Reklama

Nie pamiętam, żeby ojciec kiedykolwiek mnie przytulił. Może raz, kiedy przewróciłam się na rowerze i rozcięłam brodę, ale to też bardziej wyglądało jak rutynowa interwencja niż gest ojcowskiej troski. Potem zniknął. Tak po prostu – jakby wyszedł po papierosy i nigdy nie wrócił. Mama mówiła, że musimy dawać radę. I dawałyśmy. Ona – silna jak skała, ja – bardziej jak porośnięty mchem kamień, który wygląda na część krajobrazu, ale tak naprawdę marzy, żeby ktoś go podniósł i przytulił do piersi.

Reklama

Nie wiem, kiedy zaczął się z nami kontaktować znowu. Może to było po pięćdziesiątce, może dopiero kiedy przeszedł na emeryturę. Najpierw były SMS-y. Potem krótkie telefony. Żadnego „przepraszam”, żadnych wspomnień z przeszłości. Tylko: „Jak się masz?”, „Wszystko dobrze?”, „Zbierasz grzyby w tym roku?”.

I właśnie o te grzyby wszystko się rozbiło. Zaproponował wyjazd do lasu. Miałam ochotę mu odmówić, tak z odruchu – przecież nie byłam już tą dziewczynką, która patrzyła na niego, kiedy siedział na brzegu łóżka i nie potrafił nic powiedzieć. Ale coś mnie tknęło. Może to był moment, żeby... nie wiem. Zobaczyć, czy coś jeszcze z tego będzie.

Las, w którym kiedyś razem zbieraliśmy podgrzybki, wydawał się miejscem właściwym. Może dlatego, że tam łatwiej jest milczeć. A może dlatego, że w lesie echo niesie słowa inaczej – rozprasza je wśród drzew, zanim wrócą do ciebie jak bumerang.

– A co, jeśli nic nie powiem? – zapytałam samą siebie w lustrze rano, przed wyjazdem. – A co, jeśli powiem wszystko?

Zabrałam kalosze, termos z herbatą i czapkę, którą kupiłam kiedyś w Bieszczadach. Czekał na mnie pod blokiem, w starym passacie. Otworzyłam drzwi i usiadłam obok niego, jakbyśmy jechali na zakupy, a nie na spotkanie, które miało przekopać całą moją przeszłość.

Nie spojrzałam mu w oczy. Nie byłam gotowa. Jeszcze nie.

Nie chciałam dać mu tej ulgi

Jechałam z nim, patrząc na drogę przed sobą i licząc słupki przy poboczu. Raz, dwa, trzy… potem od nowa. Tylko to pozwalało mi nie myśleć o tym, kto siedzi obok. Nie puszczał radia. Nie mówił. Ja też nie.

Za oknem przesuwały się znajome krajobrazy, pola, domy z ogródkami, krzywe przystanki autobusowe. Mijaliśmy wsie, w których byłam może raz w życiu, a jednak znałam ich nazwy. Tata zawsze powtarzał, że zna każdą drogę w tym województwie. Nie zapytałam, czy coś się zmieniło. Po co.

– Pamiętasz, jak miałaś sześć lat i znalazłaś prawdziwka większego od twojej ręki? – odezwał się w końcu, zerkając na mnie kątem oka.

– Pamiętam, że wtedy jeszcze przychodziłeś – powiedziałam sucho.

Nie spojrzał na mnie. Skręcił w leśną drogę i dodał gazu, jakby chciał jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Nie przeprosił, nie zapytał, co mam na myśli. Milczał. Znowu.

Las był gęsty, nierówny. Tak samo jak nasza relacja. Raz szeroki, przejrzysty, potem znowu ściana drzew, zarośnięta ścieżka i błoto. Szliśmy w milczeniu, on z koszykiem w jednej ręce, ja z reklamówką w drugiej. Słyszałam tylko własny oddech i chrupanie gałęzi pod nogami. Kiedyś ten sam las był miejscem beztroski. Teraz wydawał się obcy. Jak on.

Zatrzymał się nagle przy jakimś pniu i zaczął coś tam dłubać. Udawałam, że przyglądam się mchowi. Tak naprawdę patrzyłam na jego ręce. Były stare. Spuchnięte kostki, sine paznokcie, plamy na skórze. Pomyślałam, że nigdy nie widziałam ich z bliska, tak naprawdę.

Nie zapytał, czy jestem szczęśliwa, czy mam kogoś, gdzie pracuję. Może nie chciał wiedzieć. Albo nie umiał się zainteresować. Ja też nie pytałam. Nie chciałam dać mu tej ulgi, że wszystko już dobrze.

Po godzinie marszu rozprostował plecy i powiedział, że tu zawsze były dobre miejsca na grzyby. Pokiwałam głową. Nie powiedziałam, że od lat nie jadłam grzybów, bo mnie mdliły.

Nie rozmawialiśmy więcej. Ale ja już wiedziałam, że nie wystarczy jedna rozmowa, żeby coś zmienić. A może nie będzie nawet jednej.

Nie odpowiedział od razu

Niebo zasnuło się lekką mgłą, kiedy zaczęliśmy rozchodzić się w przeciwnych kierunkach. On poszedł w stronę starych brzóz, ja skręciłam na polanę, gdzie ziemia była bardziej sucha. Wiedziałam, że kiedyś właśnie tam znajdowaliśmy borowiki. Kiedyś, to znaczy dawno. Tak dawno, że sama nie byłam pewna, czy to było naprawdę, czy to tylko jedno z tych wspomnień, które tworzy się w głowie z okruchów starych zdjęć i opowieści.

Zbierałam grzyby mechanicznie, bez zaangażowania. Dłoń sięgała po kapelusz, nożyk odcinał nóżkę, koszyk zapełniał się wolno. W końcu go zobaczyłam, stał pod dębem, schylony, z koszykiem przy nodze. Zebrałam się w sobie i podeszłam. Oparłam się o pień, wbiłam wzrok w ziemię.

– Czemu zniknąłeś? – zapytałam cicho.

Nie odpowiedział od razu. Schylił się po podgrzybka, oczyścił go z igliwia, włożył do koszyka.

– Byłeś duchem – powiedziałam po chwili. – Mama tłumaczyła, że jesteś zmęczony. Ale dzieci nie rozumieją zmęczenia. Rozumieją tylko nieobecność.

Pokręcił głową, jakby chciał się czegoś pozbyć.

– Nie wiedziałem, jak wrócić – powiedział w końcu. Niemal szeptem.

Spojrzałam na niego.

– Więc po prostu nie wracałeś. Proste.

Milczał. Znów się schylił, odgarnął gałązki. Zachowywał się, jakby to było ważniejsze niż to, co właśnie usłyszał.

A mnie z każdą chwilą zaczynało drżeć gardło. Głos nie chciał słuchać rozumu. Myśli kłębiły się pod czaszką jak liście w wirze powietrza.

Nie chciałam płakać. Nie przed nim. Ale czułam, że to się zbliża.

– Wiesz, jak bardzo cię nienawidziłam? – powiedziałam nagle, szybciej niż zamierzałam. – Przez lata. Nienawidziłam twojego milczenia, tego jak znikałeś z rozmów, z urodzin, po prostu z życia.

Zacisnęłam pięści. On tylko skinął głową.

Myślałam, że jak dorosnę, to mi przejdzie. Ale to siedzi we mnie.

Oddychałam szybko. Nie było już odwrotu. Słowa zaczynały płynąć same. W środku we mnie coś się rwało.

Las wokół przygasał. Gałęzie szeleściły nad nami jak szeleszczące wspomnienia. I właśnie wtedy, po raz pierwszy, poczułam strach. Nie przed nim. Przed sobą. Przed tym, że powiem wszystko, a on nic.

Powiedziałam za dużo

Staliśmy blisko siebie, a jednak jakby dzieliły nas kilometry. Powiedziałam za dużo, ale nie potrafiłam już się zatrzymać.

– Nie było cię, kiedy miałam złamane serce, kiedy nie wiedziałam, jak wybrać studia, kiedy bałam się sama wracać do domu. Nie było cię, a ja cię potrzebowałam. I nienawidziłam za to, że mnie zostawiłeś z tym wszystkim.

Patrzył gdzieś w bok. Nie przerywał, ale też nic nie mówił.

– Nie oczekuję cudów. Nie chcę, żebyś nagle był innym człowiekiem. Ale nie udawaj, że nic się nie stało.

Wtedy uniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy.

– Nie wiem, czy cię zawiodłem, ale wiem, że już nic nie naprawię – powiedział spokojnie, prawie bez emocji.

Zamilkłam. Jakby to jedno zdanie odebrało mi resztki siły. Słowa, które nosiłam latami, w końcu wyszły, a jego odpowiedź... Nie miałam już nic do dodania.

Czy chcę znów z nim jechać?

W drodze powrotnej nie rozmawialiśmy. Siedziałam w samochodzie z dłońmi splecionymi na kolanach, patrząc w boczną szybę. Milczenie znów wypełniło przestrzeń między nami, ale tym razem było inne.

Nie wiedziałam, o czym on myśli. Nie chciałam pytać. A może po prostu bałam się usłyszeć, że to nic. Że dla niego ten dzień to tylko wycieczka do lasu, nie próba dotknięcia czegoś głębokiego.

Zatrzymał się pod moim blokiem. Nie wyłączył silnika. Spojrzał na mnie raz, krótko, jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował.

– No to... trzymaj się – powiedział.

– Ty też – odpowiedziałam cicho.

Wysiadłam, zamknęłam drzwi i patrzyłam, jak odjeżdża. Szarość wieczoru otulała ulice, a ja czułam, że nic się nie zmieniło.

W mieszkaniu usiadłam w kuchni. Nie zapaliłam światła. Nie chciało mi się płakać. Było pusto, ale jakoś spokojnie. W głowie krążyła tylko jedna myśl: Czy chcę znów z nim jechać? Nie znałam odpowiedzi.

Nie muszę dźwigać prawdy sama

Nie zadzwoniłam do niego. Nie napisałam. On też nie. Minął tydzień, potem drugi. Nie śledziłam prognoz pogody, nie zastanawiałam się, czy jeszcze długo będzie sezon na grzyby. Gdy znajoma zaproponowała wspólny wyjazd do lasu, odmówiłam bez wahania. Powiedziałam, że mam za dużo pracy, że bolą mnie plecy. Że może następnym razem.

Prawda była inna. Nie chciałam tam wracać.

Tamten dzień był potrzebny, chociaż słowa nie załatały dziury w sercu. Bo może nie chodziło o to, żeby coś się zmieniło. Może wystarczyło, że przestałam udawać, że nie boli. Powiedziałam mu prawdę. I choć nie odpowiedział nic, co mogłoby mnie ukoić, przynajmniej już nie muszę jej nosić sama.

Dorota, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama