Reklama

Zawsze lubiłam porządek – nie tylko w dokumentach czy w kuchennych szafkach, ale też w życiu. W moim świecie wszystko miało swoje miejsce. Pracowałam w jednej z warszawskich korporacji, gdzie każdy dzień wyglądał prawie identycznie: kawa z mlekiem sojowym, tabelki w Excelu, maile, deadline’y i chłodne rozmowy w kuchni biurowej. Mój kalendarz był zapełniony spotkaniami, a ja sama – zbyt zmęczona, żeby po pracy robić coś więcej niż wieczorny serial.

Reklama

Od dwóch lat mieszkałam z Karoliną, moją przyjaciółką z czasów studiów. Mimo że dzieliłyśmy przestrzeń, każda żyła swoim życiem. Po rozstaniu z Markiem – mężczyzną, który z jednej strony dał mi złudne poczucie bezpieczeństwa, a z drugiej ciążył jak cień – nie potrafiłam już wpuścić nikogo bliżej. Dlatego, gdy Karolina podrzuciła pomysł wyjazdu do Chorwacji, początkowo tylko wzruszyłam ramionami. Ale w środku czułam, że tego potrzebuję – zniknąć, oderwać się od tabel, pustych spojrzeń i samej siebie. Spakowałam walizkę i ruszyłam na południe. Jeszcze nie wiedziałam, że to będzie początek historii, która wywróci mój porządek do góry nogami.

Domki z widokiem na coś więcej

Dom był skromny, ale miał wszystko, czego potrzeba. Taras wychodził na morze, a słońce zalewało wnętrze ciepłym światłem, które koiło nerwy lepiej niż jakikolwiek antydepresant. Karolina nie przestawała się śmiać, biegała między kuchnią a łazienką z gołym brzuchem, w krótkich spodenkach, jakby zrzuciła z siebie cały warszawski ciężar.

– Zobacz, Alicja, nawet hamak mamy! – zawołała, wychylając się przez drzwi balkonowe.

– Tylko jeszcze powiedz, że są przystojni sąsiedzi i mogę umierać – mruknęłam półżartem, podchodząc do niej.

Nie musiała nic mówić. Na tarasie sąsiedniego domku właśnie pojawił się mężczyzna. Ubrany w jasną lnianą koszulę i krótkie spodenki, z kubkiem kawy w ręku. Wysoki, opalony, z lekko zmierzwionymi włosami. Zobaczył nas i uśmiechnął się nienachalnie. Odwzajemniłam uśmiech z grzeczności, ale coś w środku mnie od razu zadrżało. Spotkałam go jeszcze tego samego dnia na plaży. Siedział samotnie z książką. Przechodząc obok, przypadkiem kopnęłam mu butelkę wody.

– Oj, przepraszam – powiedziałam, kucając.

– Nie szkodzi. Nowa sąsiadka? – spojrzał na mnie z tym samym spokojnym uśmiechem. – Tomasz.

– Alicja.

Zanim się zorientowałam, rozmawialiśmy o pogodzie, książkach, o tym, jak szybko topnieją dni urlopu. Był łatwy w kontakcie, swobodny, nieco ironiczny, ale nie złośliwy. Wieczorem zaprosił mnie i Karolinę na kolację do pobliskiej tawerny.

– Zobaczysz, robią tu najlepsze mule w białym winie – powiedział.

I rzeczywiście – były świetne. Ale jeszcze lepszy był sposób, w jaki na mnie patrzył. I jak potrafił słuchać.

Nie chciałam komplikacji

To była ostatnia noc. Karolina już wcześniej wróciła do Polski, a ja zostałam kilka dni dłużej – dla siebie, jak wtedy mówiłam. Ale prawda była inna. Nie mogam jeszcze wyjechać. Nie po tym, jak jego dłoń otarła się przypadkiem o moją na stole. Nie po tym, jak spacerowaliśmy w milczeniu, a to milczenie było lżejsze niż wszystkie rozmowy, które prowadziłam przez ostatnie lata. Tej nocy nie wróciłam do swojego domku. Zostaliśmy długo na plaży, patrząc na gwiazdy, jakbyśmy naprawdę byli w jakimś filmie.

– Co będzie po powrocie? – zapytał cicho.

Milczałam. Przekręciłam głowę i spojrzałam na niego. Wpatrywał się w niebo, ale czekał na odpowiedź.

