Reklama

Sygnał komórki powoli docierał do mojego zamglonego snem mózgu. Wyciągnęłam rękę po aparat i, nie otwierając oczu, odebrałam połączenie.

Reklama

– Dzień dobry, kochanie – usłyszałam głos mamy. – Dzwonię, żeby przypomnieć wam o obiedzie u nas. O której będziecie?

– Mamo! Jest dopiero siódma! – jęknęłam, obserwując z zazdrością śpiącego męża. Tego nic nie wyrwie ze snu.

– A co, jeszcze nie wstaliście? – matczyna nagana dotarła do mnie bez pudła. – Szykujcie się, czekam na was o czternastej.

Od tej decyzji nie było odwołania. Niedzielny obiad u rodziców był obowiązkowy. Wiedziałam, że mama już od świtu na nogach uwija się po kuchni jak fryga. To było jej szczęście, ugościć i nakarmić córkę, zięcia i wnuki.

Zobacz także

A my? Coraz trudniej było mi nakłonić Pawła i bliźniaki do uczestnictwa w wielogodzinnych obiadkach u babci. Mąż jeszcze się podporządkowywał, ale chłopcy migali się, jak umieli. Wiele mnie kosztowało zaciągnięcie ich do rodziców. Mieli po 13 lat, wiedziałam, że wcześniej czy później nie uda mi się ta sztuka, a wtedy babcia na pewno się obrazi.

Dziadkowie się nudzą

Odłożyłam telefon i zanurkowałam pod kołdrę, pragnąc złapać jeszcze trochę snu. Nie było mi jednak dane długo cieszyć się spokojem. Zanim udało mi się uspokoić po rozmowie z mamą i zamknąć oczy, zostałam znienacka pozbawiona azylu. Okrycie odjechało pociągnięte nieuważnie przez Pawła, który gramoląc się z gracją hipopotama, zmierzał właśnie w kierunku łazienki.

– Babcia zagania nas na obiad? – rzucił w przelocie.

Poderwało mnie.

– Słyszałeś rozmowę? Trzeba było coś powiedzieć, a nie udawać nieprzytomnego! Może tym razem by nam dali wolne?

– Co ja mogę – wymamrotał niewyraźnie mój mąż, szykując się do ucieczki.

– O, nie mój drogi – ucapiłam go za spodnie od pidżamy. – Tym razem ci nie odpuszczę. Musimy coś wymyślić.

– Puść mnie, bardzo cię proszę – Paweł próbował odzyskać wolność, odginając moje palce. – Nie chcę się w to mieszać, teściowa głowę mi urwie, ja się boję! Załatwiaj to sobie sama. To twoja matka, może zrozumie, że my też potrzebujemy odpocząć po tygodniu pracy. Może nawet uda się jej wytłumaczyć, że mamy inne plany? Chociaż na to bym raczej nie liczył – dodał Paweł po namyśle.

– Niestety, masz rację – powiedziałam zamyślona. – Nawet nie będę próbowała z nią rozmawiać, to by nic nie dało. Tym bardziej że nie mogę liczyć na twoje wsparcie – dodałam podniesionym głosem w kierunku pleców umykającego Pawła.

Musiałam przygotować się na przeprawę z bliźniakami. Już widziałam ich miny. Obiad u dziadków!

Przy śniadaniu poinformowałam ich o tym.

– Mamooo – jęknął Jacek rozdzierająco. – Znowu? Umówiłem się z chłopakami!

– To odwołasz – nie miałam dla niego litości.

– Ale my rozprawkę piszemy! Na polski! Lekcje też mam odwołać? – Jacek patrzył mi w oczy spojrzeniem doskonale niewinnym.

Jego ojciec zakrztusił się kawą. Spiorunowałam go wzrokiem. Domyślałam się, że synek mija się z prawdą, ale nie miałam jak mu tego udowodnić, a mąż jak zwykle wybrał neutralność.

– A ty? – zainteresowałam się Antkiem. – Też musisz pilnie odrabiać lekcje w niedzielne popołudnie?

Nasz drugi syn od pewnego czasu siedział z nosem w laptopie. Teraz podniósł na mnie oczy i bez słowa podsunął mi ekran komputera. Wyświetlały się na nim oferty sanatoriów.

– Co mi tu pokazujesz? – fuknęłam niecierpliwie.

– Wyślijcie dziadków na urlop – powiedział krótko Antek. – Oni się nudzą.

– Mądry chłopak – mąż zerwał się z krzesła, potrącając śniadaniową zastawę. – Trafił w punkt! Moja krew!

– W jaki punkt? – zareagowałam nerwowo. – Czy wyście oszaleli?

– Moi ukochani teściowie wydają dla nas cotygodniowy obiad, bo to ich jedyna rozrywka. Szczególnie dotyczy to babci, bo dziadek zawsze miał liczne zainteresowania. Ona całe życie karmiła rodzinę, a teraz nie bardzo ma kogo. Nie odnalazła się w życiu na emeryturze, dlatego musimy jej pomóc.

– No! – przyznał ostrożnie Antek.

– Namówimy ich na wyjazd do sanatorium? – spytał Jacek. – To może być trudne, od dawna nie ruszali się dalej jak do nas.

– Dlatego musimy się zastanowić, jak to zrobić. Może wybierzemy miłe miejsce, kupimy dwutygodniowy turnus z zabiegami leczniczymi i postawimy ich przed faktem dokonanym? – mąż zawiesił głos, patrząc na mnie.

– No, nie wiem... – spanikowałam, wyobrażając sobie minę mamy zaskoczonej takim prezentem.

– Babcia nie lubi marnotrawstwa – podsunął usłużnie Jacek. – Nie dopuści chyba, żeby zmarnowały się skierowania?

– Mamy sprytne dziecko – Paweł spojrzał z uwagą na syna.

Chyba myślał o rzekomej rozprawce, którą Jacek miał dziś pisać z kumplami w pocie czoła. Jacek przeczuł niebezpieczeństwo, bo szybko zwekslował rozmowę na inne tory. Zajrzał bratu przez ramię i oznajmił:

– Kołobrzeg byłby fajny.

– Chcecie wysłać babcię i dziadka nad morze? To za daleko! – już widziałam oczyma duszy mamę przerażoną wizją długiej podroży.

– Ciechocinek byłby w sam raz – odezwał się milczący dotąd Antek. – Na pewno będzie im się tam podobało! Patrzcie – podsunął nam stronę www ze zdjęciami miejscowości.

Przed oczami przesuwały się promenady spacerowe, park zdrojowy i liczne pawilony uzdrowiska.

– Kto wie – mruknęłam zapatrzona.

– Może rzeczywiście dadzą się namówić?

Tata zawsze miał dobry wpływ na mamę...

Kilka dni później mąż i bliźniaki wspólnymi siłami załatwili wszystkie formalności. Antek zarezerwował termin on-line, Paweł zrobił przelew na konto uzdrowiska i klamka zapadła. Teraz pozostało już tylko poinformować zainteresowanych.

– Mam cykora – staliśmy pod drzwiami mieszkania moich rodziców, a mąż mocno ściskał moją rękę.

– Nie łam się tata – Jacek zdecydowanie sięgnął do dzwonka. – Dobrze będzie.

– Surprise! – wrzasnęli jednocześnie chłopcy, witając otwierającą nam drzwi babcię. – Jedziecie do sanatorium!

– No to udało nam się dyplomatycznie załatwić sprawę – mruknął mąż, nieznacznie chowając się za moimi plecami.

Babcia poinformowana o niespodziance złapała się za serce. Jak na osobę, która nie najlepiej się czuje, opierała się nadspodziewanie mocno. Już straciliśmy nadzieję, kiedy nagle wkroczył milczący dotąd dziadek. Delikatnie wyjął skierowania do sanatorium ze spoconej dłoni Pawła i używając siły, posadził żonę w fotelu. Zapadła cisza. Dziadek obejrzał papiery i uśmiechnął się.

– To doskonały pomysł – powiedział, przywracając nam oddech. – Chętnie skorzystamy, w naszym wieku trzeba dbać o zdrowie. Bardzo jesteśmy wam wdzięczni, Amelia też, tylko musi przyzwyczaić się do myśli o wyjeździe – dodał, uspokajająco klepiąc babcię po ręku.

Ten obiad nie był towarzyskim sukcesem. Babcia powoli oswajała się z nowiną i dawała nam to odczuć. Miałam wyrzuty sumienia, że zmuszamy ją do zmiany utartych przyzwyczajeń. Moi chłopcy byli natomiast zachwyceni własną operatywnością i perspektywą dwóch tygodni bez babcinych obiadków.

Pierwszy telefon od bawiących w Ciechocinku rodziców odebrałam z bijącym sercem. Trochę się rozluźniłam, słysząc radosny głos dziadka. Długo opisywał mi uroki uzdrowiska i korzyści płynące z zabiegów, jakim oboje z babcią zdecydowali się poddać. Opowiadał, że chodzą na spacery i wcale się nie nudzą, bo poznali miłą parę w podobnym wieku.

– Zresztą tu jest mnóstwo sympatycznych osób. Jest z kim porozmawiać, pograć w szachy, a nawet pójść na tańce – kontynuował dziadek. – Wasza babcia jest zachwycona! Niestety, nie może wam tego powiedzieć osobiście, bo jest bardzo zajęta. Poszła z panią Hanią do fryzjera, potem pewnie zajdą do kawiarni na ciacho i plotki, nawet na nią nie czekam. Umówiliśmy się od razu na dancingu, wiesz, jak za młodych lat…

Słuchałam tego z niedowierzaniem. Moi rodzice na dancingu? Przecież babcia nieustannie narzeka na ból biodra! Jakoś nie wyobrażałam sobie pary starszych osób wywijających na parkiecie. Wieczorem podzieliłam się moimi obawami z mężem. Ku mojemu oburzeniu Paweł ryknął śmiechem. Kiedy w końcu udało mu się uspokoić, wyjaśnił, że zachowuję się jak kwoka, która wychowała kaczęta.

– Rodzicom coś się od życia należy. Dobrze, że pojechali do sanatorium. Emeryt też człowiek, dlaczego nie mieliby potańczyć, pośmiać się ze znajomymi, wpaść na kawę. Przecież to nie są przyjemności zarezerwowane tylko dla młodych. Mam nadzieję, że moi teściowie odzyskają w Ciechocinku radość życia. Bardzo bym tego chciał. – Paweł zamyślił się na chwilę. – I wiesz co? Powinniśmy brać z nich przykład. Wyjechać nie możemy, ale co powiesz na wypad do klubu? W tę sobotę? Zanim dopadnie nas starość…

Pierwszą „wolną” od obiadu u dziadków niedzielę uczciliśmy ulubioną potrawą dzieci i męża – pizzą. Chłopcy bardzo sobie chwalili nowe zwyczaje, ja też byłam zadowolona, bo po sobotnich szaleństwach na parkiecie nie chciało mi się gotować obiadu. Niedziela upłynęła nam leniwie, nigdzie nie musieliśmy się spieszyć, telefon nie dzwonił. Moi rodzice nie odzywali się już od trzech dni, ale postanowiłam, zgodnie z tym, co mówił Paweł, nie denerwować się. Jak urlop, to urlop. Dla wszystkich.

Nie mogliśmy się doczekać ich powrotu

W poniedziałek nie wytrzymałam. Przed wyjściem do pracy sięgnęłam po komórkę. Długo nikt nie odbierał, aż wreszcie usłyszałam niewyraźny głos mamy.

– To ty córeczko? Która jest godzina?

– Mamo, co się dzieje, jesteś chora? – spytałam drżącym głosem.

– Co ci przyszło do głowy? – głos tym razem brzmiał nieco mocniej. – Spałam po prostu.

– Ty? O tej porze? – zdziwiłam się.

– A wiesz, wczoraj jakoś tak się zeszło w miłym towarzystwie – powiedziała niepewnie mama.

– Życzymy udanego pobytu i nie przeszkadzamy – krzyknął do słuchawki Paweł, siłą odbierając mi telefon.

– Co ty wyprawiasz? – postukał się palcem w głowę. – Budzisz ludzi o poranku, przepytujesz, miej serce, daj się wyspać moim teściom.

Wzruszyłam ramionami. Niech sobie gada, ważne, że udało mi się z nimi skontaktować i wszystko jest w porządku.
Niestety, kolejna „wolna” niedziela nie przeszła już tak ulgowo. Naprędce przyrządzony obiad nie wzbudził zachwytów. Moi panowie raz-dwa uporali się ze schabowymi i spojrzeli na mnie wyczekująco.

– Będzie deser? – spytał Antek. – U babci zawsze był! Szarlotka, albo sernik…

– Albo takie naleśniczki z różaną konfiturą – rozmarzył się Jacek.

– Babcia robi cudowne bezy – dodał mąż i uchylił się ze śmiechem przed lecącą w jego stronę poduszką. – Nie martwcie się chłopaki, jeszcze kilka dni i dziadkowie wrócą z Ciechocinka.

Rodzice wrócili z sanatorium w znakomitych nastrojach. Mama opowiadała o właściwościach odmładzających uzdrowiska. Twierdziła, że ubyło jej z 10 lat.

– Cieszę się mamo – powiedziałam.

– Opowiesz nam wszystko w niedzielę, już nie możemy się doczekać!

– Ale widzisz, córeczko – wyjąkała niepewnie mama. – Chyba będziemy musieli przełożyć rodzinny obiad, bo w niedzielę pani Hania zaprosiła nas na takie jakby – zachichotała – spotkanie poobozowe. Będą wszyscy znajomi z Ciechocinka, więc rozumiesz, nas też nie może zabraknąć.

– Bawcie się dobrze – powiedziałam.

– Co się odwlecze… Zaostrzymy sobie apetyt na opowieści z sanatorium.

Reklama

– I na babcine naleśniczki – dodał Paweł, otwierając na laptopie stronę z przepisami kulinarnymi.

Reklama
Reklama
Reklama