Reklama

Zmywarka, parująca jak piekło. Pachnie starym tłuszczem i mokrymi ręcznikami. Woda pryska mi na twarz, a kawałki niedojedzonego schabowego lądują na moim fartuchu. Odgarniam włosy w tył, choć wiem, że zaraz i tak opadną mi na czoło. Miałam ratować ludzi, nosić biały fartuch, nie ten plastikowy z logo hotelu. Miałam być kimś. Teraz mieszkam w mikrokawalerce z Martą i Sylwią – łóżko, zlew i kawałek podłogi. Czasem jedna z nas śpi na podłodze, jak się pokłócimy. Ściany cienkie jak opłatek – słyszę, jak Sylwia znowu piszczy do chłopaka przez telefon, a Marta przeklina swoją zmianę.

Reklama

Ale przynajmniej mam pracę. I pieniądze. Choć raczej ich brak. Wszystko idzie na czynsz, jedzenie, czasem tanie wino. Tata myśli, że studiuję. Że mam praktyki w szpitalu. Że jego poświęcenie miało sens. I tak bardzo chce w to wierzyć, że nawet nie dopytuje.

Dzwoni wieczorem. Odbieram, choć jestem ledwo żywa.

– Jak tam, kochanie? Uczysz się pilnie?

– Tak, tato. Po dyżurze byłam, nie miałam siły zadzwonić wcześniej…

Było mi wstyd

Leżałam na swoim łóżku, a dokładniej – na cienkim materacu rozłożonym między lodówką a drzwiami balkonowymi, kiedy usłyszałam rozmowę dziewczyn.

– Mówię ci, serio. Kucharz powiedział, że jak dobrze pójdzie, to w przyszłym miesiącu przejmę zmiany rano. W końcu jakiś awans – powiedziała Marta z dumą w głosie.

– No i dobrze. A ja... Ja wracam – dodała po chwili Sylwia.

– Gdzie wracasz?

– Do domu. Zdałam. Biorą mnie do policealnej. Pielęgniarstwo.

Zamarłam. Nawet nie wiedziałam, że próbowała.

Marta parsknęła śmiechem.

– Ty to masz zawsze plan. A Anka? Może jakby się bardziej starała, to też by coś z tego miała.

– Staram się nie zdechnąć na tym zmywaku – rzuciłam cicho, pół żartem, pół naprawdę, bo tylko tyle byłam w stanie z siebie wykrzesać.

Marta już nic nie odpowiedziała. Udawałam, że zasnęłam, ale serce waliło mi jak głupie. Kiedy w końcu zrobiło się cicho, sięgnęłam po telefon. Włączyłam edytor wiadomości.

„Tato… muszę ci coś powiedzieć.”

Siedziałam z tym zdaniem dobrą godzinę. Potem skasowałam wszystko. Nie potrafiłam napisać, że nie jestem pielęgniarką. Że nigdy nią nie będę.

Zatkało mnie

Telefon zadzwonił, kiedy właśnie wyciągałam skrzynkę z brudnymi talerzami. Ręce miałam mokre, a koszulka przyklejała się do pleców. Zignorowałam pierwszy dzwonek. Ale potem zobaczyłam: „Tata”.

Wytarłam szybko dłonie w spodnie i odebrałam.

– Cześć, kochanie. Nie przeszkadzam?

– Nie, tato, mam chwilę.

– Wiesz, chciałem ci tylko powiedzieć… Wziąłem kredyt. Taki niewielki. Na twoje czesne i trochę na życie, żebyś mogła się skupić na nauce. Ale spokojnie, będziemy spłacać razem, prawda? Ja już nie taki młody, a ty masz przyszłość przed sobą.

Zatkało mnie. Prawie upuściłam telefon. Kredyt? Nie miałam pojęcia. Próbowałam coś powiedzieć, ale gardło miałam jak ściśnięte.

– Tato, ja…

Zamilkłam. Oczy zaczęły mnie piec. Chciałam krzyczeć, że to wszystko bez sensu, że zmarnował na mnie pieniądze, że nic z tego nie będzie.

Ale nie powiedziałam tego.

– …tato, jestem zmęczona. Muszę kończyć.

– No dobrze, odpocznij. Kocham cię, Aniu.

Rozłączyłam się. Telefon zsunął mi się z dłoni na łóżko. Usiadłam w kącie kuchni, między szafką a lodówką. I po prostu siedziałam. Nie płakałam. Nawet na to byłam zbyt zmęczona.

Nie wiedziałam, kim jestem

Wieczorem siedziałyśmy wszystkie trzy w naszym „salonie”, czyli przy stoliku między kuchenką a oknem. Marta coś skrobała w notatniku, Sylwia jadła jogurt i przeglądała ogłoszenia na telefonie. Ja milczałam. Czułam się, jakbym była z innego świata. Jakby ich życie było normalne, a moje zawieszone w jakiejś dziwnej pustce.

– Wiesz – odezwała się nagle Sylwia – ja wracam. Zdałam do szkoły policealnej. Pielęgniarstwo.

Podniosłam wzrok, skinęłam głową.

– Gratuluję – powiedziałam, choć głos miałam płaski, jakby to nie było nic ważnego.

– A ty? Ty już jesteś prawie pielęgniarką, nie?

Zamarłam. Spojrzałam w bok, na zlew pełen naczyń.

– Prawie… – wyszeptałam.

Potem już nikt nic nie mówił. Tylko Marta chrupała marchewkę, a Sylwia przewijała ekran telefonu. Ja wstałam, narzuciłam kurtkę i wyszłam.

Noc była chłodna. Minęłam sklep całodobowy, usiadłam na schodach pod blokiem i zapatrzyłam się w ciemność. Przechodziły dziewczyny w krótkich spódnicach, śmiejąc się głośno. Taksówki śmigały jedna za drugą.

Kim ja jestem? Pomywaczką? Studentką fikcyjnych studiów? Córką, która oszukuje ojca, żeby nie pękł mu serce?

Wciągnęłam zimne powietrze i zamknęłam oczy. Nie umiałam odpowiedzieć sobie na żadne z tych pytań.

Żyłam w kłamstwie

Leżałam na łóżku i patrzyłam w sufit, choć nie było na nim nic ciekawego. Słuchałam, jak Marta chrapie cicho pod ścianą, a Sylwia przewraca się z boku na bok. Nie spałam. W głowie miałam obraz, który pojawiał się ostatnio coraz częściej.

Miałam może siedem lat. Gorączkowałam. Leżałam w łóżku, a tata siedział obok mnie z miską zimnej wody i przykładał mi do czoła mokrą ściereczkę. Mówił wtedy, że jestem dzielna. Że jak dorosnę, będę najlepszą pielęgniarką w okolicy. Że mam serce do ludzi. Że ludzie to zobaczą. Uwierzyłam mu wtedy.

A teraz? Kim jestem?

Wstałam, podeszłam do stolika i sięgnęłam po zeszyt. Zaczęłam pisać.

„Tato, nie wiem, od czego zacząć. Nie jestem pielęgniarką. Nie studiuję. Pracuję w kuchni. Na zmywaku. Okłamałam cię, bo nie chciałam, żebyś się wstydził. Bo nie chciałam patrzeć ci w oczy i widzieć, jak pęka ci serce”.

Przerwałam. Spojrzałam na swoje pismo. Rozmazane, nierówne.

Dopisałam:

„Nie wiem, kim jestem. Nie wiem, czego chcę. Wiem tylko, że nie chcę, żebyś się dowiedział, jak bardzo cię zawiodłam…”

Złożyłam kartkę na pół, po czym rozerwałam ją na drobne kawałki. Patrzyłam, jak opadają na podłogę.

Nie potrafiłam powiedzieć prawdy. Jeszcze nie teraz.

Udawałam sama przed sobą

Stałam pod drzwiami hotelu. Miałam przerwę – piętnaście minut, nie więcej, więc i tak nie zdążyłabym nic zjeść porządnie. W jednej ręce trzymałam kanapkę z wczoraj, w drugiej papierowy kubek po taniej kawie. Palce miałam czerwone od wody, bo znów zapomniałam rękawiczek. Spojrzałam na swoje odbicie w szybie – dziewczyna w fartuchu, z opuchniętymi oczami i włosami spiętymi byle jak. Nie wyglądałam jak ktoś, kto spełnia marzenia. Raczej jak ktoś, kto nie pamięta już, jakie one były.

Zadzwonił telefon. „Tata”. Dźwięk wibrował w dłoni. Patrzyłam, jak ekran rozświetla się i gaśnie. Nie odebrałam. Stałam tak, jakby odebranie mogło wszystko zmienić. Ale nie zmieniłoby nic.

Spojrzałam znów na swoje odbicie. Wiedziałam, co on widzi oczami wyobraźni – córkę w białym fartuchu, z książkami pod pachą, pewną siebie i dumną. Dziewczynę, która dąży do celu. Która się nie poddaje.

Ale ja widziałam kogoś innego. Dziewczynę, która każdego dnia udawała przed światem – i przed sobą – że wszystko jest w porządku. Że ma plan. Że wie, kim jest.

Wystukałam coś na telefonie. „Jest okej. Jestem po dyżurze. Kocham Cię”. Zawahałam się. Mój kciuk zawisł nad przyciskiem „wyślij”. I nie nacisnęłam.

Schowałam telefon do kieszeni. Spojrzałam na drzwi prowadzące do kuchni. Musiałam wracać. Zmywarka czekała. Może kiedyś coś się zmieni. Może kiedyś zdobędę się na odwagę.

Ale nie tego dnia. Tego dnia powiedziałam sobie, że wszystko jest okej.

Prawie.

Anna, 21 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama