„Wyłonił się jak Apollo spośród fal i bałam się, że się rozpłynie. Wskoczyłam szybko na jego łódź i odpłynęłam”
„Było w nim coś intrygującego. Był elegancki, ale nie przesadnie, miał lekko zmarszczone brwi, jakby ciągle nad czymś myślał. Pewnego dnia nasze spojrzenia spotkały się na dłużej. Pomyślałam, że czas już przerwać tę ciszę. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to odmieni wszystkie moje noce i dni”.

- Redakcja
Codziennie po pracy zatrzymywałam się w tej samej kawiarni przy porcie. Niewielki lokal z dużymi oknami, przez które można było obserwować kołyszące się łodzie i mewy krążące nad wodą. Miałam swój ulubiony stolik – przy ścianie, ale z idealnym widokiem na nabrzeże. Lubiłam ten rytuał. Najpierw gorąca kawa, zapach świeżo mielonych ziaren, szum rozmów i uspokajające pluskanie fal.
Z czasem zauważyłam, że nie tylko ja mam swoje stałe miejsce. Dwa stoliki dalej, zawsze o tej samej porze, siadał mężczyzna. Przynosił ze sobą gazetę, zamawiał czarną kawę bez cukru i przez chwilę przeglądał nagłówki, po czym patrzył przez okno – tak jak ja. Wymienialiśmy krótkie spojrzenia, czasem uśmiech, ale nigdy słowa. Było w nim coś intrygującego. Był elegancki, ale nie przesadnie, miał lekko zmarszczone brwi, jakby ciągle nad czymś myślał. Pewnego dnia nasze spojrzenia spotkały się na dłużej niż zwykle. Pomyślałam, że może czas przerwać tę ciszę. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ta decyzja odmieni mój każdy kolejny poranek – i nie tylko poranek.
Nasze dłonie się musnęły
Pewnego dnia odważyłam się podejść do baru akurat wtedy, gdy on płacił. Kiedy barman podał mi kubek, nasze dłonie musnęły się przypadkiem. Uśmiechnęłam się, a on uniósł lekko jedną brew, jakby właśnie rozwiązał krzyżówkę, nad którą utknął.
– Niech zgadnę: flat white z promo ciasteczkiem? – rzucił łagodnym głosem.
– Blisko. Latte, ale bez cukru. – Postukałam w wieczko. – A pan… czarna jak port w listopadzie.
– W punkt. Adam – przedstawił się, odsuwając się pół kroku, jakby chciał zostawić mi przestrzeń, ale nie uciekać.
– Laura – powiedziałam i poczułam, że brzmię, jakbym składała obietnicę.
Wróciliśmy do sali. On, jak zawsze, zajął dwa stoliki dalej. Ja – swój. Po minucie zawahania machnęłam do niego ręką. Przesunął się do mnie.
– Przepraszam, że tak… – zaczął.
– Też tu codziennie uciekam. – Wskazałam na okno. – Łatwiej myśleć, gdy woda robi za metronom.
– Uciekasz od czego?
– Od maili, które piszą się same, byle nie dotrzeć do „wyślij”. A pan?
– Od pustego mieszkania po remoncie i zbyt wielu decyzji o kolorze fug – parsknął krótkim śmiechem. – Jestem architektem. I czasem przesadzam z planami.
– Ja piszę plany ludziom – wyjaśniłam. – Strategia komunikacji. Dużo słów, mało ciszy.
Zatrzymał wzrok na mojej dłoni, w której obracałam kubek.
– Jeśli nie brzmiałoby to jak tekst z taniego romansu, powiedziałbym, że to dobre miejsce, by zacząć mówić mniej, a słuchać więcej.
– Tylko proszę nie kończyć tego zdaniem „a potem żyli długo i szczęśliwie” – odpowiedziałam, czując, że policzki robią mi się czerwone jak burak.
– Spokojnie. Na szczęśliwe zakończenia trzeba zapracować.
Przez chwilę patrzyliśmy na port. Mewy darły się jak sprzedawcy na straganie, a ja poczułam dziwny spokój.
– Jutro też tu będę – powiedziałam, zanim zdążyłam się zastanowić.
– Ja również. O tej samej porze.
Wyszłam z kawiarni, czując, że w moim uporządkowanym kalendarzu ktoś nagle dopisał najważniejszy punkt dnia.
Wyszło całkiem naturalnie
Następnego dnia przyszłam kilka minut wcześniej. Nie chciałam, żeby to wyglądało jak czekanie, ale czułam się jak uczennica, która przed lekcją próbuje zająć najlepszą ławkę. Zamówiłam latte, usiadłam przy swoim stoliku i udawałam, że przeglądam telefon. Adam pojawił się punktualnie. Uśmiechnął się na mój widok i od razu podszedł.
– Dziś bez gazety? – zapytałam, kiedy usiadł naprzeciwko.
– Uznałem, że nie potrzebuję gadżetów do rozmowy. – Odstawił kubek. – Poza tym wczoraj wyszło całkiem… naturalnie.
– Masz na myśli moją spontaniczną deklarację, że będę tu jutro? – uniosłam brew.
– I to, że ja nie musiałem jej kwestionować.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy, ale tym razem była ona inna. Nie napięta, tylko… pełna. W pewnym momencie zapytał:
– A gdyby tak… wyjść na spacer po porcie po kawie?
– Myślałam, że architekci wolą beton niż piach – odparłam, ale wstałam.
Na zewnątrz powietrze pachniało solą i smażoną rybą z pobliskiej budki. Szliśmy powoli, mijając rybaków reperujących sieci.
– Kiedyś myślałem o kupnie łódki – powiedział Adam.
– A teraz?
– Teraz myślę, że łatwiej jest wsiąść do cudzej i nie martwić się o naprawy. – Spojrzał na mnie z ukosa. – Trochę jak w relacjach.
– Nie jestem fanką cudzych łódek – odcięłam. – Ale spacer z kimś nowym? Czemu nie.
Zatrzymaliśmy się przy starym falochronie. Wiatr rozwiewał mi włosy, a on patrzył na mnie z lekkim uśmiechem.
– Jutro też tu będziesz? – zapytał.
– A ty?
– Zdecydowanie.
Tego dnia wróciłam do domu z dziwnym poczuciem, że port stał się mniejszy, a my – jakby bliżsi.
Czas przestać udawać
Trzeciego dnia było chłodniej, więc weszłam do kawiarni z zapiętym pod szyję płaszczem. Adam siedział już przy naszym stoliku, jakby to było jego miejsce od zawsze. Gdy mnie zobaczył, odsunął krzesło.
– Myślałem, że dziś mnie wystawisz – powiedział, a w jego głosie było coś między żartem a ulgą.
– Nie jestem z tych, co uciekają po dwóch spotkaniach – odpowiedziałam, zdejmując płaszcz.
Kelner przyniósł kawy. Adam pochylił się lekko w moją stronę.
– Wiesz, że przez ciebie wczoraj spóźniłem się na spotkanie? – zapytał.
– Przeze mnie?
– No tak. Po spacerze wróciłem do pracy… i patrzyłem w okno dobre pół godziny, zamiast w projekt. – Uśmiechnął się krzywo. – Nie polecam.
– A ja nie polecam zrzucać winy na kogoś, kto po prostu lubi kawę.
– Lubi kawę… i trochę mnie? – zapytał pół żartem, pół serio.
Poczułam, jak robi mi się ciepło w środku.
– Może.
Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. O tym, że port pachnie inaczej rano niż wieczorem, o jego podróżach służbowych, o tym, że ja nigdy nie byłam w Paryżu. W pewnym momencie jego dłoń dotknęła mojej na blacie. Nie cofnęłam się.
– Chyba czas przestać udawać, że to przypadek, że tu się spotykamy – powiedział cicho.
– A co proponujesz? – zapytałam.
– Kolację. Poza portem. Żeby sprawdzić, czy chemia działa bez widoku na łodzie.
– Może działać nawet lepiej – odpowiedziałam.
Kiedy wychodziliśmy, podał mi płaszcz. Jego palce musnęły moją szyję i nagle cała kawiarnia zniknęła, a ja poczułam, że to dopiero początek czegoś, czego nie umiem jeszcze nazwać.
Pocałunek był powolny i miękki
Umówiliśmy się dwa dni później. Wybrał małą restaurację na uboczu, z ceglaną ścianą i ciepłym światłem świec. Gdy weszłam, wstał od stolika i od razu zdjął ze mnie płaszcz.
– Pasuje ci ta sukienka – powiedział bez cienia przerysowania w głosie.
– A tobie garnitur – odparłam, starając się brzmieć swobodnie, choć serce waliło mi jak szalone.
Usiedliśmy. Kelner przyniósł wino, a my zaczęliśmy rozmowę jakbyśmy znali się od lat.
– Zastanawiałam się, dlaczego zawsze siadasz dwa stoliki ode mnie – zaczęłam.
– Na początku… chciałem tylko patrzeć. – Uśmiechnął się krótko. – Potem zrozumiałem, że patrzenie mi nie wystarczy.
– Więc to ja zrobiłam pierwszy krok?
– Tak. I całe szczęście.
Śmialiśmy się, opowiadając historie z pracy, drobne wpadki i absurdalne sytuacje. W pewnym momencie, gdy kelner przyniósł mu deser, Adam przesunął talerzyk bliżej mnie.
– Spróbuj, jest lepszy, gdy dzielisz go na pół – powiedział.
– Wszystko jest lepsze, gdy się dzieli? – zapytałam, nabierając łyżeczką krem.
– Prawie wszystko. – Spojrzał mi prosto w oczy.
Czułam ten rodzaj napięcia, który nie potrzebuje słów. Wino, zapach jego perfum, ciepło bijące od świec – wszystko mieszało się w jedno. Po kolacji odprowadził mnie pod dom. Stanęliśmy przy drzwiach.
– To chyba ten moment, kiedy powinienem cię pocałować – powiedział, jakby pytał o pozwolenie.
– Chyba tak – odpowiedziałam.
Pocałunek był powolny, miękki, a jednak w środku poczułam iskrę, która obiecywała więcej. Wchodząc do mieszkania, wiedziałam, że jutro port nie będzie jedynym miejscem, które będę chciała zobaczyć z nim.
Sukienka zsunęła się na podłogę
Kolejne tygodnie stały się mieszaniną porannych kaw w porcie i wieczorów, które kończyły się później, niż planowaliśmy. Adam zaczął odwiedzać mnie po pracy. Czasem gotowaliśmy razem, częściej braliśmy cos na wynos i rozmawialiśmy przy winie, aż zapominaliśmy, że istnieją zegarki. Tamtego piątkowego wieczoru przyszłam do kawiarni ostatnia. On już czekał, ale zamiast kubka z kawą miał w dłoni klucz.
– Co to? – zapytałam.
– Do mojego mieszkania. – Podał mi go. – Myślałem, że skoro i tak większość czasu spędzamy razem…
– Odważny ruch – przerwałam mu, ale wzięłam klucz.
Wyszliśmy razem. W jego mieszkaniu panował półmrok, a zza okna widać było światła portu. Adam podszedł do mnie, ujął moją twarz w dłonie.
– Myślę o tobie częściej, niż powinienem – wyszeptał.
– A ja o tobie.
Pocałował mnie mocniej niż wtedy pod drzwiami. Palce sunęły po mojej skórze jakby znał każdy jej fragment. Sukienka zsunęła się na podłogę, a potem garnitur. Nie było pośpiechu, tylko pewność, że oboje tego chcemy. Leżeliśmy potem w milczeniu, wsłuchując się w odległe dźwięki statków. Adam przesunął dłonią po moich włosach.
– Nigdy wcześniej nie miałem takiego poczucia… że wszystko jest na swoim miejscu.
Przytuliłam się do niego.
– Może po prostu znalazłeś właściwy port.
Tej nocy zasnęliśmy razem, a rano obudziło nas słońce wlewające się do pokoju. I wtedy wiedziałam, że historia, która zaczęła się od przypadkowych spojrzeń, stała się czymś, czego wcale nie chciałam kończyć.
Serce zabiło mi mocniej
Minęły miesiące, a nasz rytuał kawy w kawiarni pozostał, choć już nie siedzieliśmy przy osobnych stolikach. Teraz wybieraliśmy ten jeden – nasz – tuż przy oknie. Kelnerzy znali nas po imieniu, a port przestał być tylko tłem – stał się symbolem. Adam wprowadził mnie do swojego mieszkania, a ja wniosłam tam swoje książki, kubki i rośliny. W weekendy chodziliśmy na spacery przy falochronie, latem pływaliśmy promem na sąsiednią wyspę, a zimą obserwowaliśmy, jak sztorm rozbija fale o kamienie. Pewnego popołudnia, kiedy siedzieliśmy w kawiarni, Adam wyjął z kieszeni małe pudełko. Serce zabiło mi mocniej.
– Laura… – spojrzał mi prosto w oczy – od pierwszego dnia wiedziałem, że nie jesteś tylko przypadkowym gościem przy porannej kawie. Chcesz być moim stałym punktem w życiu?
Nie odpowiedziałam od razu. Najpierw musiałam złapać oddech, a potem tylko skinęłam głową, czując, jak szczypią mnie oczy.
Laura, 44 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zajęcia jogi w polu miały dać mi ukojenie. Pozycja lotosu otworzyła mnie na nieoczekiwane uczucie”
- „Moja żona chodziła zbierać jagody ze swoim eks. Podejrzewałem, że ma z nim romans, ale prawda zbiła mnie z pantałyku”
- „Gdy chłopak mnie rzucił, postanowiłam mu się odpłacić. Zamiast słodyczy zemsty poczułam jednak gorzki smak porażki”