„Wyrwałam się z emocjonalnego szamba i wreszcie odżyłam. Musiałam posprzątać syf, którym uraczył mnie mój mąż i teść”
„Starałam się, dwoiłam i troiłam, ale nikt nie powiedział marnego dziękuję. Jakby to był mój obowiązek. Czasem nie miałam nawet chwili, żeby napić się ciepłej kawy i zjeść coś porządnego. Wstawałam pierwsza i szłam spać ostatnia”.

- Redakcja
Pochodzę ze wsi, a u nas w domu nigdy nam się nie przelewało. Praca w polu i obejściu była ciężka, a zarobek niewielki. Nie miałam wielkich możliwości ani wsparcia rodziców, więc najrozsądniejszym wyborem była zawodówka. Uczyłam się na krawcową i miałam marzenia – otworzyć swój zakład i szyć modne stroje dla bogatych pań z miasta. Chciałam wyrwać się z biedy. Tylko że zawsze było coś ważniejszego do zrobienia. A to wykopki, a to trzeba było zapłacić za wesele siostry, a to się okazało, że wszystkie oszczędności ojciec rozhulał w jeden dzień. I tak się jakoś moje życie toczyło, a potem... Wcale nie było lepiej.
Byłam głupia
Męża poznałam na wiejskiej potańcówce. Przyjechał w odwiedziny do kuzyna i tak to się zaczęło. Był ode mnie starszy, przystojny, z manierami. Wpadłam mu w oko i traktował mnie jak księżniczkę. Kupował sukienki i zabierał na przejażdżki motorem. Czułam się wyjątkowo, a koleżanki patrzyły na mnie z zazdrością. Spotykaliśmy się przez całe lato, a potem się okazało, że jestem w ciąży. A jak ciąża to i ślub. Grzesiek nie protestował, a ja byłam wtedy taka dumna, że jest taki dojrzały i odpowiedzialny.
– Jak jest dziecko, musi być ślub. Kto to widział, żeby się chowało w niepełnej rodzinie. Przecież to grzech – mówiła moja mama, a ja nie śmiałam jej się sprzeciwić.
Swoich teściów po raz pierwszy zobaczyłam na własnym weselu w miejscowej remizie. Było pełno gości, miałam piękną suknię, sala była elegancko udekorowana, ale czułam się samotna. Mój mąż wolał balować z kolegami, a ja cały wieczór przesiedziałam w kącie. Tylko że wtedy nie widziałam w tym nic złego. Myślałam, że tak właśnie wygląda życie. Mało tego, byłam dumna, że trafili mi się bogaci teściowie, którzy za wszystko zapłacili. Może nawet chciałam, żeby siostra mi zazdrościła. Byłam głupia.
Po latach dowiedziałam się, że rodzice kazali Grześkowi wrócić z żoną, bo inaczej go wydziedziczą. Jeździł po rodzinie, pomieszkiwał u nich i szukał naiwnej, która będzie zasuwała w domu pod dyktando jego matki. A ja byłam tą głupią, która myślała, że znalazła miłość życia. Że samego Pana Boga złapała za nogi.
– W życiu nie zawsze jest kolorowo. Chciałam wyrwać się z biedy, to się wyrwałam. Może nie mam na co narzekać? – mówiłam do siebie, gdy nachodziła mnie gorzka refleksja. – Zamiast narzekać, powinnam poprawić koronę i zasuwać, nie?
Gasłam
Może zewnątrz może moje życie wyglądało dobrze. Teściowie mieli pokaźne gospodarstwo, stać ich było na ładny dom, a ja zawsze miałam nowy samochód. Jednak nie traktowali mnie z szacunkiem. Dla nich zawsze byłam z plebsu. Rozpowiadali nawet, że złapałam ich syna na dziecko, chociaż to nie była prawda. Mąż nie protestował. Z czasem zaczął gadać tak samo, jak jego rodzice. A ja gasłam. Zanim skończyłam 20 lat, byłam już w drugiej ciąży, a potem była jeszcze jedna. Skoncentrowałam się na opiece nad dziećmi i pracą w domu. To była moja ucieczka od samotności, od złośliwych komentarzy teściów i Grześka.
– Najważniejsze, że nie bije. A że sobie gada, no tak to jest z facetami – mówiła mi mama, gdy mówiłam jej o swoich kłopotach.
– Zarabia na dom, do daj mu ponarzekać. Jak nie będziesz dla niego miła, to znajdzie sobie inną i zostaniesz na lodzie – ostrzegała siostra.
– Jak jesteś taka mądra, to idź do pracy, zobaczymy, jak ci pójdzie – kpiła ze mnie teściowa. – Nic nie umiesz i nikt cię nie zatrudni. Ciesz się, że masz dach dan głową i pełną miskę. A nie, jakieś fanaberie. Inni mają gorzej i nie narzekają.
Myślałam, że coś ze mną jest nie tak. Wszyscy kazali mi się uśmiechać i mówili, że przesadzam. Więc myślałam, że mają rację. Bo są mądrzejsi i lepiej wiedzą.
Miałam marzenia, jak każda kobieta, ale nie miałam czasu ani siły, żeby je spełnić. Dzieci, dom, obowiązki ponad moje siły. Z czasem doszła jeszcze opieka nad chorym teściem. Mąż nie chciał zatrudnić nikogo do pomocy, bo przecież ja mogłam zająć się jego ojcem i to całkowicie za darmo. Wszystko było na mojej głowie. Starałam się, dwoiłam i troiłam, ale nikt nie powiedział marnego „dziękuję”. Jakby to był mój obowiązek. Czasem nie miałam nawet chwili, żeby napić się ciepłej kawy i zjeść coś porządnego. Wstawałam pierwsza i szłam spać ostatnia. Do dzieci też tylko ja wstawałam, a później musiałam wysłuchiwać komentarzy teściowej.
– Grzesiu był wspaniałym i bezproblemowym bobaskiem. Nie wiem, po kim te dzieci taki rozdarte.
– Nie bądź taką niewdzięcznicą. Niejedna chciałaby być na twoim miejscu.
Nie miałam jeszcze 40 lat, a czułam się jak staruszka.
Traktowali mnie z pogardą
Mąż z pomocą teścia rozkręcił swój biznes i już w ogóle nie miałam prawa narzekać. Stać na było na wszystko. Co prawda, mąż poświęcał mi mniej czasu, ale to akurat nie było takie złe. Mogłam, chociaż czasem pomyśleć w spokoju. Tylko w oczach rodziny dalej byłam głupią Elą bez ambicji. Grzesiek nawet przy synach potrafił wyrazić się o mnie z pogardą. Trzymał ich krótko. Uważał, że moja miłość i sposób wychowania chłopców sprawi, że będą życiowymi fajtłapami.
– Nie przytulaj Janka tak często, bo mazgaja z niego zrobisz – mówił mąż, gdy chciałam pocieszyć Janka, gdy się przewrócił.
– Przecież to chłopak, musi nauczyć się walczyć o swoje. Z takim podejściem, to Kuba wyrośnie na ciepłe kluchy. A co gorzej, porządnej żony sobie nie znajdzie – komentował Grzesiek, gdy Antoś przeżywał swój pierwszy zawód miłosny.
– Franek ma osiem lat, a ty go wciąż traktujesz jak małe dziecko. Będzie życiowym niedorajdą!
Gdy synowie poszli do szkoły, tym coraz bardziej byli za ojcem. Imponował im. Pieniędzmi, samochodami i … chamstwem. W ich oczach był bogiem. Synowie mieli coraz mniej czasu dla mnie, ale też przejęli pewną manierę i zaczęli z lekceważeniem odnosić się do mnie. Znosiłam upokorzenia, bo robiłam to dla dzieci, dla rodziny. Pewnego dnia, gdy poszłam na zakupy, spotkałam starą znajomą, która wypaliła, że mój mąż ma kochankę i dziecko.
– Jak to nic nie wiedziałaś? Przecież wszyscy o tym gadają. Kupił jej mieszkanie. Eliza mówi, że ma zamiar się z nią hajtnąć.
– Hajtnąć? A co ze mną?
– Oj tam, może to tylko takie gadanie. Ale lepiej trzymaj rękę na pulsie. Nigdy nic nie wiadomo.
I wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że nie mogę tak dłużej żyć. Wiedziałam, że muszę działać, ale najpierw musiałam mieć plan.
Podjęłam decyzję
Wróciłam do domu z nietęgą miną. Cały czas zastanawiałam się, w jaki sposób mogę wyrwać się z tego szamba. W pierwszym odruchu chciałam uciec. Na szczęście w porę się zorientowałam, że bez pieniędzy nie będzie mi łatwo cokolwiek zdziałać. A gdybym wyszła z domu z wielką walizką, momentalnie wzbudziłoby to podejrzenia rodziny. Zrozumiałam, że muszę robić małe koki. Najpierw zapakowałam potrzebne ubrania i jakieś kosmetyki, i ukryłam w bagażniku. Potem zabrałam drogocenne przedmioty i w mirę możliwości wybierałam gotówkę z bankomatu. Miałam wyrzuty sumienia, że okradam własną rodzinę. Z drugiej jednak strony miałam świadomość, że latami pracowałam za darmo, opiekując się nimi.
We wtorek rano napisałam do każdego z moich synów list. Wyjaśniłam im dlaczego wyjeżdżam, zapewniłam, że ich kocham i obiecałam, że już niebawem się spotkamy. Grześkowi napisałam, żeby mnie nie szukał. Gdy byłam gotowa, z duszą na ramieniu weszłam do salonu, w którym akurat siedziała cała rodzina i powiedziałam:
– Idę do fryzjera.
– Tylko nie siedź tam długo – rzucił mąż, siedząc z nosem w telefonie.
– Oczywiście, wrócę jak najszybciej – skłamałam i wyszłam, nie oglądając się za siebie.
Pół godziny później siedziałam w salonie u Kaliny, przyjaciółki z podstawówki. Miałam się u niej zatrzymać na start, zanim ogarnę swoje życie na nowo, beż męża, bez dzieci i bez teściów.
– Jestem z ciebie dumna – powiedziała Kalina, podając mi kubek gorącego kakao.
– Dzięki. Cieszę się, że cię mam. Tylko… nie wiem, co mam teraz robić. Całe życie słyszałam, że do niczego się nie nadaję.
– Przecież to nie prawda. Pamiętam, że kiedyś pięknie szyłaś. Masz do tego talent – zapewniła mnie przyjaciółka.
– Tylko że teraz wszyscy kupują ciuchy w internecie…
– Ale teraz coraz więcej ludzi świadomie kupuje ubrania. Poza tym może na początek będziesz nakręcała filmiki?
Tej nocy nie mogłam zasnąć. Cały czas myślałam nad słowami Kaliny. Było w nich coś budującego i dającego nadzieję.
Byłam z siebie dumna
Z pomocą przyjaciółki zaczęłam nagrywać telefonem filmiki, w których wyjaśniałam zawiłości krawiectwa. Nie robiłam sobie wielkich nadziei, ale z czasem pojawili się piersi klienci. Szyłam sukienki na studniówki, garsonki na wesela, przerabiałam stare sukienki i skracałam spodnie. Nie wybrzydzałam w zleceniach, bo wiedziałam, że każdy pieniądz się liczy. Jednocześnie bardzo spodobała mi się praca z kamerą. Miałam coraz więcej obserwujących i coraz więcej osób kibicowało mojej karierze. Okazało się, że wstrzeliłam się w niszę lub ludzie mnie polubili. Po sześciu miesiącach pojawili się pierwsi reklamodawcy. Zaczęłam zarabiać całkiem sensowne pieniądze. Odżyłam, zaczęłam o siebie dbać.
Tęskniłam za dziećmi, ale wiedziałam, że jeszcze nie jestem gotowa na rozliczenie się z przeszłością. Czasem myślałam, że jestem złą matką. Bo uciekłam. A później uświadamiałam sobie, jeśli nie zadbam o siebie, nie będę w stanie zająć się dziećmi. Po roku rozłąki podjęłam decyzję. Kupiłam upominki, ubrałam się elegancko w nowe i uszyte na miarę ubrania i pojechałam do domu teściów. Dzieci najpierw się na mnie boczyły, a później przekrzykiwały się, bo każde chciało mi wszystko opowiedzieć. Teściowie patrzyli na mnie z ukosa, a mąż udawał, że mnie nie zna. Nie musiał. Bez słowa wręczyłam mu papiery rozwodowe.
Nie wiedziałam, co przyniesie przyszłość. Byłam jednak pewna, że dam radę. Bo jak nie ja, to kto?
Elżbieta, 41 lat
Czytaj także:
- „Pocieszałam szwagra pod swoim kocem. Zagalopowałam się i nie wiem, jak teraz spojrzę w oczy własnej siostrze”
- „Grill z teściową zakończył się z hukiem. Tak jej wygarnęłam, że już więcej mi nie powie, że zabrałam jej syna”
- „Teściowa skąpiła wnukowi na pralinki na Dzień Dziecka. Wolała bawić się na all-inclusive, niż oglądać uśmiech wnuka”