„Wypłakiwałam się teściowi po zdradach męża. Nie przypuszczałam, że to będzie początek naszego grzesznego romansu”
„Usiedliśmy na kanapie, jak zwykle. Ale tym razem nie potrzebowaliśmy słów. Milczeliśmy, a ta cisza była jak długa rozmowa. Zbliżyliśmy się. Najpierw nieśmiało. Dłoń na dłoni. Ramiona. Potem jego usta na moim czole. Policzku. W końcu na ustach. Nie spieszyliśmy się. Wszystko działo się łagodnie, prawdziwie, tak jakbyśmy nie robili nic złego, choć wiedzieliśmy, że to nie powinno się wydarzyć”.

- Redakcja
Michał, mój mąż, znikał wieczorami z domu, wraca nad ranem lub wcale. Uczyłam się ignorować zapach obcych perfum, ślady szminki na kołnierzu, nieodebrane połączenia zapisane jako „Robert (siłownia)”. Najgorsza jednak nie była zdrada. Najgorsza była ta samotność. Jedzenie w ciszy. Zasypianie w pustym łóżku. Patrzenie w sufit i modlenie się o jeden jego gest. Chciałam tylko bliskości. Czułości. Spojrzenia pełnego troski. Ale on już od dawna patrzył gdzie indziej.
Pamiętam pierwszą rozmowę z Edwardem
Nie spodziewałam się go zobaczyć. Przyszedł po jakiś dokument od Michała. Mąż znów „zapomniał” uprzedzić, że nie wróci na noc. Wpuściłam Edwarda, mojego teścia, do kuchni – jeszcze pachniała zupą, której nie miał kto jeść.
– Michała nie ma? – zapytał spokojnie, choć w oczach miał niepokój.
– Od wczoraj – odpowiedziałam krótko, wbijając wzrok w blat. – Pewnie znowu coś mu „wypadło”.
Usiadł powoli. Nie mówił nic, ale czekał. Chyba przeczuwał, że coś się wydarzy. I się wydarzyło.
– On mnie zdradza – powiedziałam w końcu, cicho, niemal szeptem. – Od miesięcy.
Zamarł. Palce zacisnął na uchu filiżanki.
– Skąd... skąd to wiesz?
– Czasem wystarczy poczuć. Ale jakbyś chciał dowodów, to mam. SMS-y, rachunki z hotelu, majtki w torbie.
Zacisnął szczękę. Milczał długo.
– Wiedziałem, że się oddalił. Ale... nie sądziłem...
– On nawet nie wie, co to znaczy wrócić do domu.
Spojrzał na mnie inaczej. Jakby pierwszy raz. Już nie jak na synową. Ale jak na kobietę, która została sama.
– Przykro mi, Natalio. Nie tak go uczyłem…
Kiwnęłam głową. I wtedy pękło we mnie coś jeszcze. Zaczęłam płakać. Teść nie powiedział ani słowa. Po prostu położył swoją dłoń na mojej. Nie zabrał jej długo.
Wrócił pod wymyślonym pretekstem
Nie powiedzieliśmy sobie wtedy nic więcej. On wyszedł bez dokumentu, o który przyszedł, a ja zostałam w kuchni, z twarzą w dłoniach. Ale od tamtego dnia coś się zmieniło. Tydzień później zapukał ponownie. Tym razem z pretekstem: zostawił u nas parasol. Wiedziałam, że to bzdura. Ale nie miałam siły się z tym kłócić.
– Wpadłem na chwilę – rzucił swobodnie, jakby nie wydarzyło się nic dziwnego. – Może zrobię herbaty?
I zrobił. Usiadł naprzeciwko mnie, znów w tej samej kuchni, i zapytał:
– Jak się trzymasz?
Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam przez okno. Deszcz smagał szyby.
– Czasem mam wrażenie, że mnie nie ma. Że wszystko gra się gdzieś beze mnie.
Pokiwał głową.
– Też się kiedyś tak czułem – powiedział cicho. – Po śmierci żony. Michał miał wtedy dwanaście lat. I był taki chłodny. Nigdy nie potrafił… no, okazać niczego.
Spojrzałam na niego. Jego twarz była spokojna, ale w oczach było coś, czego Michał nigdy nie miał. Uważność.
– A ty? Też byłeś chłodny?
Westchnął. Długo myślał nad odpowiedzią.
– Może trochę nieobecny. Pracowałem dużo. Teraz wiem, że więcej słuchałem klientów niż własnego dziecka.
– A teraz słuchasz mnie – szepnęłam. – I wiesz co? To więcej, niż dał mi twój syn przez ostatnie dwa lata.
Zamilkliśmy. Ale w tej ciszy było coś ciepłego. Bliskość, która przemyka niepostrzeżenie, zanim człowiek się zorientuje.
Posunęliśmy się za daleko
Byłam u niego. Po raz pierwszy nie spotkaliśmy się u mnie. Teść zaprosił mnie na obiad – „Wiem, że Michała znów nie będzie, a nie powinnaś siedzieć sama”. Zgodziłam się bez oporu. Gdy otworzył drzwi, poczułam się dziwnie… bezpieczna.
Rozmawialiśmy długo, jak zawsze. Tym razem opowiadał o młodości, o pracy w warsztacie, o tym, jak poznał swoją żonę. W pewnym momencie powiedział:
– Może ja też nie byłem idealnym ojcem. Ale się starałem. I nigdy nie uciekłem.
– A Michał ucieka codziennie – rzuciłam bez zastanowienia. – Ale ty… zawsze byłeś obecny. Choćby tylko przez to, jak patrzysz. Z uwagą i zainteresowaniem.
Siedzieliśmy na kanapie, blisko, zdecydowanie za blisko jak na teścia i synową. On wyjął zdjęcie swojej żony, podał mi je i powiedział:
– Ona też zawsze patrzyła tak jak ty. Jakby szukała odpowiedzi.
Wtedy nasze dłonie się spotkały. Niby przypadkiem. Delikatnie. Ale nie odsunęliśmy się. Przeciwnie – zatrzymaliśmy ten dotyk. Spojrzałam mu w oczy.
– Nie powinniśmy… – szepnął.
– Ale dlaczego to wydaje się tak naturalne? – zapytałam.
Zamknął oczy. Jego głos zadrżał:
– Bo jesteś dla mnie kimś więcej, niż tylko żoną mojego syna.
Wstrzymałam oddech. W tej sekundzie wszystko zawisło w powietrzu. Cisza zrobiła się ciężka. I tak już została – między nami, w nas.
Skąd wiedział?
Michał przyszedł bez zapowiedzi. Wtargnął do mieszkania jak burza. Rzucił torbę w przedpokoju, nie patrząc na mnie.
– Co, nie cieszysz się, że wróciłem? – zapytał z kpiną.
Stałam w kuchni, nie odwracając się.
– Nie było cię trzy dni. A ja już nie czekam.
Zamilkł na chwilę. Wszedł do pomieszczenia i spojrzał na mnie z niepokojącym uśmiechem.
– Z kim się pocieszasz, co? – rzucił lodowato. – Masz kogoś?
Obróciłam się. Patrzyłam mu prosto w oczy. Po raz pierwszy od miesięcy nie czułam strachu.
– A gdybym miała, to co? Ty miałeś wiele.
Roześmiał się. Krótkim, pustym śmiechem.
– No nie mów… Może stary teść cię pociesza?
Zatkało mnie. Powiedział to specjalnie, z premedytacją. Chciał mnie zranić. Ale nie spodziewał się mojego milczenia. Mojej ciszy, która powiedziała więcej niż tysiąc słów.
Zrobił krok w tył. Spoważniał.
– Wiedziałem – powiedział cicho.
Poczułam ulgę. I wściekłość. Ale zamiast wybuchnąć, podeszłam do drzwi.
– Michał, zabierz swoje rzeczy. Nie wracaj.
– Naprawdę? Zostawiasz mnie?
– Ty zostawiłeś mnie dawno temu. Ja tylko zamykam za tobą drzwi.
Wyszedł bez słowa. Cisnął klucze na podłogę. Słyszałam, jak zbiega po schodach.
Zamknęłam drzwi. Na klucz. Po raz pierwszy z myślą, że chronię nie jego – tylko siebie.
Nie żałuję tego, co się wydarzyło
Nie mówiłam mu od razu. Czekałam dwa dni. W tym czasie spałam spokojnie – pierwszy raz od miesięcy. Późnym popołudniem zapukałam do drzwi teścia. Otworzył niemal natychmiast. Jakby na mnie czekał.
– Zostawiłam Michała – powiedziałam na wstępie. – Już naprawdę.
Nic nie odpowiedział. Odsunął się tylko i gestem zaprosił mnie do środka. Było cicho. Ciepło. Pachniało czymś domowym – może ciastem? Nie pamiętam. Pamiętam tylko, że jego spojrzenie było inne. Spokojne. Pewne. I troskliwe do granic bólu.
Usiedliśmy na kanapie, jak zwykle. Ale tym razem nie potrzebowaliśmy słów. Milczeliśmy, a ta cisza była jak długa rozmowa. Zbliżyliśmy się. Najpierw nieśmiało. Dłoń na dłoni. Ramiona. Potem jego usta na moim czole. Policzku. W końcu na ustach. Nie spieszyliśmy się. Wszystko działo się łagodnie, prawdziwie, tak jakbyśmy nie robili nic złego, choć wiedzieliśmy, że to nie powinno się wydarzyć.
– To nie powinno się wydarzyć – wyszeptał, kiedy nasze ciała leżały już obok siebie, splecione, jakby znały się od lat.
– Ale się wydarzyło. I nie żałuję – odpowiedziałam.
– Chcę cię chronić przed krzywdą. I może przed samym sobą – powiedział cicho, a ja przytuliłam się mocniej.
Leżeliśmy w ciszy. Nie było w nas już wstydu.
Wiem, że kocha
Zamieszkałam sama. Wynajęłam małe mieszkanie niedaleko parku, w którym kiedyś spacerowaliśmy z Michałem. Potrzebowałam przestrzeni. Czasu. Ciszy. Edward bywa u mnie. Rzadko. Często dzwoni, jeszcze częściej milczy, zostawiając mi jedynie krótkie wiadomości: „Myślę o tobie”., „Jesteś bezpieczna?”, „Śniłaś mi się”.
Wiem, że kocha. Ale wiem też, że boi się tego, co między nami. Ma syna, ma przeszłość. Ja mam ranę, która choć się zabliźniła, wciąż potrafi krwawić. Nikt z nas nie mówi głośno, że jesteśmy razem. Bo czy naprawdę jesteśmy?
Czasami spotykamy się w jego ogrodzie. Siedzimy obok siebie, rozmawiamy o niczym i o wszystkim. Nikt nas nie widzi. Nikt nie wie. Tylko ptaki i kot, który uparcie kładzie się między nami, jakby chciał coś rozdzielić.
Nie wiem, co będzie. Może to się rozpadnie. Może ucieknie, a może ja odejdę pierwsza. Ale wiem jedno – to, co wydarzyło się między mną a Edwardem, nie było przypadkowe. Nie było dla mnie dziwne. Było ucieczką. Azylem. Czymś, co pojawia się wtedy, gdy już nie wierzysz, że ktoś jeszcze cię zobaczy. A potem nagle ktoś widzi cię całą.
Natalia, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Synowa miała sporo brudu za uszami, więc nie puściłam jej tego płazem. Moja w tym głowa, by syn nie marnował z nią życia”
- „Na dyniowej farmie odkryłyśmy swoje sekrety. Gdy w siostrze kiełkowała pesteczka, jej narzeczony uprawiał mój ogródek”
- „Miałam już wychodzić ze sklepu, ale coś mnie tknęło. Kupiłam zdrapkę i do dziś nie mogę uwierzyć w to, co się stało”