Reklama

– Kochanie, co powiesz na wizytę u moich rodziców w najbliższy weekend? Najwyższy czas, żebyś ich wreszcie poznała – słowa Artura kolejny raz wywołały we mnie dreszcz niepokoju.

Reklama

Musiałam jednak przyznać mu rację. Nie mogłam w nieskończoność odkładać tego momentu. Podziwiam go za tę anielską cierpliwość. Ale naprawdę, to nie moja wina, że mam za sobą ciężkie przeżycia i na myśl o życiu rodzinnym nie przychodzą mi do głowy same pozytywne skojarzenia.

Udało mi się w końcu uwolnić z rodzinnego domu, gdzie alkohol i przemoc były codziennością. Te przeżycia sprawiły, że w ogóle nie myślałam o własnym małżeństwie. Mojego partnera poznałam jakieś trzy lata temu. Już po paru tygodniach zdałam sobie sprawę, że nasza relacja to coś głębszego niż zwykłe koleżeństwo, że to nie tylko chwilowa fascynacja. Po roku zdecydowaliśmy się na wspólne mieszkanie. A po następnym zaczęliśmy rozmawiać o małżeństwie i tym, co nas czeka w przyszłości.

Poczekajmy z tym jeszcze trochę – uśmiechnęłam się, kiedy Arek naciskał na ustalenie terminu. – Zdajesz sobie sprawę, że to naprawdę ważny krok?

– Ja wcale nie żartuję! – nie do końca pojmował, co mam na myśli, mimo iż był świadomy moich przykrych przeżyć z czasów młodości. – Rozumiem twoje obawy, ale chyba nie sądzisz, że po tym jak się pobierzemy, stanę się innym facetem? Umiesz to sobie wyobrazić?

Byłam sceptycznie nastawiona do miłości

Jednakże w środku czułam lęk, który niczym małe stworzonko skrywał się w norze, gotów w każdej chwili zaatakować. Z identycznych przyczyn uciekałam przed wizytą u jego rodziców, którzy – co było dla mnie sporym ułatwieniem – mieszkali w zupełnie innej części kraju.

– Na pewno przypadniecie sobie do gustu. Oni wprost nie mogą się doczekać spotkania z tobą – wciąż o ciebie wypytują, kiedy tylko tam jestem – relacjonował Artur po powrocie z samotnej wizyty u nich. – Przy kolejnej okazji koniecznie musisz się ze mną wybrać.

No dobra, to pojedziemy – powiedziałam cicho, a Artur nie posiadał się z radości. Chwycił mnie mocno, przyciągnął do siebie i zaczęliśmy kręcić się po kuchni niczym w tańcu.

Tym razem czułam, że nie wolno mi się wycofać. Nie mogłam po raz kolejny uciec i zrezygnować. Nadszedł czas, żebym w końcu ich poznała.

Jak można się w nim nie zakochać? Niekiedy mam do siebie pretensje, że nie potrafię pokonać własnych obaw, tego niepokoju o to, co przyniesie jutro, że brakuje mi odwagi, by po prostu zamknąć oczy i bez cienia niepewności rzec: „Oczywiście, pobierzmy się!”.

Moim priorytetem stało się dobre przygotowanie do spotkania z jego rodzicami. Z nerwów rozbolał mnie brzuch i poczułam mdłości. W drodze kilka razy zatrzymywaliśmy się na stacjach.

– Miejmy nadzieję, że to nic groźnego – Artur autentycznie się martwił. – Nie masz przypadkiem gorączki?

– Nie, to tylko nerwy, postaram się nad sobą zapanować – uspokajałam go, biorąc głębokie wdechy i jednocześnie ganiąc się w duchu: „Dziewczyno, weź się w garść. Przecież cię nie pożrą!”.

Sama nie jestem pewna, co mnie tak przerażało

Chyba chodziło o to, że poznam jeszcze jedno małżeństwo, które po długim czasie trzyma przy sobie wyłącznie przyzwyczajenie, a czasem nawet i tego brakuje. Dotychczas stykałam się głównie z takimi familiami: ciągłe awantury i wyzwiska, ani grama ciepła czy serdeczności. Właśnie dlatego nie miałam ochoty na ślub. Nie chciałam niszczyć tego, co mam obecnie: autentycznego uczucia.

