Reklama

Pracowałam w dziale marketingu, gdzie poranki pachniały kawą i spóźnionymi prezentacjami. Lubiłam ten rytm, gdy ludzie wracali z lunchu z nowymi pomysłami, a wieczory ciągnęły się nad tabelkami budżetów. Byłam ambitna i niebezpiecznie wrażliwa na to, co mówią inni. Robert, mój przełożony, imponował mi spokojem. Nie wdawał się w krzyki, tylko jedną uwagą potrafił wyprostować cały plan kampanii. Z początku rozmawialiśmy o pracy, niby zwyczajnie. Potem zostawaliśmy dłużej, a cisza między nami stawała się cięższa niż dokumenty na biurkach. Gdy ogłoszono mój awans, byłam szczęśliwa i przerażona naraz, jakbym stała na krawędzi sceny w pełnym świetle.

Reklama

Czułam, że coś jest nie tak

Dzień po ogłoszeniu awansu krzesła w open space skrzypiały jakoś inaczej, a rozmowy urywały się, gdy przechodziłam. Kiedy weszłam do kuchni po herbatę, trzech chłopaków nagle zainteresowało się widokiem za oknem. Czułam, że coś się zmieniło, ale nie w obowiązkach, tylko w spojrzeniach ludzi. Przy ekspresie spotkałam Monikę, z którą dotąd dzieliłam memy i plotki o szefach. Trzymała kubek tak, jakby ją parzył.

– Widziałaś, co wrzucili na czat zespołu? – zapytała po chwili.

– Nie zaglądałam. Co się dzieje?

– Nic konkretnego. Po prostu… ludzie mówią różne rzeczy. Uważaj.

Podziękowałam, choć nie wiedziałam za co. Wracając do biurka, zobaczyłam, jak Łukasz z kimś pisze i zerka w moją stronę. Po południu Robert zajrzał do mojego gabinetu.

Jak się trzymasz po awansie? – uśmiechnął się, jakby zaglądał do środka akwarium.

– Dziwnie. Mam wrażenie, że powinnam nosić zbroję.

– Ludzie zawsze gadają. Skup się na zadaniach. – Powiedział to lekko, jakby nic się nie działo.

– A jeśli to nie minie?

– Minie. Zobaczysz.

Kiwnęłam, udając, że wierzę. Do końca dnia nie potrafiłam skupić się na KPI‑ach. Wieczorem ekran gasł przede mną, a ja wsłuchiwałam się w szept, który nie miał twarzy.

Policzki mnie piekły

Następnego dnia przy tablicy projektowej Łukasz odchrząknął i z teatralną powagą zaproponował, żebyśmy „zmapowali ścieżki szybkiego awansu”. Kilka osób zachichotało. Czułam momentalnie, jak policzki mnie pieką.

– Możesz rozwinąć? – zapytałam spokojniej, niż czułam.

– Och, to tylko żart. Wiesz, networking, te sprawy – odparł i poruszył brwiami.

– Jeśli masz do mnie jakiś zarzuty, mów wprost.

– Nie mam. Gratuluję skuteczności.

Po spotkaniu weszłam do gabinetu Roberta i zamknęłam drzwi.

– Powiedz mi, czy to przez nas? – wyszeptałam.

– Co dokładnie?

– Plotki. Łukasz. Te aluzje.

Awans był planowany od miesięcy. – Podparł się o stół, jakby trzymał ścianę. – Nie możemy tego teraz udostępnić, bo wchodzi reorganizacja i HR prosił o ciszę.

– A jednak wszyscy myślą swoje.

– Nie masz wpływu na to, co ktoś ma w głowie – rzucił półżartem.

– Mam wpływ na to, by nie musieć się czuć jak intruz we własnym zespole.

– Zróbmy wyniki. Reszta z czasem przycichnie.

– A jeśli nie?

Wtedy będziemy reagować.

Wyszłam z niedosytem, jak po rozmowie, w której najważniejsze słowo ugrzęzło komuś w gardle. Na korytarzu minęłam Monikę, która uśmiechnęła się krótko i zniknęła w sali konferencyjnej. Zostałam z echem komentarza Łukasza, który odbijał się od szyb jak zbłąkana mucha.

Robert wycofywał się rakiem

Po dwóch dniach dostałam zaproszenie od HR. W gabinecie siedziała dyrektorka, Dorota, i układała długopis równolegle do kartki. Zanim usiadłam, wiedziałam, że rozmowa będzie o reputacji, nie o planach rozwojowych.

– Dziękuję, że znalazłaś czas – zaczęła. – Chciałam powiedzieć, że oficjalnie nie ma żadnego postępowania. Jednak docierają do nas pewne głosy. Musimy dbać o wizerunek.

– Mój czy firmy? – zapytałam.

– Jedno wpływa na drugie. – Uśmiechnęła się z wyuczoną życzliwością. – Jeśli będziesz potrzebować wsparcia komunikacyjnego, możemy przygotować neutralne komunikaty.

– Neutralne komunikaty? O moim życiu?

O zmianach w zespole.

– Rozumiem.

Wyszłam, mając wrażenie, że niosę przez biuro przezroczystą walizkę z napisem „temat wrażliwy”. W kuchni zastałam Monikę i Łukasza. Nie zauważyli mnie. Monika szeptała:

– Mówię ci, widziałam ich kiedyś z okna, jak wychodzili razem po dwudziestej drugiej.

– Klasyka. – Łukasz stuknął łyżeczką o kubek. – Niech teraz pokaże, co potrafi bez wieczornych konsultacji.

– To nie jest fair – odparła cicho, ale w jej głosie nie było pewności.

– Świat nie jest fair.

Cofnęłam się, zanim wpadliśmy na siebie. Po powrocie do gabinetu sprawdziłam wiadomości. Robert ograniczył nasze rozmowy do krótkich zdań o zadaniach.

– Spotkamy się wieczorem? – napisałam.

Lepiej nie dziś. – Po minucie dodał: – Sporo na głowie.

Patrzyłam na tę kropkę kończącą zdanie i czułam, jak we mnie coś opada, cicho jak kurz.

Straciłam do niego zaufanie

Zebrałam odwagę i podeszłam do Roberta po pracy. Siedział przy biurku, już bez marynarki, zmęczony, ale wciąż opanowany.

Musimy porozmawiać – powiedziałam.

– Teraz? Jest późno.

– Właśnie dlatego. Nie chcę jutro obudzić się z tym samym ciężarem.

– Dobrze. Słucham.

– Potrzebuję, żebyś mnie wsparł. Choćby jednym zdaniem na zebraniu. Że awans nie spadł mi z sufitu.

– Chodzi nie tylko o pracę – westchnął. – Muszę myśleć o rodzinie. To nie jest dobry moment na deklaracje.

– Proszę? – Zrobiło mi się zimno. – Kiedy wchodziliśmy w to, mówiłeś, że dasz radę.

– Mówiłem, że spróbuję.

– A teraz? – Wypowiedziałam to zbyt ostro.

– Teraz muszę ograniczyć prywatne spotkania. Dla dobra wszystkich.

Dla dobra twojego nazwiska – poprawiłam, czując, że coś we mnie pęka.

– Nie róbmy scen. Chcę ci pomóc zawodowo.

– Ja nie potrzebuję opiekuna, tylko partnera.

Milczał. Po chwili dodał:

– Zajmij się projektami. Reszta się ułoży.

– Bez ciebie?

Nie odpowiedział. Wróciłam do domu, napisałam do Moniki, czy możemy się spotkać. Nie odczytała. W nocy przewracałam się z boku na bok, układając w głowie zdania, które następnego dnia miały mnie obronić. Rano miałam pod oczami cienie, jakby ktoś źle dobrał filtr do zdjęcia.

Nie mogłam milczeć

Na zebraniu projektowym atmosfera była sucha jak kurz na projektorze. Zaczęłam przegląd statusów, kiedy Łukasz podniósł rękę.

– Mam uwagę natury… organizacyjnej – powiedział. – Myślę, że wszyscy chcielibyśmy poznać najlepsze praktyki skutecznego networkingu. Wiesz, takie, które pomagają w rozwoju kariery.

– Skupmy się na kampanii – odparłam.

– Ale to przecież wspiera kampanię. W końcu kontakty to siła.

Kilka osób uśmiechnęło się nerwowo. Zerknęłam na Roberta. Patrzył w notatki.

– Dosyć – powiedziałam w końcu. – Awans dostałam, bo od pół roku prowadzę projekty, które dowiozły wyniki ponad plan. Raport jest w folderze. A moje życie prywatne nie jest waszą sprawą.

– Więc potwierdzasz, że… – zaczął Łukasz.

– Potwierdzam, że to, co robię po godzinach, nie ma związku z tym, jak prowadzę zespół. – Głos mi nie zadrżał, choć dłonie miałam spocone.

Spojrzenia powędrowały na Roberta. Czekałam na jedno zdanie, choćby suche: „Awans był uzasadniony”. On jednak przekartkował notatnik.

– Wracajmy do agendy – powiedział.

Cisza w sali była gęsta. Przez sekundę słyszałam tylko szum klimatyzacji. Zakończyłam spotkanie szybciej, niż planowałam. Gdy ludzie wychodzili, nikt nie spojrzał mi w oczy. Poczułam, jakbym zostawiła na stole część siebie, której nie da się już odzyskać. Wyszłam na klatkę schodową i oparłam czoło o chłodną szybę. Na zewnątrz miasto żyło, jakby nic się nie stało.

Nie wszystko było fair

Złożyłam wypowiedzenie tydzień później. Nie dramatycznie, bez scen – po prostu przyniosłam dokument do HR i poprosiłam o potwierdzenie. Kiedy oddawałam przepustkę, Dorota spojrzała na mnie ze smutkiem, którego nie chciałam odczytywać.

– Przykro mi – powiedziała cicho. – Wiem, że nie wszystko było fair.

– Czasem prawda przegrywa z tempem plotki – odparłam.

– Jeśli będziesz potrzebować referencji, daj znać.

– Dziękuję.

Wyszłam z budynku, w którym zostawiłam tyle wieczorów, że znałam brzmienie dźwięk każdej śruby w windzie. Szłam powoli, licząc kroki do przystanku. Przez głowę przetaczały mi się obrazy: pierwszy żart Roberta, dłoń Moniki na moim ramieniu, sarkazm Łukasza, milczenie na zebraniu. Zrozumiałam, że reputacja nie spada nagle jak lustro z gwoździa, pęka od mikrouszczerbków, od szeptów, które ktoś bierze za pewnik.

Obiecałam sobie, że następnym razem oddzielę prywatne od zawodowego wyraźniej niż grubą linią. Nie dlatego, że miłość w pracy jest z definicji błędem, tylko dlatego, że firma nie jest miejscem, które uniesie kruchość uczuć. Spakowałam pudełko: roślinę, kubek, notes. W tramwaju usiadłam przy oknie i pierwszy raz od tygodni oddychałam bez liczenia cudzych oddechów. Pomyślałam, że jeszcze będę miała zespoły, kampanie, wyniki. Ale najpierw – zaufanie do siebie, które muszę zbudować od nowa, spokojnie jak dom po burzy.

Ada, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama