„Wypadek prawie odebrał mi narzeczonego, lecz nie zniszczył naszej miłości. To moi rodzice próbowali ją pogrzebać”
„Czy powstała wtedy w mojej głowie myśl, że teraz skończyło się także moje piękne życie? To nie tak… Przede wszystkim stwierdziłam, że będę musiała znaleźć w sobie dużo siły, aby wspierać mojego ukochanego. Teraz przecież potrzebował najbardziej mojej miłości i akceptacji”.

- Beata, 29 lat
Mieliśmy żyć długo i szczęśliwie, bo niby dlaczego nie? Przecież się kochaliśmy. Poza tym mieliśmy skończone studia, dostaliśmy oboje dobrą, rokującą na przyszłość pracę. Wszystko mieliśmy zaplanowane, od ślubu po własny domek, dwoje dzieci i wakacje w Toskanii. Ja z wzajemnością lubiłam rodziców Tomka, a moi za nim wprost przepadali! Bo taki dobrze wychowany, pomocny, wesoły. No, po prostu ideał!
– Taki mąż to skarb! – powtarzała mama od momentu, gdy się zaręczyliśmy.
A ojciec od razu zaczął traktować Tomka jak zięcia, czyli zabierać go na ryby i wtajemniczać w różne rodzinne sprawy. Nie wyobrażaliśmy sobie więc z moim ukochanym, aby cokolwiek mogło stanąć nam na przeszkodzie. To, co się stało, było dla nas jak grom z jasnego nieba. I to dosłownie, bo tragedia rozegrała się podczas pewnej nawałnicy, która przeszła nad Polską. Dotychczas tylko z telewizji dowiadywałam się o tym, że podczas wichury kogoś przywaliło drzewo i było to dla mnie kompletną abstrakcją. „No bo jak to? Takie drzewo nie zwala się przecież na człowieka w sekundę? Nie mógł uciec?” – myślałam. Widocznie nie można uciec przed drzewem, przed swoim przeznaczeniem, skoro mojemu Tomkowi także się nie udało…
A mieliśmy tyle planów!
Spotkanie z przyjaciółmi, kino… Kiedy Tomek się spóźniał, zaczęłam się niepokoić i dzwonić do niego na komórkę, ale jej nie odbierał. Kolega z pracy nic o nim nie wiedział poza tym, że normalnie wyszedł z biura, o czasie.
– Wiesz, tutaj była straszna burza... Może go zatrzymała po drodze? – stwierdził.
Burza? Do dzisiaj się zastanawiam, jak to możliwe, że tam szalała wichura, a dwadzieścia kilometrów dalej, obok mojego domu, ledwie pokropiło? Zaczęłam dzwonić do rodziców Tomka, myśląc, że może do nich wpadł po drodze i się zasiedział. Nie odbierali. Nie mogłam wtedy wiedzieć, że są już w szpitalu, przy nim… Jego matka zadzwoniła do mnie godzinę później, kiedy siedziałam w domu otępiała z niepokoju i spodziewałam się najgorszego.
– Tomka przywaliło drzewo… – usłyszałam.
„Nie żyje?!” – zmroziło mnie i wtedy wszystko byłoby lepsze od tej wiadomości. Kiedy więc się dowiedziałam, że żyje, tylko jest ciężko ranny, dziękowałam Bogu za jego ocalenie. Ale On postanowił wystawić nas na ciężką próbę. Tomek miał złamany kręgosłup i doszło do uszkodzenia rdzenia kręgowego. Okazało się, że będzie miał do końca życia sparaliżowane nogi.
Będzie jeździł na wózku…
Trudno dzisiaj opisać mój ból i rozpacz, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co to dla niego może znaczyć! On, taki wysportowany, aktywny już nigdy nie wsiądzie na rower, nie pojedzie z paczką swoich przyjaciół, aby wspinać się na skałki... A przede wszystkim, co z jego pracą, którą tak lubił i pokładał w niej wielkie nadzieje na przyszłość? Przecież jest handlowcem i ma za zadanie objeżdżać wschodnią Polskę. Teraz już nie będzie mógł tego robić.
Czy powstała wtedy w mojej głowie myśl, że teraz skończyło się także moje piękne życie? To nie tak… Przede wszystkim stwierdziłam, że będę musiała znaleźć w sobie dużo siły, aby wspierać mojego ukochanego. Teraz przecież potrzebował najbardziej mojej miłości i akceptacji. Ale ja także potrzebowałam wsparcia w tej trudnej sytuacji. I spodziewałam się znaleźć je u swoich rodziców. Przecież zawsze jawili mi się jako ludzie wrażliwi na krzywdę innych. A Tomka uwielbiali jak własnego syna! Okazało się jednak, że tylko tego zdrowego Tomka… Kiedy przyszłam do nich, aby im powiedzieć, że chcę przyspieszyć ślub, aby mój narzeczony poczuł się bezpieczny i kochany, popatrzyli na mnie, jakbym postradała zmysły.
– Chyba nie chcesz wyjść za mąż – ojciec nawet nie znalazł słów, aby nazwać teraz Tomasza.
– Ale dlaczego nie? – spytałam.
– Bo to nie jest życie! – wybuchnął ojciec. – Jak ty sobie wyobrażasz swoją przyszłość?
Słuchałam oniemiała tego festiwalu nienawiści, nie wierząc własnym uszom! I to wszystko mówił mój własny ojciec...
– Mamo?… – poszukałam ratunku u niej, ale go nie znalazłam.
– Tata ma rację, córeczko – stwierdziła.
– No proszę! A to ciekawa sytuacja! – wysyczałam, gdy już nieco pozbierałam myśli. – To znaczy, że gdyby ojciec miał wypadek, ty byś wzięła z nim rozwód?
– Ojciec to co innego! – zaprzeczyła gwałtowne. – Jesteśmy małżeństwem ponad trzydzieści lat!
– Ojciec to akurat to samo, bo albo się kogoś kocha, albo nie! – odparłam.
– Przysięgałam mu przed ołtarzem, że go nie opuszczę. Ciebie jeszcze nie wiąże taka przysięga! – stwierdziła na to.
– Owszem, wiąże. W swoim sercu już dawno ją złożyłam – powiedziałam i wyszłam z ich domu, trzaskając drzwiami.
Mój ślub z Tomkiem odbył się trzy miesiące później, chociaż wcale nie było mi łatwo, aby go do tego namówić. Zaparł się, że nie chce niszczyć mi życia.
– Przecież ja cię kocham, nie rozumiesz tego? – brałam jego twarz w dłonie i całowałam, miejsce przy miejscu.
Podjęłam słuszną decyzję
W końcu go przekonałam. Tomek do kościoła wjechał na nowym, elektrycznym wózku, który był prezentem ślubnym od naszych gości. O taki prezent poprosiliśmy, jako o najważniejszą w tej chwili rzecz w naszym życiu. Moi rodzice nie pojawili się w kościele…
– Nie martw się, kiedyś zrozumieją swój błąd – pocieszała mnie teściowa.
Minęły już trzy lata od naszego ślubu, ale moi rodzice się do mnie nie odezwali, mimo że wysłałam im zdjęcia z uroczystości i regularnie ślę im listy i fotografie z naszego życia. Musieliśmy zmienić mieszkanie na takie położone na parterze i przemeblować je tak, aby Tomek mógł się w nim swobodnie poruszać na wózku. Mój mąż stracił, niestety, tamtą pracę, ale już ma nową.
Nasi przyjaciele okazali się na szczęście mądrzejsi od moich rodziców i bardzo nas wspierają. Koledzy z klubu alpinistycznego Tomka zrzucili się nawet na specjalną uprząż, dzięki której, tylko za pomocą rąk, może się wspinać na niektóre skałki. Kiedy jedziemy w góry, w oczach mojego męża maluje się niezmącona radość i widzę, że jest naprawdę szczęśliwy.
Do pełni szczęścia brakuje nam jeszcze tylko dziecka, ale głęboko wierzę, że Pan Bóg nas nim obdarzy. Lekarze twierdzą, że mamy na to szansę. Może wnuk skruszy lód w sercach moich rodziców? Mam nadzieję, że nadejdzie taki dzień, w którym mój ojciec znowu zaprosi Tomka na ryby. Siedząc na wózku inwalidzkim, można przecież trzymać wędkę, prawda? Nigdy nie miałam i wciąż nie mam wątpliwości, że podjęłam słuszną decyzję,