Na wstępie jednak czekała mnie wspaniała niespodzianka. Kiedy przybyliśmy na miejsce i nastąpiła wzajemna prezentacja, matka Artura uściskała mnie serdecznie, mówiąc przyciszonym głosem:

– Jak dobrze, że nareszcie mam okazję cię poznać. Odnoszę wrażenie, że przy tobie Artur promienieje radością, a jego szczęście to dla mnie priorytet.

W dniu naszego przyjazdu dotarliśmy na miejsce z opóźnieniem, dlatego tylko krótko porozmawialiśmy podczas wspólnej kolacji. Czułam zmęczenie, a do tego wciąż byłam roztrzęsiona – nie ma co ukrywać – mocno zestresowana. Mimo to już podczas tego pierwszego wieczoru dostrzegłam, że w tym domu na pewno nie obowiązują żadne sztywne zasady, a każdy może być autentyczny i naturalny. Poszłam spać może nie do końca wyluzowana, ale z pewnością odczuwałam mniejsze zdenerwowanie.

Kiedy się dziś obudziłam, dowiedziałam się, że cały dzisiejszy dzień został już dokładnie zorganizowany.

– Wpadliśmy na pomysł, że chętnie zobaczyłabyś miejscowość, w której dorastał Artur i poznała jego ulubione miejsca – oznajmił jego ojciec, po czym z czułością przytulił swoją małżonkę i kontynuował: – Bardzo zależy nam na tym, żebyś zobaczyła park, do którego często chodziliśmy z Arturem, gdy był jeszcze mały. To miejsce ma dla nas ogromne znaczenie, bo właśnie tam po raz pierwszy się pocałowaliśmy.

Darzyli się nawzajem serdecznością i delikatnością

Matka Artura wtuliła się w ramiona swojego ukochanego, składając na jego policzku słodki pocałunek, na co on odpowiedział pieszczotliwym muśnięciem jej włosów.

– No chyba, że jesteś zmęczona – zapytała mnie z troską w głosie. – W żadnym wypadku nie mamy zamiaru cię do czegokolwiek przymuszać.

– Skądże znowu, z wielką przyjemnością wybiorę się na przechadzkę – odparłam zgodnie z prawdą.

Postanowiliśmy przejść się we czworo. Idąc w stronę parku, robiliśmy liczne postoje. Przy każdej okazji mama i tata Artura dzielili się z nami opowieściami z czasów, kiedy sami byli młodzi.

W miejscu, gdzie piliśmy kawę i jedliśmy ciastka: Pamiętasz, moja droga, jak byliśmy tu pierwszy raz? Obawiałem się, że ubrudzę się ciastkiem i jadłem je jak robot; a u fotografa: Tu robiliśmy portretowe zdjęcia z okazji naszego trzydziestolecia małżeństwa, a fotograf oznajmił, iż umieści je na swojej wystawie. No to chodźmy, sprawdźmy, czy dalej tam wiszą; obok szpitala, w której przyszedł na świat Artur: Ależ wtedy się stresowałem, żeby wszystko było z tobą w porządku; przy pasach: W tym miejscu Artuś spadł z roweru. Pamiętasz, jak wpadliśmy w panikę, jadąc do szpitala? A to była tylko niewielka ranka na czole. I tak bez przerwy.

Zwiedzałam miasto nie tylko z perspektywy przeciętnego podróżnika, ale odkrywałam je oczami bliskich mojego chłopaka. Każde zakamarki, ławeczki, osiedlowe sklepiki i duże galerie handlowe przywoływały u nich wspomnienia wspólnie spędzonych chwil. Spacerowaliśmy po parku, dokarmiając kaczki i robiąc sobie zdjęcia na tle kolorowych jesiennych liści. Zbieraliśmy też kasztany dla babci Artura, która cierpi na reumatyzm i jest przekonana, że dzięki nim czuje się lepiej.

– Przechowuje je pod materacem – wytłumaczył nam tata Artura. – Ale wiesz, skarbie – powiedział, patrząc na swoją żonę. – Wydaje mi się, że to nie tylko takie przesądy, że twoja mama dobrze wie, co robi. Przecież z kasztanowca produkuje się różne lecznicze maści i kremy.

Miałam wrażenie, jakbym brała udział w jakimś przedstawieniu

Kiedy podchodziliśmy do fontanny, ojciec Artura nagle nas przeprosił i się oddalił. Początkowo sądziłam, że poszedł do łazienki, ale kiedy powrócił, w dłoni trzymał pojedynczą chryzantemę. Na ten widok jego małżonka wybuchła śmiechem:

– Pamiętam, jak po naszym pierwszego pocałunku, który miał miejsce dokładnie tutaj, dał mi w prezencie złotą chryzantemę. A przecież u mnie w domu te kwiaty lądowały wyłącznie na nagrobkach! – opowiadała z uśmiechem.

– Ale o tej tradycji dowiedziałem się od niej znacznie, znacznie później – ojciec Artura chichotał razem z ukochaną. – Dlatego parę razy jeszcze sprawiłem jej taki zaszczyt!

Kiedy spacerowaliśmy, a później podczas posiłku, odnosiłam wrażenie, jakbym oglądała przedstawienie teatralne. Przy stole przekazywali sobie naczynia, dbając o to, żeby partner dostał najsmaczniejsze kąski. Po zmroku, gdy kładliśmy się już do łóżek, oni przytulali się w salonie i razem patrzyli w telewizor.

Twoi rodzice chyba naprawdę się kochają, no nie? – zagadnęłam Artura, bo kompletnie nie wiedziałam, jak ugryźć ten temat. Nie byłam w stanie uwierzyć, że to, co oglądam, dzieje się naprawdę. Myślałam, że odgrywają ten spektakl specjalnie dla mnie.

– Jakoś się nad tym nie zastanawiałem. No ale chyba tak, skoro ciągle są razem.

– Zdarza im się sprzeczać od czasu do czasu? – nie odpuszczałam.

– No wiesz, jak to bywa u każdego, im również się zdarza. Ale słuchaj – przeniósł na mnie wzrok – to raczej sporadycznie. Tak naprawdę, przez cały okres, kiedy z nimi żyłem pod jednym dachem, to bodajże zaledwie dwukrotnie podnieśli na siebie głos. I za każdym razem chodziło o mnie.

Być może Artur ma rację

– Serio? Czy oni faktycznie na co dzień tak się zachowują? – byłam totalnie zaszokowana.

– Ale o co konkretnie ci chodzi? Nie rozumiem – popatrzył na mnie zaskoczony.

– No wiesz, chodzą za rękę, przywołują wspomnienia, wygłupiają się, a twój ojciec przynosi twojej mamie kwiaty… – wyliczałam.

– Eee… no zachowują się jak każdy, nie wiem, o co ci chodzi – Artur był autentycznie zdumiony. – Zupełnie jak my. Również sobie dogadujemy, wspominamy dawne czasy, spacerujemy, trzymając się za ręce. Z tą różnicą, że ty wolisz czekoladę od kwiatów – parsknął śmiechem i cisnął we mnie poduchą.

Rzuciłam w niego poduszką i już po chwili siłowaliśmy się dla zabawy wśród pościeli. Gdy on zasnął, ja nadal roztrząsałam to wszystko w głowie. Nie wyznałam mu, że to, co jemu wydaje się oczywiste – uczucie i życzliwość, gdy jesteśmy w kwiecie wieku – według mnie z czasem przemija. Że to, czego byłam świadkiem tego dnia, dla mnie wcale nie jest takie normalne.

Z drugiej strony, a co, jeśli faktycznie tak jest? Istnieje szansa, że po prostu dotychczas nie miałam szczęścia i trafiałam na te nieliczne przypadki, kiedy ludzie po długim czasie spędzonym razem wciąż się sprzeczają. Niewykluczone, że Artur ma rację w tym temacie. Zerknęłam na jego twarz i uświadomiłam sobie, że darzę go uczuciem równie silnym, a być może nawet intensywniejszym niż trzy lata temu.

Odetchnęłam delikatnie i zdecydowałam, że następnego dnia udzielę mu twierdzącej odpowiedzi. Skoro według niego miłość trwająca przez trzy dekady po ślubie to nic nadzwyczajnego, to chyba nie powinnam mieć żadnych obaw…

Reklama

Monika, 29 lat

Reklama
Reklama
Reklama