Reklama

Nigdy nie należałam do osób, które gonią za czymkolwiek. Nie musiałam. Życie samo pchało się drzwiami i oknami — najpierw praca, ślub, remonty, zmiany, święta, pogrzeby. Zanim się obejrzałam, miałam sześćdziesiąt dwa lata, srebrne włosy i trzy pokoje w kamienicy, z których jeden zbyt długo świecił pustką.

Jestem emerytką. Dzieci nie miałam, męża też już nie, choć kiedyś był — dawno, krótko, zbyt burzliwie, żeby dziś wspominać z czułością. Samotność nie przyszła nagle. Przyszła powoli.

Codziennie rano wstawiam wodę na kawę, a potem podlewam rośliny na parapecie. Mam radio, które gra głównie tło, i książki, które czytam już drugi raz, bo pierwsze lektury dawno wyblakły w pamięci. Coraz częściej łapię się na tym, że tęsknię nie tyle za kimś, co za czyjąś obecnością.

Dlatego zdecydowałam się wynająć pokój. Nie, nie z biedy. Z ciszy. Nie spodziewałam się wiele. Może trochę bałaganu, trochę muzyki. Może nawet zapachu papierosów, którego nienawidzę. Ale samotność to dziwna rzecz – czasem wolisz hałas niż echo własnych myśli.

Zamieściłam ogłoszenie. I wtedy pojawiła się ona – Klara. Cicha, niska, trochę przygarbiona, z walizką większą niż ona sama. Uśmiechnęła się tylko raz.

Pierwsze dni Klary

Pojawiła się późnym popołudniem. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam, a tam stała ona — Klara. Dziewczyna w szarym płaszczu, z przytuloną do piersi torbą podróżną. Nie musiała nic mówić. Wystarczyło spojrzenie.

Wpuściłam ją do środka i zaprowadziłam do pokoju. Nie pytała o wiele. Podziękowała i rozłożyła rzeczy w kącie, jakby nie zamierzała zostać długo. Przez chwilę słyszałam szelest ubrań, potem zapanowała cisza. Zaparzyłam herbatę.

– Proszę się częstować – powiedziałam, stawiając przed nią napar. Klara podziękowała. Usiadłyśmy w kuchni, obie lekko spięte. – Długo pani studiowała w Warszawie?

– Trzy lata – odpowiedziała cicho.

– A teraz...?

– Nowy kierunek. Psychologia – rzuciła krótko i spuściła wzrok.

Nie dopytywałam. Czasem lepiej nie wiedzieć za dużo na początku.

Nazajutrz spotkałam Janinę na schodach. Oczywiście już wiedziała, że ktoś się wprowadził.

– I jak ta twoja studentka? – zapytała, mrużąc oczy. – Bo teraz to z młodzieżą różnie bywa. Jak nie kolczyki w języku, to się całymi nocami włóczą.

– Spokojna – odpowiedziałam, zbywając ją.

– No oby. Patrz tylko, żeby ci czegoś z domu nie wyniosła.

Przewróciłam oczami, ale Janina już szła dalej, niosąc siatkę z ziemniakami i swoje podejrzenia.

Zdziwiło mnie, jak bardzo się myliłam co do Klary. Nie robiła hałasu, nie zapraszała gości. Sprzątała po sobie, myła naczynia, zostawiała kuchnię taką, jaką zastała. Czasem miałam wrażenie, że stąpa na palcach. Nigdy nie rozmawiałyśmy długo. Wieczorem siadała w kuchni i mówiła jedno, dwa zdania. A ja czułam, że to wystarcza.

Zaczęłam czekać na te momenty. Po raz pierwszy od dawna miałam wrażenie, że nie jestem sama, chociaż nadal większość dnia spędzałam w ciszy.

Cisza, która coś znaczy

Minęło kilka tygodni. Powoli przyzwyczajałam się do nowego rytmu. Klara wychodziła rano, wracała po południu. Przez większość dnia jej nie było, ale wieczorami siadała w kuchni i przez kilka minut po prostu tam była.

Nie opowiadała o uczelni, nie komentowała wiadomości w radiu, nie narzekała na zimno. Czasem mówiła coś o pogodzie, czasem pytała, czy może zapalić świeczkę na stole.

Miała w sobie coś takiego, co nie pozwalało traktować jej jak lokatorki. Była obecna inaczej. Uważniej. Pewnego wieczoru weszłam do kuchni i zobaczyłam ją z książką. Siedziała przy stole w cieniu lampy, z palcem wsuniętym między strony.

– Co czytasz? – zapytałam, stawiając czajnik.

Obcy. Camus.

– Trudna rzecz – mruknęłam. – Ale kiedyś też czytałam. Zostaje w człowieku na długo.

– Lubię, jak coś zostaje – powiedziała i schowała zakładkę.

Tego wieczoru została dłużej. Nie rozmawiałyśmy już więcej, ale czułam, że coś się zmieniło. Jakby między nami przesunęła się niewidzialna zasłona i wreszcie można było zobaczyć, że po obu stronach jest człowiek.

Następnego dnia Janina jak zwykle zaczepiła mnie na klatce.

– Ta twoja dziewczyna... taka jakaś zamyślona. Smutna. Coś się dzieje w domu? – zapytała z miną pełną troski, która nigdy nie była zupełnie bezinteresowna.

– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Nie pytam.

– No nie wiem, Basia, nie wiem. Młodzi teraz to zamykają się w sobie, a potem człowiek się dowiaduje z wiadomości, że coś się stało. A ty przecież sama w tym mieszkaniu. Nigdy nie wiadomo...

Nie miałam ochoty dalej słuchać. Pożegnałam ją krótko i wróciłam do siebie.

Od tamtej pory zaczęłam dokładniej obserwować Klarę. Coś rzeczywiście w niej przygasło. Czasem długo patrzyła w okno, jakby próbowała coś sobie przypomnieć. Przestała mówić nawet te dwa zdania. Ale nadal siadała w kuchni.

I ja też przestałam mówić. Nie dlatego, że nie miałam nic do powiedzenia. Tylko dlatego, że czułam, że moje słowa mogłyby jej zaszkodzić. Zaczęłam czekać aż sama się otworzy. I sama siebie zaskoczyłam, jak bardzo brakowałoby mi tej obecności, gdyby któregoś dnia nie przyszła.

Zniknięcie Klary

Zaczęło się niewinnie. Wróciłam z zakupów, a jej butów nie było w przedpokoju. Pomyślałam, że może wyszła na uczelnię wcześniej niż zwykle. Zdarzało się. Zaparzyłam sobie herbatę, włączyłam radio, potem wyjęłam książkę, którą znałam na pamięć, ale i tak ją czytałam. Wieczorem kuchnia była pusta. Nie przyszła. Nie zaniepokoiłam się od razu. Młoda dziewczyna, może poszła do znajomych, może nocuje u koleżanki. W końcu studenci to nie emeryci. Tylko że Klara nie była jak większość studentów. Kolejny dzień też minął bez jej powrotu. Rano podeszłam do drzwi pokoju i zapukałam, choć wiedziałam, że to bez sensu. Oczywiście nikt nie odpowiedział. Nie wchodziłam.

Trzeciego dnia zaczęłam mówić do siebie. Krótkie zdania w powietrze, jakby ktoś mnie słuchał. Może wróciła do rodziców? Może coś się stało? Zadzwoniłam do Janiny, choć wiedziałam, jak to się skończy.

– Nie wróciła? A może wyjechała i zapomniała ci powiedzieć? – zaczęła od razu. – Wiesz, ja to zawsze mówię, że trzeba znać ludzi, zanim się ich wpuści do domu. Bo potem się człowiek martwi, a tam może... no różnie może być.

– Wróci – ucięłam.

– No, obyś miała rację – rzuciła, zanim się rozłączyła.

Czwartego dnia wyszłam rano po chleb. Gdy wróciłam, nadal nie było butów. Zrobiło się ciemno. W kuchni zapaliłam światło i wpatrywałam się w ścianę. A potem usłyszałam dźwięk klucza w zamku. Wstrzymałam oddech. Drzwi skrzypnęły. Klara weszła. Blada, z rozmazanym makijażem, którego zwykle nie nosiła. W rękach trzymała tylko torebkę. Nie powiedziała nic. Przeszła obok mnie. Przystanęła. Widziałam, że ledwo się trzyma. Spojrzała mi w oczy, ale nie potrafiła wydusić nawet jednego słowa.

„Dobrze tu wrócić”

Usiadłyśmy w kuchni jak zwykle, ale tym razem nic nie było jak zwykle. Klara miała podkrążone oczy i dłonie, które zaciskała na filiżance. Przez dłuższą chwilę milczałyśmy. W końcu powiedziała cicho:

– To się już skończyło.

Nie odpowiedziałam. Kiwnęłam głową, choć nie wiedziałam, co dokładnie miała na myśli.

– Nie miał prawa – dodała po chwili.

Nie pytałam o więcej. Wyjęłam z szafki miód, postawiłam na stole. Wstałam i nalałam jej herbaty.

– Zielona. Taka, jak lubisz – powiedziałam.

Pokręciła głową, jakby chciała się uśmiechnąć, ale nie potrafiła. Przez chwilę mieszała łyżeczką, potem odsunęła kubek.

– Dobrze tu wrócić – szepnęła. Tyle tylko.

Nie dotknęłyśmy tego tematu już więcej. Wieczór upłynął w ciszy, która niczego nie wymuszała. Była spokojna. Zrozumiana.

List od Klary

Minęło kilka lat. Klara się wyprowadziła, skończyła studia. Czasem o niej myślałam, ale nie spodziewałam się, że się odezwie. Aż pewnego dnia wśród rachunków znalazłam kopertę z jej charakterem pisma. Usiadłam przy stole i otworzyłam list. Kilka linijek, odręcznie. Czytałam powoli. „To pani mnie nauczyła, że dom to nie ściany, tylko to, jak ktoś cię słucha, kiedy nic nie mówisz. Dziękuję za herbatę. Za ciszę. Za wszystko”.

Trzymałam list w dłoniach jeszcze długo po przeczytaniu. Nic więcej nie było trzeba. Kiedyś myślałam, że dom to miejsce, gdzie się wraca. Ale Klara miała rację. Dom to nie drzwi ani ściany. To obecność kogoś, kto potrafi usłyszeć, gdy milczysz. I nie wymaga nic w zamian. Wstałam, odłożyłam list na półkę.

Barbara, 65 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama