Reklama

Całe życie byłam raczej zdyscyplinowana, może nawet surowa. Nigdy nie tolerowałam chaosu. Porządek był dla mnie jak powietrze. Teraz, po tylu latach, porządek został mi jedynym towarzyszem. Kiedyś było nas dwoje – ja i mój mąż. Zmarł siedem lat temu, nagle. Nie mieliśmy dzieci, choć bardzo tego chcieliśmy.

Reklama

Po śmierci Tadeusza przez długi czas nie otwierałam okien. Dosłownie. Bałam się, że cokolwiek wpadnie do środka – kurz, dźwięki z ulicy, inni ludzie. Nie chciałam zmian. Tylko ciszy. Ale potem przyszedł dzień, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie powiedziałam ani słowa do drugiego człowieka przez trzy dni. Tylko radio. Tylko własne myśli. A to już było za dużo. To właśnie wtedy postanowiłam wynająć mieszkanie po siostrze. Nie chodziło o pieniądze. Emeryturę mam przyzwoitą. Chodziło o… obecność. Może trochę o złudzenie, że w moim świecie znów coś się dzieje. Jasno określiłam granice. Wynajmę tylko ludziom kulturalnym, spokojnym. Takim, którzy uszanują mój rytm dnia – poranna kawa, czytanie w fotelu, wieczorne wiadomości, cisza nocna. Tak bardzo łaknęłam obecności, że nie zauważyłam, kiedy ta obecność zaczęła mnie pożerać.

Czułam, że jesteśmy rodziną

Zgłosili się przez internet. Bez błędów, z szacunkiem.

„Dzień dobry, ja i mój mąż szukamy cichego mieszkania w centrum. Pracujemy zdalnie, cenimy sobie spokój. Aneta”.

Spotkaliśmy się tydzień później, w niedzielę o piętnastej. Punktualni. Już wtedy zrobiło to na mnie wrażenie. Aneta miała około trzydziestki, była szczupła, ubrana w beżowy płaszcz i miała spokojny uśmiech. Damian wyglądał nieco bardziej nonszalancko – krótka kurtka, sportowe buty, lekki zarost. Ale też się uśmiechał.

– Dzień dobry – powiedziała Aneta i podała mi rękę.

– Dzień dobry. Zapraszam – odpowiedziałam, odsuwając się na bok, by ich wpuścić.

Mieszkanie, które mieli wynająć, znajdowało się tuż obok mojego. Czyste, puste, ale w bardzo dobrym stanie. Pokazałam im wszystko – łazienkę po remoncie, kuchnię z nową lodówką, balkon z widokiem na drzewa. Wydawali się zachwyceni.

– Jest pięknie. I tak cicho! – westchnęła Aneta. – Aż trudno uwierzyć, że to centrum.

Podczas rozmowy w kuchni postanowiłam zaznaczyć najważniejsze dla mnie rzeczy.

– Tylko jedno chciałabym podkreślić – powiedziałam, siadając przy stole. – Jestem osobą, która bardzo ceni spokój. Cisza nocna to dla mnie rzecz święta. Lubię porządek, nie toleruję hałasów, krzyków, imprez.

– Rozumiemy – pokiwała głową Aneta. – Proszę się nie martwić. My jesteśmy jak duchy. Nawet nie będzie nas słychać.

– Czasem pracuję po nocach przy komputerze, ale zawsze w słuchawkach – dodał Damian z lekkim uśmiechem. – Obiecujemy, że będzie pani zadowolona.

Wtedy uwierzyłam. Naprawdę. Byli sympatyczni, dobrze się wypowiadali, patrzyli mi w oczy. Podpisaliśmy umowę. Dali zaliczkę gotówką. Tydzień później wprowadzili się z kilkoma kartonami i parą mebli. Pierwsze tygodnie rzeczywiście były jak z bajki. Widywałam ich czasem na klatce schodowej – zawsze uprzejmi. Przez moment czułam, że jesteśmy rodziną, choć bez zobowiązań. Jakby moje życie znów miało w sobie jakiś rytm. Nie wiedziałam, że to cisza przed burzą.

Popełniłam błąd

Na początku były to drobiazgi. Cicho włączony telewizor po dwudziestej drugiej. Innym razem – śmiech. Głośniejszy niż powinien być o tej porze. Pomyślałam, że może się zapomnieli. To młodzi ludzie. Nie chciałam być stereotypową staruszką, która złości się o każde tupnięcie. Ale z czasem zaczęło się to powtarzać. Piątki i soboty były najgorsze. Śmiechy, muzyka, dźwięk otwieranych drzwi – jakby robili sobie imprezki. Niewielkie, ale regularne. W niedzielne poranki zbierałam z klatki niedopałki papierosów i czasem plastikowe kubeczki. Nie mówiłam nic. Jeszcze nie. Pewnego popołudnia wracałam ze sklepu i spotkałam Damiana na schodach. Trzymał worek ze śmieciami i z uśmiechem skinął mi głową.

Ma pani tu naprawdę ładnie – rzucił, zerkając w stronę uchylonych drzwi mojego mieszkania. – Tak klimatycznie. Pewnie niektóre rzeczy są warte sporo, co?

Zamknęłam drzwi mocniej, niż zamierzałam.

– To tylko rzeczy – odpowiedziałam chłodno. – Wartość mają tylko dla mnie.

– Oczywiście – podrapał się po karku. – Tak tylko mówię. Bo wie pani, teraz ludzie szukają takich starych rzeczy. Antyki, obrazy. Sam bym coś takiego powiesił u siebie.

Uśmiechnął się znowu. Ale tym razem nie odwzajemniłam uśmiechu. Jego wzrok prześlizgnął się po moim korytarzu. Poczucie, że coś przekroczył, nie opuszczało mnie przez resztę dnia. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że może popełniłam błąd.

Czułam się bezsilna

Czas płynął, a oni coraz mniej przypominali tych samych uprzejmych ludzi, którzy podpisywali umowę. Drobne hałasy zmieniły się w regularne zakłócenia. Głosy, muzyka, kroki do późna. Czasem słyszałam, jak ktoś wchodzi i wychodzi, drzwi trzaskają. Aneta zaczęła częściej palić na balkonie – dym wpadał do mojego salonu. Przestali mówić „dzień dobry”. Ale najgorsze przyszło pod koniec miesiąca. Wysłałam SMS z przypomnieniem o przelewie. Minęły dwa dni. Nic. Trzeciego dnia zapukałam. Aneta otworzyła w szlafroku, z rozwichrzonymi włosami i telefonem w dłoni. Uśmiechnęła się blado, ale oczy miała podkrążone.

– Och… tak, przepraszam. Damian miał jakiś problem z kontem. Ale zaraz to ogarniemy.

– Wolałabym, żeby pieniądze były najpóźniej jutro – powiedziałam stanowczo, ale z uprzejmością. – Taki był termin.

– Tak, oczywiści. Pamiętam. Przepraszam. Wszystko uregulujemy. Damian ma teraz ciężki okres w pracy, ale już szuka nowej roboty. Proszę się nie martwić.

Powiedziała to takim tonem, jakbyśmy znały się od lat. Jakby moja rola sprowadzała się teraz do „zrozumienia sytuacji”. Nie podobało mi się to. Tydzień później pieniędzy wciąż nie było. Znowu zapukałam. Tym razem nikt nie otworzył. Słyszałam, że są w środku – głosy, kroki. Ale nie otworzyli. Stojąc na wycieraczce, poczułam, jak serce bije mi szybciej, z bezsilności. Zaczęli się zachowywać, jakby to był ich dom. A ja? Jakbym była tylko jakimś dziwacznym dodatkiem zza ściany. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, trzasnąć drzwiami. Ale tylko zeszłam na dół i usiadłam na ławce pod blokiem.

Musiałam działać

Wszystko we mnie krzyczało, jednocześnie czułam się bezsilna. Formalności? Policja? A jeśli powiedzą, że to ja jestem przewrażliwiona? Że stara baba się czepia? Ale wtedy przypomniałam sobie o Halinie. Zaprosiłam ją na kawę.

– Wiesz… – zaczęłam niewinnie, zerkając przez firankę w stronę wynajmowanego. – Ci młodzi… Zaczynam się o nich martwić. Damian wygląda, jakby spał po dwie godziny dziennie. I ciągle ktoś do nich przychodzi… dziwni ludzie. Może są w jakichś długach?

Halina od razu uniosła brwi.

– Naprawdę? A ja właśnie mówiłam Zenkowi, że ta dziewczyna to jakoś dziwnie chodzi. Jakby się wszystkiego bała.

Pokiwałam głową. Nie powiedziałam nic więcej. Wystarczyło. Kilka dni później zauważyłam, że coś się zmieniło. Aneta była blada, patrzyła w podłogę. Damian chodził jak cień, rozdrażniony. Kiedy spotkali mnie na klatce, nie odezwali się słowem. Raz usłyszałam przez ścianę ich kłótnię.

– Co ty nagadałaś tej starej! – krzyczał Damian.

– Nie! Przysięgam, nic! – płakała Aneta.

W tej ciszy po ich kłótni... poczułam coś dziwnego. Tryumf i wstyd. Jednocześnie.

Stałam jak zamurowana

To się stało bez ostrzeżenia. Pewnego ranka, około ósmej, usłyszałam szuranie po klatce. Odsunęłam firankę i spojrzałam przez okno. Damian znosił torby. Duże, wypchane do granic możliwości. Chwilę później wyszła Aneta, niosła walizkę, a na ramieniu miała powieszony worek z książkami. Nie odezwali się. Nie spojrzeli w moją stronę. Szli szybko, jakby chcieli zniknąć, zanim kamienica się obudzi. Stałam przy oknie jak zamurowana. Nie wiedziałam, co czuję. Ulgę? Strach? Może wszystko naraz. Parę minut później usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam. To była pani Basia z góry, z sąsiadującego mieszkania.

– Widziałam, że się wynoszą. W końcu – rzuciła z satysfakcją. – Aż się dziwię, że tak długo wytrzymałaś z tą bandą.

Pokiwałam głową. Nie odpowiedziałam. Co miałam powiedzieć? Że ich do tego zmusiłam? Że rozpuściłam sieć, która ich udusiła? Jeszcze tego samego dnia wróciła cisza. Wzięłam książkę, usiadłam w fotelu, ale nie mogłam się skupić. Co kilka minut zerkałam w stronę pustego mieszkania za ścianą. Pusto. Cisza nie była już moim schronieniem. Była przypomnieniem, że coś zostało złamane. Zamknęłam oczy i próbowałam o tym nie myśleć. Wygrana smakowała gorzko.

Miałam mieszane uczucia

Minęły dwa tygodnie. Mieszkanie obok nadal stało puste, klucz leżał w szufladzie obok rachunków. Przez te dni nikt mnie nie nachodził, nie słyszałam kroków, muzyki, kłótni. Cisza wróciła, tak jak chciałam. Ale ja już nie byłam tą samą kobietą, która jej pragnęła. Nie czułam ulgi. Tylko… pustkę. Tę samą, która była ze mną po śmierci Tadeusza, ale teraz bardziej świadomą, głębszą. Bo wiedziałam, że przyczyniłam się do cudzego upadku. Może tylko trochę, może tylko podszeptem – ale jednak. Czy byłam ofiarą? Czy może oprawcą w rękawiczkach? Zaczęłam mówić do siebie częściej. Na głos. Żeby coś było. Cokolwiek. Nawet echo.

Czasem łapałam się na tym, że słucham... że próbuję usłyszeć jakieś odgłosy zza ściany, mimo że wiedziałam, że tam już nikogo nie ma. Mimo wszystko nie wynajmę więcej tego mieszkania. Nie chcę znów wpuszczać obcych do swojego świata. Cisza już nie była wyborem, ale przynajmniej nikt nie patrzył mi przez ramię. I to, choć niewiele, było moją jedyną pociechą.

Zofia, 67 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama