„Wyruszyliśmy w rejs, by ratować nasze małżeństwo. Do portu mąż zawinął z kochanką, a ja ze złamanym sercem”
„Chciałam znów poczuć, jak to jest być kochaną, być jedyną. Andrzej zdawał się podzielać moje pragnienia, ale jego spojrzenie często gubiło się gdzieś w dal, uciekało między fale, jakby szukało czegoś, czego ja nie mogłam dać”.
- Redakcja
Morze Śródziemne szumiało kojąco, kiedy wsiadaliśmy na pokład białego liniowca. Z tęsknotą myślałam o dniach, które spędzimy razem, Andrzej i ja, opleceni błękitem fal i ciepłem południowego słońca. Ostatnie miesiące były trudne – zbyt wiele pracy, zbyt mało wspólnych chwil, zbyt częste kłótnie o nic.
Chciałam znów poczuć, jak to jest być kochaną, być jedyną. Andrzej zdawał się podzielać moje pragnienia, ale jego spojrzenie często gubiło się gdzieś w dal, uciekało między fale, jakby szukało czegoś, czego ja nie mogłam dać. Nieświadoma nadchodzących burz, wierzyłam, że te wakacje będą dla nas nowym początkiem.
Początek rejsu przyniósł odprężenie. Słońce rozpieszczało nas swoimi promieniami, a błękitne fale kołysały statkiem niczym matka kołysząca dziecko. W moim sercu narastała nadzieja, że może jeszcze nie wszystko stracone. Andrzej, mój mąż, ostatnio tak oddalony, teraz wydawał się być z powrotem obecny. Uśmiechał się do mnie, trzymał za rękę, razem planowaliśmy nasz każdy dzień na statku.
Razem wzięliśmy udział w lekcji tańca, śmialiśmy się, potykając o własne nogi. Wieczorem, wtuleni w siebie, obserwowaliśmy gwiazdy, których blask odbijał się w czarnej tafli wody. „Może to właśnie potrzebowaliśmy,” myślałam. „Czas tylko dla siebie, z dala od codziennych problemów”.
Jednak idylla nie trwała długo
Podczas jednego z wieczorów zauważyłam Ją – Natalię. Jej taniec był pełen pasji, a ciało poruszało się z muzyką tak naturalnie, jakby była jej częścią. Andrzej, który do tej pory był skupiony tylko na mnie, teraz nie mógł oderwać od niej wzroku.
– Andrzej, zauważyłeś, jak Natalia pięknie tańczy? – spytałam, próbując ukryć rosnące niepokój.
– Tak, jest... zdolna – odpowiedział, lecz był wyraźnie zamyślony.
Niepokój w moim sercu narastał z każdą minutą, z każdym jego ukradkowym spojrzeniem w stronę sceny. Chciałam wierzyć, że to tylko podziw dla jej talentu, ale czy na pewno?
Dni płynęły, a moje niepokoje zamieniały się w głęboki niepokój. Andrzej coraz częściej wymykał się z kabiny pod byle pretekstem, a jego telefon wydawał się być nieodłącznym elementem jego dłoni. Pewnego wieczoru, kiedy niecierpliwie czekałam na jego powrót, zaczepił mnie elegancki pan w średnim wieku, którego kilkakrotnie widziałam w barze, samotnie popijającego martini.
– Przepraszam panią, ale muszę panią ostrzec – zaczął cicho, z troską w głosie.
– Ostrzec? Przed czym? – moje serce zaczęło bić szybciej.
– Widziałem pani męża z tą tancerką, Natalią... Nie wyglądali na... no wie pani... na samych przyjaciół – dodał, spuszczając wzrok.
Moje ręce zaczęły drżeć, a w głowie zrodził się chaos. „Nie, nie wierzę... To niemożliwe...” – powtarzałam w myślach, próbując odgonić ciężar tej możliwości. Po powrocie do kabiny, w ciszy, która zdawała się krzyczeć, zaczęłam układać w głowie wszystkie niepokojące sygnały, jakie ostatnio zignorowałam. „Andrzej, co się dzieje?” – pytałam w myślach. Strach przed odpowiedzią paraliżował mnie, lecz wiedziałam, że muszę stawić czoła prawdzie.
Mijały kolejne dni, a ja, jak detektyw, zbierałam nieświadomie dowody na zdradę. Andrzej stawał się coraz bardziej nieobecny, nawet kiedy było między nami tylko kilka kroków. Pewnej nocy, kiedy ośmieliłam się pójść na pokład, zamiast spać w naszej kabinie, przypadkiem stałam się świadkiem czegoś, co roztrzaskało moje serce na tysiąc kawałków. Natalia i Andrzej, myśląc, że nikt ich nie widzi, wymieniali się czułościami w cieniu łodzi ratunkowej. Stałam tam, nieruchomo, zatopiona w ciemności, czując, jak wszystko we mnie pęka.
Pękło mi serce
– Andrzej? – wyszeptałam, a moje głos zabrzmiał obco, jakby to nie była ja, ale ktoś inny wypowiedział to imię.
Odwrócili się, a w jego oczach zobaczyłam strach. Natalia szybko się wycofała, a Andrzej zaczął wykonywać nerwowe ruchy, jakby próbował wymyślić historię, która była już zbyt oczywista.
– Magda, to nie jest to, co myślisz – zaczął, ale przerwałam mu zimnym głosem, którego nie poznałam.
– To dokładnie to, co myślę. Jak mogłeś? – krzyknęłam, a mój ból i złość mieszały się z wiatrem i szumem morza.
Odpowiedział coś jeszcze, próbując się tłumaczyć, ale jego słowa były niczym fala, która rozbija się o skały i znika. Wiedziałam, że od tej chwili nic już nie będzie takie samo. Następne dni były jak przemierzanie pustyni, bez celu, bez nadziei na zbawienie. Andrzej usiłował nawiązać ze mną dialog, niemalże błagalny w swojej desperacji.
– Magda, proszę, musimy porozmawiać – rzucił pewnego dnia, gdy siedziałam w cieniu na pokładzie, starając się schować przed palącym słońcem i palącą jeszcze mocniej zdradą.
Spojrzałam na niego lodowatym wzrokiem, przez który przemknęła iskra wściekłości.
– Co jeszcze jest do powiedzenia, Andrzej? Co? – moje słowa były ciche, ale w nich drżała uszczypliwość i złość.
– Magda, ja... – zaczął, ale przerwałam mu szybko, nie chcąc słyszeć wymówek.
– "Ja" co? – odparłam z przekąsem. – "Ja" nie chciałem? "Ja" nie wiedziałem, co robię? Oszczędź mi tych bzdur. – Wstałam, wychodząc mu z drogi.
Z jego oczu biła rozpacz, kiedy próbował dotrzeć do mnie, chwytać za strzępy naszego dawnego związku. Ale dla mnie były to już tylko wspomnienia – odległe i bolesne. W moim sercu raz rozpalonym miłością teraz tliła się jedynie chłodna rezygnacja. Chociaż niezdecydowanie czasem przewijało się przez moje myśli, wiedziałam, że nie mogę żyć z kimś, kto z taką łatwością zranił mnie najbardziej.
Ostatnie dni rejsu były cieniem tego, co miało być rajską podróżą. Ja i Andrzej staliśmy się dla siebie obcymi, dzieląc tę samą przestrzeń, lecz oddaleni na niezmierzoną odległość. On nieustannie próbował znaleźć sposób, aby do mnie dotrzeć, ale ja była jak wyspa, na którą nie mogły dopłynąć jego żałosne łodzie.
– Magda, czy nie możemy, chociaż spróbować to naprawić? – pytał pewnego dnia, kiedy przypadkiem znaleźliśmy się sami na pokładzie.
– Naprawić? – wybuchnęłam śmiechem, ale w tym śmiechu nie było ani krzty radości. – Naprawić to można zepsuty zegarek, Andrzej. A nas... nas nie da się już naprawić.
To koniec
Jego obecność stała się dla mnie nie do zniesienia. Jego dotyk, kiedyś tak pożądany, teraz wywoływał we mnie odruch wzdrygnięcia. Spojrzenie, które kiedyś oznaczało miłość, teraz było pełne kłamstw. W końcu, gdy nie mogłam już dłużej wytrzymać tej teatralnej farsy, postawiłam sprawę jasno.
– Andrzej, koniec – powiedziałam stanowczo. – Gdy wrócimy do domu, ja wezmę swoje rzeczy i odejdę. Nie chcę być z kimś, kto nie rozumie wartości lojalności i zaufania. To już koniec.
On stał nieruchomo, jak posąg, a ja zrozumiałam, że to był jedyny słuszny wybór. Ostatnie dni rejsu spędziłam w milczeniu, patrząc w dal, gdzie niebo łączyło się z morzem – wolna, choć zraniona. Statek zawinął do portu, a z nim wróciłam do rzeczywistości – cięższej i szarej, bez Andrzeja u boku. Wsiadłam do taksówki, która zawiozła mnie prosto do naszego wspólnego domu, który teraz wydał mi się obcy.
Rozpakowałam walizki, a każdy przedmiot, każdy wspólny zakup, każda pamiątka przynosiła falę wspomnień, które chciałam jak najszybciej stłumić. Zdjęcie z naszego ślubu, kiedy to z optymizmem patrzyliśmy w przyszłość, teraz patrzyło na mnie z ramki, przypominając o wszystkim, co straciłam.
Decyzja o zostawieniu Andrzeja, choć bolesna, była też formą uwolnienia. Już pierwszego dnia zabrałam się za zmiany – wyniosłam jego ubrania, wyrzuciłam zbędne drobiazgi i powoli, krok po kroku, starałam się odzyskać siebie. Rozstanie nie jest końcem, przekonywałam samą siebie, ale początkiem nowej drogi. Drogi, która nie była już wytyczona marzeniami o dwóch sercach bijących w unisono, ale możliwościami, które niosła ze sobą samotność.
Magda, 55 lat