Reklama

Od ośmiu lat jestem w związku z Arturem. Artur to typ faceta, o którym mówi się „porządny”. Nigdy mnie nie zdradził, nigdy nie podniósł głosu, zawsze płaci na czas rachunki i pamięta o urodzinach mojej matki. I pewnie dlatego od pewnego czasu czuję, że... umieram przy nim z nudów. Nasza codzienność to powtarzalne wieczory z serialami i ciche śniadania z kawą. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się śmialiśmy. Albo dotykaliśmy bez powodu.

Andrzej pojawił się jak podmuch świeżego powietrza. Starszy ode mnie, dojrzały, inteligentny, z tym błyskiem w oku, który sprawiał, że czułam się widziana. Zaczęło się niewinnie – lunch w pracy, potem kawa, potem... no właśnie. Zanim się zorientowałam, byłam po uszy w czymś, czego wcale nie planowałam. Nie chciałam się zakochać, ale... nie chciałam też dłużej być niewidzialna. Pomysł wyjazdu w góry padł w jego gabinecie. Delegacja służbowa – tak mieliśmy to sprzedać. Pensjonat gdzieś w Beskidach, dwa dni tylko dla nas. Bez ról, bez masek. Chciałam tego bardziej niż czegokolwiek. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten weekend zrujnuje wszystko, co znałam. Że ktoś patrzył. Że za nasze uczucie zapłacą nie tylko nasi partnerzy.

Coś we mnie zadrżało

Śnieg skrzypiał pod butami, gdy szliśmy pod górę, trzymając się za ręce. Pensjonat był niewielki, położony na uboczu, z drewnianą werandą i zapachem spalonego drewna unoszącym się w powietrzu. W środku czekał pokój z widokiem na las i rozpalony ogień w kominku.

– Marta, patrz – Andrzej otworzył balkon i wskazał widok. – Tu nikt nas nie znajdzie.

– I oby nie chciał – odpowiedziałam, obejmując go od tyłu.

Wieczorem leżeliśmy przy kominku. On czytał na głos jakiś głupi artykuł z gazety, śmialiśmy się jak dzieci. Nie musiałam udawać, że wszystko jest dobrze. Byłam. Po prostu byłam.

– Gdybyśmy poznali się wcześniej, myślisz, że... – zaczął.

– Że co?

Że bylibyśmy razem. Tak naprawdę.

Zamilkłam. Bo odpowiedź była oczywista. A jednocześnie – absurdalna. Nie było „wcześniej”. Było tylko „teraz”.

– Kocham cię, Marta – powiedział cicho. – Głupio, nie?

– Nie – szepnęłam. – Ja ciebie też.

W nocy obudził mnie szum silnika. Podniosłam się, podeszłam do okna. Ten sam czarny SUV, który widziałam rano na dole, znowu zaparkował w tym samym miejscu. Tylko że teraz światła miał zgaszone.

– Andrzej... – szepnęłam, potrząsając jego ramieniem. – Ten samochód. On był tu wcześniej.

– Pewnie ktoś inny też wynajął pokój. Przestań, proszę. Nie psujmy sobie nocy.

Próbowałam się uspokoić. Ale coś we mnie zadrżało. Niewyjaśniony, cichy niepokój, który rozlewał się po mnie powoli. Jeszcze nie wiedziałam, że to był początek końca.

W skrzynce była koperta

Trzy dni po powrocie do miasta, gdy jeszcze unosiła się nade mną mgła szczęścia, odebrałam przesyłkę z paczkomatu. Bez nadawcy. W środku – tylko koperta. Zadrżały mi dłonie, zanim ją otworzyłam. Zdjęcia. Seria fotografii, wyraźnych, robionych z ukrycia. Ja i Andrzej, jak wchodzimy do pensjonatu, jak całujemy się przy samochodzie, jak obejmuję go od tyłu przy oknie. Ostatnie, jak on obejmuje mnie w lobby, ja śmieję się z głową opartą na jego ramieniu.

Upuściłam kopertę. Chwyciłam telefon. Andrzej nie odbierał. Raz, drugi, trzeci. Czwarty. Głos poczty. Minutę później zadzwonił Artur.

– Marta, wróciłem wcześniej z delegacji. Była koperta. W skrzynce. Te zdjęcia...

Zamarłam.

– To... To nie tak, jak myślisz... Nie wiem, kto to mógł wysłać – wyszeptałam, jakby to mogło cokolwiek zmienić.

– Naprawdę? Bo wygląda dokładnie tak, jak myślę – jego głos był pusty. – Miałaś delegację. Miałaś być w Katowicach. Z kobietami z działu.

– Artur, ja... Przepraszam.

Nie wiem, kim ty jesteś, ale na pewno nie moją żoną. Spakuję się. Chyba, że ty wolisz to zrobić.

Zakończył połączenie. Usiadłam na podłodze w kuchni, zdjęcia porozrzucane wokół mnie. Czułam, jak z każdą minutą wypełnia mnie strach, wstyd i coś jeszcze – jakby ktoś właśnie wszedł do mojego świata z butami i rozerwał wszystko, co próbowałam ukryć. Dzwoniłam do Andrzeja do wieczora. W końcu wysłał krótką wiadomość: „Nie mogę teraz. Odezwę się.” Nie spałam tej nocy. Ani kolejnej. Coś się zaczęło. I czułam, że nie tylko Artur już wszystko wie.

Ktoś chyba nas śledził

Spotkaliśmy się w bocznej kawiarni przy metrze. Andrzej wszedł ostatni – zaciśnięta szczęka, cienie pod oczami. Wyglądał jak ktoś, kto od dwóch dni nie zmrużył oka.

– Przepraszam – rzucił od razu, siadając naprzeciwko. – Nie mogłem wcześniej.

– Ktoś nas śledził, Andrzej – syknęłam, pochylając się nad stołem. – Te zdjęcia. Były u mnie. I u Artura. Ty też dostałeś?

Pokiwał głową.

Moja żona... już wie. Znalazła kopertę u siebie w biurze. A Zosia... Zosia była w domu, kiedy otwierała. Widziała wszystko.

Zamilkłam.

– Zosia? Twoja córka?

– Tak. – Wbił wzrok w stół. – Płakała. Potem trzasnęła drzwiami. Od wczoraj nie odzywa się do mnie. A moja żona... – przełknął ślinę. – Kazała mi się wyprowadzić. Już.

– Myślisz, że to ona? Twoja żona?

– Nie wiem – pokręcił głową. – Chyba nie. Ona nigdy nie była... taka. Ale przecież ktoś nas musiał śledzić, Marta! Ktoś wiedział, gdzie jesteśmy. Skąd?

– A może... może ktoś z pracy? Może recepcjonistka coś widziała? Może... – zaczęłam się jąkać. – A ten SUV? Andrzej, mówiłam ci, że ktoś tam był!

Wybuchnął.

– I co miałem zrobić?! Sprawdzić rejestrację?! Byliśmy szczęśliwi, do cholery! Pierwszy raz od miesięcy! Nie zamierzałem psuć tego jakimś podejrzanym samochodem!

Milczałam. W powietrzu wisiało napięcie, ciężkie i gęste jak burza. Wyszłam bez słowa. Dopiero w domu przypomniałam sobie jeszcze jeden szczegół. Wieczorem, gdy rozpakowywałam torbę, wypadła z niej jakaś chusteczka z zaschniętym kolorem szminki lub błyszczyka. I nie był to mój kolor. Uznałam, że to nic nie znaczący szczegół.

Wbiła we mnie spojrzenie

Wiadomość przyszła z anonimowego konta. Zdjęcie z pensjonatu i tylko jedno zdanie: „Cześć, jestem Zosia. To ja zrobiłam zdjęcia.” Zamarłam. Przeczytałam wiadomość kilka razy, zanim napisałam z powrotem: „Dlaczego?” Odpisała szybko: „Spotkajmy się. Sama chcesz wiedzieć”. Czekała na mnie w parku, w dresie, bez makijażu, z oczami opuchniętymi od płaczu. Miała zaledwie szesnaście lat, a patrzyła na mnie jak dorosła kobieta, która przeszła za dużo.

– Przypadkiem zobaczyłam wiadomości – zaczęła, zanim zdążyłam coś powiedzieć. – Tata nie wylogował się z laptopa. Kliknęłam. I wiedziałam. Od razu wiedziałam, że to ty.

– Zosia... – zaczęłam, ale uniosła rękę.

– Nie. Posłuchaj. Nie zrobiłam tego, bo nienawidzę ciebie. Nawet nie ciebie się bałam. Ale widziałam, jak mama się rozsypuje. Codziennie mniej mówiła. Codziennie siedziała dłużej w łazience. I on nic. Niczego nie widział. A ja nie mogłam... nie mogłam patrzeć, jak ją niszczy.

Wbiła we mnie spojrzenie.

– Myślisz, że jesteś jedyną ofiarą? Że to ciebie skrzywdzono? Ja miałam ojca. I mi go zabrano.

Zaniemówiłam. Wszystkie słowa, które miałam przygotowane, wyparowały.

– Chciałam, żeby wszystko wyszło. Żeby nie dało się udawać. Żeby tata nie mógł mieć ciebie i nas.

– Wiem, że to, co zrobiłam, było... ostre. Ale ktoś musiał pociągnąć za hamulec. Bo wy pędziliście, jakby nic poza wami nie istniało.

Nie potrafiłam jej zaprzeczyć. Bo miała rację. Nigdy wcześniej nie pomyślałam o niej jak o realnej osobie. Córka Andrzeja była zawsze czymś... w tle. A teraz patrzyła na mnie jak lustro. I widziałam w nim siebie – tylko słabszą, mniejszą, rozbitą.

Może to była tylko ucieczka

Spotkaliśmy się w jego nowym mieszkaniu – wynajmowane dwupokojowe, jeszcze pachniało farbą. Wszędzie stały kartony. Andrzej otworzył mi drzwi w dresie, z nieogolonym policzkiem. Wyglądał na człowieka, którego coś zmiażdżyło od środka.

– Byłaś z nią? – zapytał, zanim zdążyłam usiąść.

Skinęłam głową.

– Zosia zrobiła zdjęcia. Rozesłała je. Wiedziała. Od początku. – spojrzałam na niego uważnie. – Wiedziała wszystko.

Złapał się za czoło, jakby próbował zatrzymać coś, co się już rozlało.

– Chciała mnie ukarać. A ja… zasłużyłem.

– Powiedziała, że nie mogła patrzeć, jak ranisz jej matkę. Że musiała to przerwać.

Andrzej usiadł ciężko na kanapie.

– Moja żona wyrzuciła mnie tego samego dnia. Zosia... nie odezwała się ani razu. W szkole podobno wybuchła afera, ktoś z klasy zobaczył zdjęcia. – westchnął. – Marta, ja straciłem wszystko...

Zamilkłam.

– A ty? – zapytał cicho. – Co z Arturem?

Wyprowadził się. Nie wróci. Powiedział, że nawet nie chce mnie znać.

Długo siedzieliśmy w ciszy. Każde w swoim bólu. Każde z poczuciem, że jesteśmy gdzieś, skąd już nie ma odwrotu.

– Myślisz... że to, co mieliśmy, było prawdziwe? – zapytałam.

Zawahał się.

– Chciałem wierzyć, że tak. Ale teraz... nie wiem. Może to była tylko ucieczka.

– Może. A może po prostu byliśmy zbyt tchórzliwi, żeby stawić czoła problemom...

Nie padło już więcej słów. Wyszłam bez pożegnania. Wiedziałam, że to ostatni raz, kiedy się widzimy.

Dziś żyję sama w pustce

Mieszkanie było ciche. Za ciche. Artur już tu nie mieszkał. Zabrał swoje rzeczy, książki, nawet ulubiony kubek z pękniętym uchem. Zostawił tylko kartkę na lodówce: „Nie wracaj do starego życia, skoro tak bardzo chciałaś nowego”. Od tygodni próbuję dojść do siebie. W pracy nikt nie mówi tego wprost, ale widzę spojrzenia. Ktoś coś wie. Albo domyśla się. Milczące osądy są najgorsze – nie da się przed nimi uciec.

Mama przestała dzwonić. Mówi, że musi ochłonąć. „Nie rozumiem cię, Marto” – powiedziała, gdy próbowałam jej wyjaśnić. Może rzeczywiście nie ma czego tłumaczyć. Z Andrzejem nie mam kontaktu. Nie próbuję. Nie ma do czego wracać. Zosi wysłałam wiadomość. Bez oczekiwań, bez pretensji. Napisałam, że żałuję. Że nigdy nie myślałam o niej jak o osobie, którą można skrzywdzić. Nie odpowiedziała. I czuję to bardziej, niż bym chciała.

Najtrudniejsze są wieczory. Cisza przy kolacji. Brak wiadomości, brak planów, brak... kogokolwiek. Czasem łapię się na tym, że przeglądam stare zdjęcia w telefonie. My, śnieg, kominek. Uśmiech, który już nie wróci. Może to była miłość. A może tylko projekcja pragnień. Ale wiem jedno – uczucia, choć prawdziwe, nie zawsze usprawiedliwiają nasze decyzje. Dziś żyję w tej pustce, którą sama stworzyłam. Nie wiem jeszcze, czy da się ją czymkolwiek wypełnić. Ale próbuję. Z każdym kolejnym dniem. Sama.

Marta, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama