Reklama

Brakowało mi jakichś czterystu złotych do końca miesiąca. Oszczędzałam, jak mogłam, ale mój emerycki budżet i tak się nie dopinał.

Reklama

– Najdroższe są leki – skarżyłam się siostrze, też emerytce. – Do tego podnieśli mi czynsz. A ty, Basiu, jak to robisz, że na wszystko ci starcza i jeszcze w Łebie byłaś latem?

– No, my z Gniewkiem to wynajęliśmy dwa pokoje na parterze – wyjaśniła.

– W jednym mieszka taka para studentów, głównie się uczą albo śpią, a w drugim jedna pani, co przyjechała ze Śląska za pracą. I powiem ci, że niby to obcy w domu, ale wcale nie narzekamy. Wreszcie pieniądze na wszystko się znajdują, martwić się nie trzeba, a jak lokatorzy kulturalni, to jakby właściwie rodzina u ciebie mieszkała, da się przyzwyczaić.

Długo rozmyślałam po tej rozmowie. Nie miałam dużego domu, jak siostra i szwagier, ale moje trzypokojowe mieszkanie też stwarzało pewne możliwości. Od kiedy syn się wyprowadził, miałam wolny pokój. Właściwie, to był całkiem dobry pomysł, żeby wynająć go jakiejś miłej studentce. Akurat była dobra pora, bo zaczynał się nowy rok akademicki…

Zobacz także

Poprosiłam Olka, żeby mi napisał i wydrukował kilka ogłoszeń, a potem pojechałam z nimi na uczelnię. Pierwsze telefony zaczęłam odbierać jeszcze tego samego dnia po południu.

– A w tym pokoju jest telewizor? – zapytał młody, damski głosik i kiedy odpowiedziałam, że nie, połączenie zostało przerwane nawet bez „do widzenia”.

Kolejne dzwoniące dziewczyny pytały o najróżniejsze rzeczy:

– Czy miałaby pani coś przeciwko temu, żeby czasami nocowali u mnie przyjaciele?

– Czy, jeśli będę wyjeżdżać, to mogę nie płacić za te dni, kiedy mnie nie będzie?

– Czy w kwocie wynajmu zawarte jest również pranie i sprzątanie pokoju?

Nie mogłam uwierzyć w niektóre z tych pytań. Czy młodzi ludzie dzisiaj naprawdę mają aż takie roszczenia względem życia? Oczywiście, kilka dziewczyn wydawało się całkiem w porządku. Te zaprosiłam na oglądanie lokum, ale na miejscu okazywało się, że coś im nie odpowiada. Dopiero po tygodniu pojawiła się Kaja.

– Bardzo mi się tu podoba – powiedziała, rozglądając się z zaciekawieniem. – Mogłabym się wprowadzić od razu? Mam pieniądze na kaucję i za pierwszy miesiąc.

Mnie z kolei podobała się Kaja, więc podpisałyśmy umowę. Moja lokatorka była studentką czwartego roku stosunków międzynarodowych. Bardzo inteligentna dziewczyna, lubiła rozmawiać o sprawach wielkiego świata. Miała w sobie coś z mojego syna, Olka, który od szóstego roku życia nie przegapił ani jednych telewizyjnych wiadomości. Kaja była też bardzo spokojna, cicha, wręcz chyba nieśmiała. Zapytała, czy może uczyć się na balkonie. Pozwoliłam jej. Czasami zostawiała tam książki.

– Od kiedy czytasz o polityce zagranicznej krajów subsaharyjskich, mamo? – zdziwił się raz Olek, odwiedzający mnie pod nieobecność Kai.

– To tej dziewczyny, co u mnie wynajmuje pokój – wyjaśniłam.

– A wiesz, że ona też marzy o wyjeździe do Boliwii? – dodałam. – Jakbyś był o te dziesięć lat młodszy, tobym was zeswatała!

Olek uśmiechnął się pod nosem, chociaż widziałam, że wcale go ta uwaga nie rozbawiła. Ale i tak długo wytrzymałam bez pytania, czy ma dziewczynę i dlaczego, do jasnej cholery, nie mam jeszcze synowej i wnuków! Bo Olek miał trzydzieści cztery lata i – jak twierdził – jego jedyną miłością była wspinaczka. Był instruktorem, razem z kolegą prowadził szkółkę wspinaczkową i, o ile nie spał albo nie jadł, zazwyczaj zwisał z jakiejś ściany, uczepiony jej jedynie palcami dłoni i stóp.

Od przynajmniej dziesięciu lat miałam nadzieję, że przedstawi mi jakąś swoją poważną sympatię, ale nic z tego. Mój syn był zadowolonym z życia kawalerem, a moje widoki na wnuki oddalały się w bliżej nieokreśloną przyszłość. Zwierzyłam się nawet z tego Kai, bo często gawędziłyśmy przy śniadaniu. Zapytałam, czy ma jakieś rodzeństwo i czy jej rodzice są już dziadkami. Zrobiła dziwną minę.

– Mam dwie siostry i trzech braci – bąknęła niewyraźnie, jakby nie chciała odpowiadać. – I tak, mają wnuki…

– No to pewnie za nimi szaleją, jak wszyscy dziadkowie – uznałam z uśmiechem, ale Kaja wcale go nie odwzajemniła. Jakby wcale nie chciała myśleć o rodzicach, siostrzeńcach i bratankach.

Po tamtej rozmowie wszystko zaczęło się psuć

Widywałam swoją lokatorkę coraz rzadziej. Wychodziła z pokoju, kiedy byłam już w łóżku, nie jadała już ze mną śniadań, a pieniądze za czynsz zostawiła mi dwukrotnie w kopercie na stole, pod cukiernicą. Czasami natykałam się na nią w przedpokoju, ale widziałam wyraźnie, że nie ma ochoty na rozmowę. Przestała też czytać na balkonie, ale to akurat nie było dziwne, bo zrobiło się zimno. Przyszła pora na grube ubrania i puchowe kurtki.

– Masz ładny sweter – zagadnęłam ją raz, kiedy nie mogła mnie uniknąć w kuchni.

Zobaczyłam strach w jej oczach, kiedy obrzuciła spojrzeniem swoją sylwetkę w luźnym, wełnianym swetrze w indiańskie wzory. A potem usiadła na taborecie, podciągnęła kolana pod brodę i naciągnęła sweter na kolana. Pomyślałam, że jest jej zimno i podkręciłam kaloryfer, ale to chyba nie było to. Kaja była wyraźnie czymś przybita. Coś ją gryzło i miałam wrażenie, że ma to związek ze mną.

Rozmawiałam o tym z Olkiem, a on powiedział mi, że mam się nie przejmować, dopóki lokatorka sumiennie płaci. Bo to przecież tylko osoba, której wynajmuję pokój, a nie choćby krewna. On sam nawet jej nie poznał. Starałam się więc tak ją traktować, ale kiedy któregoś razu Kaja poprosiła o chwilę rozmowy, aż mnie ścisnęło w dołku. „Czy ona miała jakieś problemy? Taka dobra, miła dziewczyna?”.

– Chodzi o to, że… no więc… jestem w ciąży. Osiemnasty tydzień. Chyba powinnam była pani powiedzieć wcześniej, ale jakoś tak…

Nie bardzo słuchałam, co mówiła dalej. No tak! Mogłam się domyślić! Te jej luźne swetry miały ukrywać rosnący brzuszek; dlatego także unikała wchodzenia mi w oczy. No, ale przecież takiego czegoś nie da się ukrywać w nieskończoność! Kaja dalej coś mówiła, a ja gorączkowo zastanawiałam się, jak ją delikatnie zapytać o plany na przyszłość. Chciała dokwaterować sobie jakiegoś chłopaka? Wyprowadzić się?

– Na razie nie bardzo mam dokąd… Ciążę już po mnie widać, nikt mi nie wynajmie pokoju, a na nic większego mnie nie stać. Ojciec… eee… mojego dziecka będzie mi wypłacał alimenty, więc na pewno płaciłabym w terminie. Proszę, niech pani nie odmawia! Patrzyła na mnie błagalnie i nagle zrozumiałam, że jestem w sytuacji bez dobrego wyjścia. No bo co? Miałam wyrzucić z domu ciężarną dziewczynę? Wyraźnie powiedziała, że ojciec dziecka nie zamierza się nimi zajmować. Da pieniądze, ale raczej nie weźmie jej do siebie. Domyślałam się, że stoi za tym jakaś smutna historia. Może chłop był żonaty? Albo zwyczajnie nieodpowiedzialny – zresztą wszystko jedno.

Nie planowałam mieszkania z noworodkiem za ścianą!

Miałam sześćdziesiąt pięć lat. Owszem, marzyłam o wnukach, ale przerażała mnie myśl o niemowlęcym płaczu przez całą noc, dezorganizacji życia, a potem o bałaganie w całym domu, kiedy dziecko zacznie chodzić i ściągać wszystko, co będzie w zasięgu jego rączek. Nie, stanowczo nie tego chciałam na stare lata! Ceniłam sobie spokojne, ustabilizowane życie i ciszę po dwudziestej drugiej!

Kaja jednak wyglądała jak siedem nieszczęść. Powiedziałam, że na razie może u mnie mieszkać, a potem zobaczymy. O swoim problemie usiłowałam porozmawiać z siostrą.

– No, ale nad czym ty się zastanawiasz? – zdziwiła się Baśka. – Dziewczyna najwyraźniej była we wczesnej ciąży, kiedy podpisywała umowę. Nic ci nie powiedziała, więc w sumie to oszustwo. Masz prawo wypowiedzieć jej umowę. Prawo jest po twojej stronie.

– Ale tu nie chodzi o prawo… – bąknęłam. – No wiesz, jak ja bym się czuła, jakbym ją teraz wyrzuciła? Rozmawiałam z nią o rodzicach. Ma z nimi na pieńku, bo jako jedyne dziecko chciała iść na studia. Nigdy jej nie wspierali, żyła ze stypendium naukowego i prac dorywczych. A teraz, jak się dowiedzieli o ciąży, nie ma mowy, żeby pozwolili jej wrócić do domu. Ten jej facet też się nie poczuwa do odpowiedzialności, dobrze, że chociaż alimenty zamierza płacić. W sumie dziewczyna ma tylko mnie. A za kilkanaście tygodni urodzi. Już sama nie wiem, co robić…

Zwierzyłam się z mojego kłopotu Olkowi. Ten, jak to mężczyzna, od razu zaczął szukać rozwiązań.

– Mamo, mam kumpla, który sobie w domu zrobił pokój dźwiękoszczelny, żeby ćwiczyć granie na perkusji – poinformował mnie. – Przywiozę go tu, pokombinujemy z pokojem Kai i może da się zrobić tak, że nawet jak dzieciak będzie płakał, to ty i tak nie będziesz nic słyszeć.

Aż ucałowałam mojego mądrego synka, bo to mi się wydało naprawdę dobrym pomysłem.

Powiedziałam Kai, która chodziła już z całkiem sporym brzuszkiem, że przez kilka dni musi spać w dużym pokoju, bo chłopcy będą wykładać ściany u niej jakąś specjalną materią pochłaniającą dźwięki i wymieniać drzwi.

– Olek i ten jego kolega przyjdą dzisiaj koło dziesiątej – rzuciłam, wychodząc na bazar. – To wpuść ich i niech działają.

Po powrocie zastałam Kaję, Olka i Michała pałaszujących jajecznicę ze szczypiorkiem, którą ona im przyrządziła na drugie śniadanie. Potem panowie wrócili do pracy. Skończyli robotę po trzech dniach. Czwartego Olek zjawił się już sam, za to z kilkoma kartonami całkiem sporych rozmiarów.

– Koleżanka pozbywa się rzeczy po dziecku – wyjaśnił, lekko chyba zawstydzony. – Dała mi łóżeczko, przewijak i wanienkę. W samochodzie to wszystko mam. Przynieść?

Widziałam, że Kaja ma łzy w oczach. Olek naprawdę ją ujął swoją dobrocią i troską. A kiedy jeszcze osobiście złożył łóżeczko, dziewczyna wyglądała jakby objawił jej się sam Archanioł Gabriel. W ramach rewanżu zaprosiła mojego syna na, jak to powiedziała, skromną kolację. Ja też miałam ją z nimi zjeść.

– Smakuje ci? – dopytywała, podczas gdy Olek niemal przewracał oczami z ukontentowania, pochłaniając dokładkę faszerowanej kaczki, którą mu upiekła.

– Chcesz jeszcze sosu? A żurawiny?

Nagle poczułam się niepotrzebna. Zauważyłam, że Olek i Kaja chyba woleliby, żebym na trochę wyszła, więc postanowiłam pójść do kościoła. Od tamtej „skromnej kolacji” Olek bywał u mnie częstym gościem. Chociaż może nie do końca u mnie…

– Słuchaj, synku, co to się dzieje między tobą i Kają? – zapytałam wprost krótko przed narodzinami jej dziecka.

– Oj, mamo! – zbył mnie. – Opiekuję się nią po prostu. Ona jest zupełnie sama, a ja mam sporo wolnego czasu. Nic mnie nie kosztuje, że ją czasem zawiozę do przychodni albo w czymś jej pomogę.

Spełniły się moje marzenia

Ale ja czułam, że to jest coś więcej. Olek nie chciał się przyznać, jednak dobrze widziałam, jak patrzy na Kaję, kiedy ta krząta się po kuchni, co chwila gładząc ręką pękaty brzuszek. Widziałam też, jak ona wieczorami zrywała się na dźwięk telefonu, a potem znikała w swoim dźwiękoszczelnym pokoju na godzinę albo dłużej.

– Olek panią pozdrawia – mówiła później, niby mimochodem.

Na początku czerwca Kaja dostała skurczy i oczywiście wezwała Olka. To on zadzwonił do mnie ze szpitala.

– Kaja ma córkę, Oliwkę – oznajmił uszczęśliwionym tonem i dodał z dumą:

– Dycha w skali Apgar, trzy dwieście wagi, pięćdziesiąt dwa centymetry!

Dźwiękoszczelny pokój był gotowy, jednak Kaja i Oliwka mieszkały u mnie tylko przez kilka tygodni. Potem obie dziewczyny przeprowadziły się do Olka. Ślub odbył się pod koniec października.

Mam wreszcie synową i cudowną wnuczkę. Mój syn kompletnie oszalał na punkcie swojej księżniczki, a właściwie dwóch, a ja patrzę na to z radością i poczuciem, że odegrałam w tym niemałą rolę. Bo przecież, gdybym wypowiedziała umowę Kai, młodzi nigdy by się do siebie nie zbliżyli. Wiadomo, że dobro się zwraca, ale w moim przypadku wróciło tysiąckrotnie!

Reklama

A co z moim dźwiękoszczelnym pokojem? Otóż wynajmuję go studentce konserwatorium muzycznego, która zawsze miała problemy ze znalezieniem lokum i zgodziła się na wyższą cenę. Dziewczyna gra na saksofonie. Przynajmniej tak twierdzi, bo ja tego saksofonu jeszcze nie słyszałam, a ona mieszka u mnie od trzech miesięcy. To wygłuszenie ścian chłopaki zrobili naprawdę porządnie!

Reklama
Reklama
Reklama