. Może dlatego, że czułem się bardziej zdradzony przez nią niż przez niego.
– Od kiedy to trwa? – zapytałem cicho.
– Kilka miesięcy...
Zacisnąłem pięści. Wszystko zaczęło się układać w całość. Te głuche telefony, urwane rozmowy, jej nagłe zmiany nastroju.
– A ja przez cały czas harowałem jak wół, żebyśmy mogli mieć dom. Myślałem, że będziemy razem – powiedziałem bardziej do siebie niż do niej.
Nie odpowiedziała. Milczała, jakby nie miała już nic do dodania. Wstałem, wziąłem torbę i wyszedłem. Nie obejrzałem się za siebie. Nie chciałem już znać dalszych wyjaśnień.
Wiedziałem tylko jedno – nie miałem już do czego wracać. Tamten dom, tamta miłość, tamto życie – wszystko zostało po drugiej stronie drzwi.
Gdy dom przestaje być domem
Nie wróciłem już do tamtego mieszkania. Przenocowałem u brata, potem wynająłem mały pokój, żeby jakoś przetrwać urlop. Przez kilka dni miałem ochotę wrócić za granicę, rzucić się znowu w pracę, zapomnieć. Ale człowiek nie zapomina tak łatwo. Zwłaszcza kiedy codziennie rano budzi się z pytaniem: „po co ja to wszystko robiłem?”
Nie odezwała się więcej. Nie próbowała wyjaśnić, przeprosić, nic. Może i lepiej. Po co? Prawda była prosta – kiedy ja walczyłem o naszą przyszłość, ona znalazła sobie inną teraźniejszość.
Z Jackiem podobno też długo nie wytrzymała. Sąsiedzi gadali, że to był tylko przelotny romans. Może szukała pocieszenia, może adrenaliny, może kogoś, kto po prostu był tuż obok, kiedy mnie nie było. Ale co z tego?
Dom, który mieliśmy razem zbudować, pozostał tylko planem na kartce. Sprzedałem działkę, zakończyłem temat. Nie chciałem już niczego, co było z nią związane. Potrzebowałem świeżego startu.
Zacząłem od nowa – w innym mieście, z inną pracą. I choć wciąż czasem łapię się na tym, że patrzę w telefon z nadzieją, że napisze, wiem, że nie chcę już do niej wracać.
Bo dom to nie mury. To nie meble ani działka pod lasem. Dom to ktoś, kto czeka. Kto pamięta, że codziennie po drugiej stronie świata ktoś na niego pracuje. A jeśli nie ma tego kogoś – nie ma domu.
Rafał, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowej wydaje się, że wszystko wie najlepiej. Mam już po dziurki w nosie jej życiowych mądrości”
- „Po rozwodzie mama szybko znalazła nowego partnera. Był idealny, i właśnie dlatego od razu prześwietliłam jego życiorys”
- „Trafiła mi się teściowa z wyprzedaży. Ma 2 lewe ręce do opieki nad wnukami, ale jest pierwsza do krytykowania”