– Nic – powiedziałam, choć w gardle mi nale zaschło. – To był tylko… moment. Wakacje.

– Tylko? – odwrócił się w moją stronę. – Alicja, przecież wiesz, że…

Nie komplikujmy – przerwałam mu. – Nie chcę... po prostu nie chcę mieszać sobie w życiu. Już raz pozwoliłam sobie na zbyt wiele.

Nie odpowiedział. Tylko pokiwał głową i po chwili znów spojrzał na niebo. Wróciliśmy razem, ale między nami zapanowała cisza. Spaliśmy obok siebie, trzymając się za ręce jak dzieci, które wiedzą, że coś się kończy, ale nie chcą tego jeszcze wypowiedzieć na głos. Rano nie jadłam śniadania. Spakowałam się szybko i wyszłam, zanim zdążył coś powiedzieć. Ale on już wcześniej zdążył zostawić mi na stole karteczkę: „Czasem chwilowe bywa najprawdziwsze”. A ja, choć go zostawiłam z własnej woli, całą drogę do Warszawy płakałam cicho w samolocie.

Myślałam, że to złudzenie

Poniedziałek rano. Weszłam do biura z kubkiem kawy w jednej ręce i telefonem w drugiej. Próbowałam udawać, że wszystko jest po staremu. Kiedy Paulina rzuciła mi szybkie „No, jak tam Chorwacja? Flirtowałaś z lokalsami?”, tylko się uśmiechnęłam i wzruszyłam ramionami. Nawet nie próbowałam tłumaczyć, że to było coś więcej. Że kogoś poznałam. Że od tamtej nocy nie umiem zasnąć tak samo.

– Zbieramy się do salki, nowy dyrektor działu ma się dziś przedstawić – rzuciła Paulina przez ramię.

Spojrzałam na nią z lekkim rozbawieniem. U nas wszystko było „nowe” co dwa miesiące. Weszłam do sali konferencyjnej i wtedy go zobaczyłam. Tomasz. Stał przy końcu stołu, ubrany w garnitur, którego nie znałam. Gdy mnie zobaczył, jego spojrzenie na ułamek sekundy się zatrzymało, ale zaraz znowu przyjął neutralny, służbowy wyraz twarzy.

– Dzień dobry wszystkim. Tomasz Krawczyk, będę miał przyjemność prowadzić zespół... – jego głos był ten sam, spokojny i wyważony, jak wtedy na plaży.

Wpatrywałam się w niego jak w jakieś nadprzyrodzone przywidzenie. Próbowałam zapanować nad twarzą, choć czułam, jak rumieniec wpełza mi na szyję. Po spotkaniu próbowałam wymknąć się szybko, ale usłyszałam jego głos tuż za sobą.

– Alicja, masz moment?

– Chyba nie bardzo... – wydukałam, nie patrząc mu w oczy.

– Nie martw się. W pracy będę profesjonalny. Ale to nie był przypadek.

Zamarłam. Czy on…? Nie mogłam oddychać. W głowie kotłowały mi się pytania. Czy mnie śledził? A może to tylko… zbieg okoliczności?

Po prostu chyba się bałam

Z początku próbowałam zachowywać się normalnie. Traktować go jak każdego innego przełożonego. Ale on... On nie dawał o sobie zapomnieć. Przypadkowe spojrzenia podczas zebrań, szybkie „Dzień dobry” w kuchni, które brzmiało jak echo tamtego wieczoru w Chorwacji. Najgorsze było to, że nie umiałam się złościć. Tęskniłam za nim. Tylko że teraz wszystko było inne. Pewnego dnia zaprosił mnie na krótką rozmowę do gabinetu.

– Usiądź – powiedział łagodnie. – Wiem, że sytuacja jest niezręczna. Ale nie miałem pojęcia, że tu pracujesz. Naprawdę.

– Serio? – spojrzałam mu prosto w oczy. – A jak mam w to uwierzyć? Przypadkiem się zatrudniłeś w mojej firmie?

– Przypadkiem, Alicja. Przypadkiem. Gdybym wiedział, że tu jesteś, uprzedziłbym cię, cokolwiek. Nie szukałem cię.

Milczałam. Jego głos był szczery, a spojrzenie nie uciekało.

– Nie chcę, żebyś myślała, że to jakaś gra z mojej strony – dodał.

Ale to i tak wygląda jak gra – syknęłam. – Ktoś tu ciągle prowadzi, tylko ja nie wiem, na jakiej planszy.

Wyszłam, trzaskając drzwiami. Jeszcze tego samego dnia Karolina zauważyła, że coś jest nie tak.

– Powiesz mi, o co chodzi? Bo od dwóch tygodni zachowujesz się, jakby ci ktoś wszczepił jakiegoś chipa do serca.

Opowiedziałam jej wszystko. Wysłuchała bez oceniania. A potem powiedziała cicho:

– A może problem nie jest w nim? Może po prostu boisz się, że ktoś cię znowu oszuka?

Zamarłam. Bo to było bardziej prawdziwe niż wszystko, co do tej pory pomyślałam.

Nie chciał mnie stracić

Minęło kilka dni, zanim znów się odezwał. Tym razem nie w biurze. Czekał pod moim blokiem, w samochodzie. Zauważyłam go dopiero, gdy wychodziłam rano po zakupy.

– Musimy porozmawiać – powiedział, wysiadając. – Proszę.

Wsiadłam, zanim zdążyłam pomyśleć, że nie powinnam. Pojechaliśmy na obrzeża miasta, gdzie nikt nas nie znał. Zatrzymał się przy niewielkim parku. Usiadłam na ławce, wciąż milcząca.

– Alicja, nie szukałem cię. Przysięgam. Rekrutował mnie headhunter, nie wiedziałem nawet, że to twoja firma. To, że się spotkaliśmy, było... dziwnym zbiegiem okoliczności. Ale nie chcę udawać, że nic między nami nie było. Bo było. I wciąż jest.

Odwróciłam głowę. Mówił spokojnie, bez teatralności, ale z czymś, co brzmiało jak bezradność.

– Nie wiem, czy potrafię z tobą pracować. Patrzeć na ciebie codziennie i udawać, że jesteś tylko kolejnym szefem – powiedziałam w końcu.

– To ja odejdę, jeśli będziesz chciała.

– Co? – spojrzałam na niego zszokowana.

Nie chcę cię znowu stracić. Ale jeśli to cię niszczy, po prostu odejdę.

Popatrzyłam na niego długo. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Z jednej strony – chciałam uciec. Z drugiej – po raz pierwszy ktoś nie próbował mnie trzymać na siłę. Dał mi wybór. A najgorsze było to, że nie umiałam go podjąć. Wróciłam do domu i długo siedziałam przy oknie, patrząc w puste niebo. Może właśnie w tej ciszy należało odnaleźć odpowiedź.

Nie wiedziałam, co dalej

Nie wróciłam do pracy przez tydzień. Wzięłam zaległy urlop, spakowałam plecak i pojechałam nad jezioro, do ośrodka, gdzie bywałam kiedyś z rodzicami. Bez internetu, bez ludzi, bez zegarka. Spacerowałam, spałam, patrzyłam w niebo. Próbowałam się usłyszeć. Zabrałam ze sobą notes. Pisałam w nim wszystko, czego nie umiałam wypowiedzieć na głos. Pytania, lęki, tęsknoty. Nawet napisałam list do Tomasza. Nigdy mu go nie dałam. Potrzebowałam zrozumieć, że ta historia nie musi się zakończyć. Czasem uczucia to nie są fajerwerki, tylko cichy ogień, który daje ciepło. Wróciłam do Warszawy z postanowieniem, że nie podejmę decyzji od razu. Tomasz nadal był szefem, ale trzymaliśmy dystans. Spotkania służbowe były krótkie i rzeczowe. Nie naciskał. Nie dawał mi sygnałów, że czeka. I to było w tym wszystkim najtrudniejsze – że w końcu ktoś zostawił mi przestrzeń.

– I co teraz? – zapytała Karolina, gdy siedziałyśmy wieczorem przy winie.

– Nie wiem. Ale pierwszy raz w życiu mam poczucie, że to naprawdę mój wybór. Nie Marka. Nie Tomasza. Mój.

Uśmiechnęła się.

– Wiesz, że jestem z ciebie dumna?

Nie odpowiedziałam. Upiłam łyk wina i spojrzałam w okno. A potem wzięłam telefon i zaczęłam pisać wiadomość. Nie z deklaracją. Nie z przeprosinami. Po prostu: „Jestem. Jeszcze nie wiem, co dalej. Ale jestem”. Musiało wystarczyć na początek.

Alicja, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama