„Wymieniłem żonę na gorącą kochankę i szybko pożałowałem. Związałem się dzieckiem w ciele dorosłej baby”
„Zaśmialiśmy się jak za dawnych lat. To wspaniała kobieta. Moje odejście musiało ją dotknąć, ale nigdy nie robiła mi z tego powodu krzywych akcji. Rozstaliśmy się w przyjaźni”.
- Karol, 50 lat
Nie miałem ochoty na żaden wyjazd, ale Dagmara się uparła i nic nie było w stanie jej zniechęcić. Nawet to, że na wycieczkę nie mogliśmy poświęcić całego weekendu, bo w niedzielę obiecałem spotkanie swojej byłej, z którą miałem obgadać wydatki wiążące się ze studiami naszego syna. Nie pasował mi ten cholerny Gdańsk!
– Nigdy tam nie byłam – szczebiotała, pakując sterty ciuchów do walizki. – Dziewczynom z mojej zmiany szczęki opadną, jak zamieszczę na fejsie zdjęcie spod Neptuna.
Czasami była taka dziecinna…
Kiedy mężczyzna wiąże się z kobietą o trzydzieści lat młodszą, ma to swój niewątpliwy urok, choć są i minusy, które, zacisnąwszy zęby, trzeba przecierpieć. Tak jak ten cały wyjazd. Dla mnie nic ciekawego, ostatecznie parę lat mieszkałem w Gdańsku i znałem miasto jak własną kieszeń, więc wolny dzień wolałbym spędzić, leniuchując przed telewizorem. Ale Dagmara byłaby zawiedziona… No cóż, korona mi z głowy nie spadnie, jak pojadę – pomyślałem w końcu. Przejdziemy się po Starym Mieście, posiedzimy przy kawie w jakiejś przytulnej knajpce, czemu nie? Nie wziąłem pod uwagę tego, że Dagmara miała większe ambicje.
– Po pierwsze – powiedziała w samochodzie – musimy zobaczyć Muzeum Solidarności.
– O, nie! – jęknąłem, bo nie znoszę muzeów, a tu jeszcze jakieś nudy o strajkach.
– No co ty? – obruszyła się. – Przecież to ważna część polskiej historii.
Dla mnie to nie była żadna historia. Wszystko, co tak ją kręciło, działo się kiedyś na moich oczach. Gdyby zaproponowała przynajmniej Muzeum II Wojny…
– Tam też pójdziemy – rozpromieniła się, zaglądając do telefonu. – Wszystko sobie wynotowałam, misiu. Lecimy tak: Bazylika Mariacka, Długi Targ z fontanną Neptuna, Żuraw Gdański, Kościół Świętej Brygidy…
– Zwariowałaś! – przerwałem jej. – Nie damy rady zwiedzić wszystkiego przez pół dnia.
– To się okaże – powiedziała, zaciągając się głęboko dymem z papierosa.
Uchyliłem okno, bo nie cierpiałem tego smrodu, odkąd sam rzuciłem palenie. Usiłowałem przekonać Dagmarę, by zrobiła to samo, ale z młodzieńczą brawurą upierała się, że jej tytoń nie szkodzi. No cóż, młody organizm jest w stanie dużo znieść. Ja, mimo iż staram się dbać o tężyznę fizyczną, wyraźnie ją tracę. Trzy razy w tygodniu odwiedzam siłownię, dużo biegam, jeżdżę na rowerze, a mimo to kondycja leci na pysk. Coraz bardziej to odczuwam, co mnie wnerwia; pięćdziesiąt parę lat to przecież nie setka! Zdziwiony dłuższym milczeniem zerknąłem na Dagmarę. No tak, telefon. Pewnie zamieszcza kolejną fotkę na swoim profilu. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego ją to aż tak kręci.
Wycieczka do Gdańska to dla mnie żadna atrakcja
Wyjąłem z pudełka płytę Rolling Stonesów i włożyłem do odtwarzacza. Uwielbiałem ich kiedyś i to się nie zmieniło. Po chwili z głośników zabrzmiała gitara Keitha Richardsa i świat od razu zrobił się bardziej przystępny.
– O nie, tylko nie oni – Daga wybudziła się z katatonii i wyłączyła odtwarzacz.
W skupieniu kombinowała z ustawieniem odpowiedniej stacji w radiu i po chwili z głośników zaczęła się sączyć muzyczna papka.
– O, to jest muzyka – uśmiechnęła się promiennie. – Od razu milej, prawda?
No cóż, nasze gusta muzyczne nigdy się nie pokrywały, jednak ja nie zamierzałem o to kruszyć kopii. Miało być miło. Podróż do Gdańska zajmowała dobre trzy godziny, więc wyjechaliśmy o świcie i na miejscu byliśmy o dziewiątej. Zwiedzanie zaczęliśmy od Muzeum Solidarności, gdzie Daga kliknęła kilka fotek i, ku mojej uldze, odpuściła sobie zwiedzanie sal wystawowych. Potem ruszyliśmy w miasto. W telefonie miała wypisane wszystko, co koniecznie musieliśmy zobaczyć, a ja nawet nie mogłem zabłysnąć jako przewodnik, bo prowadził nas Google Maps.
O dwunastej miałem dość. Zaproponowałem posiłek, na szczęście Daga uznała to za dobry pomysł. Tyle że knajpka, którą polecał elektroniczny przewodnik, znajdowała się dość daleko i zanim tam dotarliśmy, ledwie żyłem. Nie wiem, czemu ta miejscówka była taka ważna, bo jedzenie serwowała podłe. Skoncentrowałem się na kawie, choć nie było to pewnie najlepsze lekarstwo na moje nadciśnienie.
– Ale oldskulowo, co nie, miśku? – Daga z zachwytem kontemplowała wystrój wnętrza.
Nie za bardzo wiedziałem, co miała na myśli, bo dla mnie lokal wyglądał na zapomniany przynajmniej od czasów „Seksmisji”. Najważniejsze, że mieliśmy miejsca siedzące, reszta była drugorzędna. Niestety, harmonogram wycieczki nie był jeszcze wyczerpany. Ruszyliśmy dalej i, mówiąc szczerze, utrzymywałem się w pionie tylko siłą woli. Najchętniej uwaliłbym się na trawniku i pospał razem z bimbającym na cały świat pijaczkiem.
– Coś taki ponury, misiaczku? – Daga tryskała porażającą energią. – Chodź, przejedziemy się na Diabelskim Młynie, to cię trochę rozrusza.
– Nie, kotku – zaprotestowałem słabo. – Nie znoszę takich rozrywek. Jedź sama, jeśli chcesz.
– Czy zawsze musisz mi psuć przyjemność? – kąciki ust opadły jej w dół.
Z reguły rozbrajała mnie tym grymasem, ale tym razem poczułem się poirytowany. Zauważyła to i zmieniła nastrój. Uśmiechnęła się promiennie i klasnęła w ręce.
– Wiem – krzyknęła. – Popłyńmy tym pirackim statkiem! Co ty na to, misiaczku? Będziesz jak Jack Sparrow!
– Nie! – wybuchnąłem. – Mam w dupie statek piracki i nie chcę być jak Jack Sparrow!
Dopiero kiedy zobaczyłem w oczach Dagmary łzy, dotarło do mnie, że zachowałem się jak ostatni cham. Co mnie napadło?
– Nie kochasz mnie już – wyszeptała, wycierając łzę spływającą po policzku.
– Przepraszam, kochanie – powiedziałem, obejmując ją ramionami.
Wymknęła się, ze złością odtrącając moje ręce. Odeszła na bok i usiadła na ławce, po czym wyciągnęła papierosa i drżącą dłonią włożyła go do ust. Zapaliła i głęboko zaciągnęła się dymem. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułem, że też chętnie bym zajarał.
– Mam dość tej wycieczki i ciągłego domyślania się, o co ci chodzi. Mam dość! – powtórzyła. – Odwieź mnie do domu.
Ona miała dość?!
Noż kurde, przecież cały czas podporządkowywałem się jej zachciankom! To ona, nie ja, była kierownikiem tej porąbanej eskapady.
– Już dobrze, Daguś – starałem się ją ugłaskać. – Jak chcesz, możemy wsiąść na Diabelski Młyn, bo na wycieczkę pirackim statkiem już zabraknie czasu. No chodź, maleńka.
Nie przekonałem jej. Uparła się, żeby wracać. Mało tego, podczas podróży powrotnej nie odezwała się ani razu. Siedziała wpatrzona w ekran telefonu bite trzy godziny! Ocknęła się w Warszawie.
– Myślałam o domu moich rodziców… – powiedziała, rozglądając się dokoła. – Nie jestem pewna, czy dalej chcę z tobą mieszkać. Muszę sobie wszystko poważnie przemyśleć. Odwieź mnie do mamy, proszę.
Odwiozłem, bo co miałem robić, a w drodze powrotnej kupiłem paczkę papierosów i z błogim uczuciem spełnienia wróciłem do nałogu.
Na drugi dzień spotkałem się z Małgorzatą, moją eks. Czekała przy stoliku w naszej ulubionej knajpce i raczyła się herbatą miętową.
– Wyglądasz kwitnąco – powiedziałem na powitanie. – Jeśli to zasługa tych ziółek, to zamówię to samo dla siebie.
– Ty? – uniosła do góry brwi. – Ziółka? Świat się przewraca do góry nogami.
Wzruszyłem ramionami.
– Wszystko się zmienia – powiedziałem, siadając naprzeciw. – Pamiętasz, kiedyś serwowano tu tylko używki i trzeba przyznać, że nie żałowaliśmy sobie wtedy.
– Mów za siebie, Karol…
– Mam ci przypomnieć, jak przedawkowałaś cherry i krzyczałaś „Precz z komuną”? – spytałem. – Musieliśmy cię ewakuować, zanim jakiś tajniak zadzwoni po milicję.
– Jezu – westchnęła z rozrzewnieniem. – To były czasy. Ten szatniarz bez ręki, który tu pracował, zawsze potem puszczał do mnie konspiracyjne oko. Chyba się zakochał.
– Poważnie? – udałem oburzenie. – Zaraz, zaraz, on nie miał nogi, a nie ręki. Jaki byłby pożytek z szatniarza z jedną ręką?
– Miesza się człowiekowi na starość, co?
Zaśmialiśmy się jak za dawnych lat. To wspaniała kobieta. Moje odejście musiało ją dotknąć, ale nigdy nie robiła mi z tego powodu krzywych akcji. Rozstaliśmy się w przyjaźni… Pogadaliśmy o tym i owym, potem przeszliśmy do spraw poważniejszych. Zobowiązałem się do pokrywania większej części wydatków na studia naszego syna.
Może nasz rozwód to był błąd?
– A w miłości? – Małgośka zerknęła na zegarek. – Jak ci… Jak wam wychodzi?
– Różnie – odpowiedziałem enigmatycznie. – A ty spotykasz się z kimś?
– Nic z tych rzeczy – powiedziała, wstając od stolika. – Tylko z tobą było na poważnie i… Dobra. Przepraszam, muszę już lecieć.
Cmoknęła mnie w policzek i odwróciła się do wyjścia. Złapałem ją za rękę i spytałem:
– Małgosiu, nie ma szans, byśmy spróbowali jeszcze raz, prawda?
Zesztywniała, jakby poraził ją prąd. Nie widziałem jej twarzy, ale kiedy zaczęła mówić, poznałem, że przełyka łzy.
– Nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki, Karol. Wiesz o tym.
Gdy wyszła, zapłaciłem kelnerowi, sięgnąłem do kieszeni marynarki po ledwie zaczętą paczkę papierosów i wyszedłem na dwór puścić sobie dymka. Ależ mi smakował. Często łapię się na myślach o byłej żonie. Może nasz rozwód to był błąd?