Reklama

Zawsze byłam tą „porządną” Mariolą od Jacka, co to w niedzielę ciasto piecze, w tygodniu po zakupy rowerem jeździ, a w Boże Ciało pierwsza z kwiatkami. Lubiły mnie sąsiadki, ksiądz mnie szanował, a sklepowa sama schowała dla mnie świeże jajka. Żyłam sobie po cichu, po swojemu. Aż któregoś dnia... zrobiłam coś, czego nikt się po mnie nie spodziewał. Odważyłam się na to, o czym inne tylko myślą przed snem, po cichu, żeby mężowi nie przyszło do głowy, że mają jakiekolwiek zachcianki. Od tamtej pory jestem tematem numer jeden w całej wsi. Ale niech gadają. I tak nie mają pojęcia, jak to naprawdę wyglądało.

Reklama

Serce mi waliło

To było w sobotę rano, kiedy jeszcze nic nie zapowiadało burzy. Stałam przy pralce, wsypując proszek i sortując ubrania Jacka. Skarpetki, koszulki, jego robocze spodnie… i nagle, bach. Różowe, koronkowe majtki. W moim koszu. Zamarłam.

– Jacek! – wrzasnęłam na całe gardło.

– Co znowu? – mruknął z salonu, nie odrywając wzroku od telewizora.

Chodź tu natychmiast! – warknęłam. Serce mi waliło.

Przylazł powoli, z pilotem w dłoni, jakby znowu miał dyskutować, że za głośno pierzemy. Stanął w drzwiach łazienki i spojrzał na mnie z obojętną miną.

Co to jest?! – wskazałam na majtki, trzymając je na wyciągniętej ręce jak zdechłą mysz.

– No majtki – powiedział spokojnie, jakby mówił o ręczniku.

Ale czyje?! Bo na pewno nie moje!

– Może ci się pomyliło? Przecież ty też masz różowe…

– Nie mam koronkowych! – syknęłam. – I nie noszę rozmiaru S!

Milczał.

U kogo byłeś? – zapytałam już ciszej, ściskając w palcach dowód zdrady.

– Nie wariuj, może to sąsiadka przez pomyłkę…

– W naszej pralni? Myślisz, że jestem głupia?

Nie odpowiedział. Patrzył na mnie bez słowa, a mi nagle przestało być przykro.

Zamurowało mnie

Tydzień po aferze z majtkami Jacek udawał, że nic się nie stało. Chodził po domu, siorbał herbatę, zasłaniał telewizor gazetą. Żadnych wyjaśnień, żadnego „przepraszam”. Jakby te różowe majtki same się rozmnożyły i wylądowały w naszym koszu.

– Zamierzamy w ogóle porozmawiać? – rzuciłam któregoś wieczoru, patrząc na niego znad garnka zupy.

A o czym tu gadać? – burknął.

– Czyli koniec tematu?

– No, a co mam jeszcze wymyślać? Przesadzasz.

Umyłam ręce. Zdjęłam fartuch i wyszłam z domu. Nie miałam planu. Po prostu poszłam. Najpierw do sklepu po jogurt, a potem nad staw, gdzie nie byłam od matury. Usiadłam na ławce. I... oddychałam. Sama. Bez Jacka, bez jego wiecznego „podaj piwo” i „gdzie są moje skarpetki”. I wtedy on tam był. Z mopem. Dosłownie. Młody chłopak z nowego punktu nad wodą – ten, co sprzedaje lody i wynajmuje rowerki wodne. Wysoki, opalony, z uśmiechem. Machał mopem po pomoście, słuchawki w uszach, rytmiczne ruchy bioder. Wyglądał jak z teledysku. Spojrzał na mnie. I się uśmiechnął.

– Wszystko okej? – zapytał.

– A czy ja wyglądam na „okej”? – wypaliłam zaskoczona.

Roześmiał się. Bez szydery – szczerze.

– Nie wiem… Ale wyglądasz jak ktoś, kto zapomniał, że jeszcze żyje.

Zamurowało mnie.

Oczarował mnie

Następnego dnia wróciłam nad staw. Nie planowałam tego, ale nogi same mnie tam poniosły. Miałam na sobie sukienkę, której nie wyciągałam z szafy od chrztu siostrzeńca. Trochę za obcisła, ale trudno. Dawid – tak się przedstawił – już tam był. Tym razem bez mopa, za to z wiaderkiem lodów w ręku.

– Usmażyłem się dziś na tym pomoście. Siadaj, pomóż mi z tym – wskazał na ławkę i lody.

Usiadłam niepewnie. Podał mi łyżeczkę.

– Dobre?

– Aż za dobre – mruknęłam, nie patrząc na niego.

– Wiesz, jak wczoraj odchodziłaś, wyglądałaś na nieszczęśliwą. Co się stało?

– Mhm, zapytaj o to mojego męża – powiedziałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Spojrzał na mnie uważnie.

– Okej. Czyli nie „wszystko okej”. A chcesz o tym pogadać, czy tylko zjeść lody i poudawać, że nic się nie dzieje?

Milczałam chwilę.

– A ty co, psycholog jesteś?

– Nie. Tylko jak ktoś patrzy w wodę takim wzrokiem, jak ty wczoraj… to znaczy, że coś się w nim zagotowało. A jak już się gotuje, to lepiej się wygadać niż dusić w środku.

Przytaknęłam cicho. Miał rację. Zjadłam kolejną łyżeczkę.

– To może opowiem ci, jak moja święta cierpliwość do pewnego pana wzięła i pękła.

Wzruszyłam ramionami

Opowiedziałam mu wszystko. O Jacku, o majtkach, o tym, jak przez dwadzieścia pięć lat byłam „żoną Jacka”, a nie „Mariolą”. A on słuchał. Bez przerywania, bez wtrącania się, bez oceniania. Tylko czasem przytakiwał albo się skrzywi.

I to wszystko przez jedne majtki? – zapytał w końcu cicho.

– One były tylko wisienką na torcie – westchnęłam. – Gdyby nie one, może jeszcze bym dalej siedziała w tej ślepej uliczce.

– No to niech żyją różowe majtki – zażartował, a ja się roześmiałam pierwszy raz od… właściwie nie pamiętam kiedy.

Zamilkliśmy na chwilę. Spojrzał na mnie uważnie.

I co teraz?

Wzruszyłam ramionami.

– Mam pięćdziesiąt sześć lat, dom z Jackiem na pół, trochę oszczędności i masę żalu. Co byś zrobił na moim miejscu?

– Wiesz co… chyba bym się zastanowił, czego mi brakuje. Nie czego mi szkoda, tylko co chcę jeszcze przeżyć.

– Tylko że ja już nie mam dwudziestu lat.

– I dobrze. Bo teraz już wiesz, czego nie chcesz. To więcej niż połowa sukcesu.

Zamrugałam.

– A ile ty masz lat?

– Trzydzieści dwa.

– No to pięknie. Mógłbyś być moim synem.

– Ale nie jestem. Więc nie traktuj mnie jak dzieciaka. Chyba że masz ochotę, żebym cię uczył życia… Ale uprzedzam, jestem wymagającym nauczycielem.

Uśmiechnęłam się mimo woli. Pierwszy raz od lat poczułam coś, co nie było zmęczeniem ani rezygnacją.

Plotkowali na mój temat

Wieść się rozeszła szybciej niż dym z ogniska. W poniedziałek, kiedy poszłam po bułki, już w sklepie czułam na sobie wzrok. A jak tylko przekroczyłam próg, ekspedientka zaczęła szeptać do tej z kolejki za mną.

– Dzień dobry – rzuciłam głośno. – Słyszałam, że podobno mam kochanka.

Zamilkły obie jak po spowiedzi. Pani od kas zbladła, a ta druga tylko bąknęła:

– My nic nie…

– No przecież! Kto to widział, żeby się całować na pomoście, nie? – uśmiechnęłam się szeroko.

Wróciłam do domu z głową podniesioną wysoko, z czterema bułkami i dziką satysfakcją. Jacek oczywiście już wiedział. Stał na podwórku, ładował coś do auta, udając, że mnie nie widzi. Nie wytrzymał.

– Ładnie się bawisz. Cała wieś gada.

– Przynajmniej gada o czymś ciekawszym niż twoje stare slipy na sznurku – odparłam spokojnie.

– Masz romans z dzieciakiem?

Nie muszę już pytać o pozwolenie. Zapomniałeś?

Zacisnął zęby, ale nic nie powiedział. A ja poszłam dalej. Tego wieczoru Dawid przyniósł wino i głośnik. Tańczyliśmy boso na trawie, w ogródku pełnym bratków i plotek. Mój kot patrzył na nas z tarasu, jakby nie dowierzał.

– Wiesz, że przez ciebie będę musiał zamknąć interes w sezonie? – zapytał, śmiejąc się.

Bo całujesz klientki?

– Bo jedna klientka zabiera mi cały wolny czas.

Objęłam go mocno. Mogą mówić, co chcą. W końcu czuję, że żyję.

W końcu byłam sobą

Minął miesiąc, odkąd postawiłam wszystko na głowie. Jacek przestał się odzywać – no, chyba że przez prawnika Sąsiadki mnie unikają albo przeciwnie – wypytują niby z troską, ale oczami aż iskrzą z zazdrości.

Naprawdę jesteś z tym chłopakiem? – zagadnęła mnie sąsiadka zza płotu, z tą swoją wieczną miną „ja tylko pytam”.

– Z jakim?

– No z tym… młodszym.

– A tobie się też podoba? Mam mu przekazać? – ucięłam z uśmiechem.

Bo nie zamierzałam się już tłumaczyć. Przed nikim.

Wieczorem siedzieliśmy z Dawidem na tarasie. Miałam nogi na jego kolanach i kubek herbaty z miodem. Paliły się lampki, grała cicho muzyka, a w powietrzu czuć było wrzesień.

Nie boisz się? – zapytał nagle.

– Czego?

– Że się rozmyślę. Że cię zostawię. Albo, że ludzie cię zjedzą tym swoim gadaniem.

– Już kiedyś o mnie gadali i jakoś przeżyłam.

Zamknął oczy i pokiwał głową. Nie wiem, czy z Dawidem będę rok, dwa czy dziesięć. Może się rozstaniemy. Może zostanie. Ale wiem jedno. Od tej pory już nikt nie będzie mnie traktował jak powietrze. Bo nie jestem dodatkiem do czyjegoś życia. Jestem sobą. I chyba w końcu… się lubię.

Mariola, 56 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama