„Wysłałam dzieci na wakacje do teściowej. Myślałam, że zaoszczędzę, a ta wiedźma wystawiła mi rachunek za opiekę”
„Teściowa stała w progu. Podała mi reklamówkę z rabarbarem, po czym sięgnęła po kopertę leżącą na komodzie i wręczyła mi ją z dziwnym wyrazem twarzy. Pomyślałam, że może to jakieś rysunki dzieci Uśmiechnęłam się i odruchowo ją otworzyłam”.

- Redakcja
Od lat mieliśmy taki układ – mama mojego męża co roku brała Olka i Hanię do siebie na wieś, gdzie miała dom z ogrodem, kury, warzywnik i czas, który w mieście przeciekał nam przez palce. My w tym czasie ładowaliśmy baterie – czasem jechaliśmy nad morze, czasem zostawaliśmy w domu i po prostu cieszyliśmy się ciszą. Nie robiliśmy z tego wielkiego halo. Ona zawsze mówiła, że dla wnuków wszystko, więc czuliśmy, że robimy dobrze.
Pomagała nam
Dzieciaki przy niej rozkwitały – razem piekli ciasteczka, jeździli na basen, sadzili truskawki. Miałam wyrzuty sumienia, jasne. Ale kiedy pytałam, czy nie za dużo ma roboty z dzieciakami, machała ręką i mówiła:
– Przecież ja te dzieci kocham nad życie. Tyle czasu jestem sama, a jak są ze mną, to czuję się potrzebna.
Zajechałam po dzieci w piątek po południu. Olek biegał w kaloszach po kałużach, Hania miała warkocze i z uśmiechem uściskała mnie na powitanie. Byłam zmęczona po pracy, ale na ich widok poczułam wdzięczność. Teściowa na dwa tygodnie przyjęła do siebie nasze dzieci i dała im namiastkę wiejskiego życia. Marcin nie mógł przyjechać, miał spotkanie w pracy, więc cała ta scena – pożegnanie, pakowanie toreb, ściskanie ubłoconych ubrań w bagażniku – była na mojej głowie.
Teściowa stała w progu. Podała mi reklamówkę z rabarbarem, po czym sięgnęła po kopertę leżącą na komodzie i wręczyła mi ją z dziwnym wyrazem twarzy. Pomyślałam, że może to jakieś rysunki dzieci. Uśmiechnęłam się i odruchowo ją otworzyłam.
Dosłownie oniemiałam
Nie od razu zrozumiałam, co widzę. Była to faktura – prawdziwa, wypisana odręcznie, z podziałem na opiekę dzienną, wyżywienie, a na końcu coś, co niemal mnie rozbawiło, a potem rozgrzało do czerwoności: straty moralne. Kwota? Dwa tysiące złotych. I podpis teściowej.
– Mamo… co to ma być?
– Faktura – odparła spokojnie. – Za opiekę, jedzenie.
– Ale… przecież ty zawsze mówiłaś, że to dla wnuków.
– A wy myślicie, że ja nie mam nic innego do roboty? Że mogę tak siedzieć całe dnie, gotować, sprzątać i jeszcze się uśmiechać?
– Myśmy się umawiali… nie na takie coś – próbowałam zapanować nad drżeniem głosu. – Nigdy nie wspominałaś, że to za pieniądze.
– Bo nie chciałam robić problemu. Ale teraz mam już dość. A w pracy przecież za darmo nikt nie siedzi, prawda?
Stałam tam jak słup soli, z kopertą w jednej ręce i torbą Hani w drugiej. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Dzieci pakowały się już do samochodu. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie – ja i teściowa – dwie kobiety, które kiedyś potrafiły rozmawiać bez słów. Teraz nie umiałam znaleźć ani jednego.
Myślałam, że to żart
Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłam i podałam Marcinowi kopertę. Patrzył na mnie zdezorientowany. Nie powiedziałam nic – czekałam, aż sam przeczyta. Otworzył ją powoli, jakby przeczuwał, że to nie będzie nic miłego. Gdy zobaczył fakturę, najpierw się skrzywił, potem zacisnął szczęki.
– Co to ma być? – spytał, unosząc brwi.
– Sama chciałabym wiedzieć – odpowiedziałam.
– Mama ci to dała?
– Osobiście. Bez jednego słowa wyjaśnienia. Po prostu wręczyła i tyle.
Marcin sięgnął po telefon.
– Mamo, co to za faktura?
Zamilkł, słuchał, nie przerywał. Potem skinął głową, choć nikt go nie widział.
– Rozumiem. Tylko… czemu teraz? Czemu nic nie mówiłaś?
Nie wiedziałam, co zrobić
Przez dłuższą chwilę milczał, po czym westchnął i odsunął telefon od ucha.
– Powiedziała, że nie daje już rady. Że zawsze to było na chwilę, a potem z roku na rok się przedłużało. I że się poczuła wykorzystywana.
– Wykorzystywana?! – uniosłam głos. – Sama mówiła, że chce, że kocha te dzieci. I teraz, po latach, wystawia nam rachunek jak kelner w knajpie?
Marcin nie odpowiedział od razu. Wstał, nalał sobie wody. Pił ją powoli, jakby zyskał przez to czas do namysłu.
– Nie wiem, co mam zrobić – powiedział w końcu. – Mama ma swoje racje, ale ty też. I… naprawdę nie wiem, po czyjej stronie stanąć.
Nie odpowiedziałam. Po prostu wstałam i poszłam do pokoju dzieci. Hania spała wtulona w misia, Olek chrapał cicho przez sen. Usiadłam na dywanie i przez chwilę tylko na nich patrzyłam. W głowie wciąż brzmiało mi jedno: wykorzystywana.
Po trzech dniach nie wytrzymałam. Wsiadłam w samochód i pojechałam do teściowej. Marcin prosił, żebym dała jeszcze trochę czasu, że może porozmawia z nią sam, że niepotrzebnie się nakręcam. Ale to nie był już tylko gniew. To było coś głębszego – potrzeba zrozumienia, czemu tak nagle coś, co było dla mnie oczywiste, stało się nie do poznania.
Skonfrontowałam ją
Teściowa otworzyła mi drzwi, jakby się mnie spodziewała. Nie była zdziwiona, ale w oczach nie było ani ciepła, ani cienia uśmiechu.
– Możemy porozmawiać? – zapytałam, stojąc w progu.
– Proszę – odparła i cofnęła się do środka.
Usiadłam w kuchni. Herbaty nie zaproponowała. Milczała, więc zaczęłam ja.
– Nie rozumiem mamy. Od lat zabiera mama dzieci na wakacje i mówi, że to dla niej radość. Nigdy nie dała nam mama do zrozumienia, że to jakiś ciężar, a teraz wystawia mi mama fakturę? I to jeszcze za straty moralne? Co to ma być?
Spojrzała na mnie chłodno, jakby ważyła każde słowo.
– Bo to był ciężar, ale przez długi czas sądziłam, że jakoś dam radę. Myślałam, że jak dzieci podrosną, będzie łatwiej. A one stawały coraz głośniejsze, coraz bardziej wymagające.
– Ale mówiłaś, że to dla ciebie przyjemność. Że kochasz je jak własne.
– I to prawda, kocham. Ale jedno nie wyklucza drugiego. Można kochać i jednocześnie mieć dość. Ty myślisz, że ja tu siedzę na wakacjach? Przez dwa tygodnie gotowałam, sprzątałam, pilnowałam, łagodziłam ich humory, wymyślałam atrakcje. A wy wyjeżdżacie, wracacie wypoczęci. Czuję się jak opiekunka, której nikt nie zapłacił.
Nie rozumiałam jej
– Ale przecież nie jesteś opiekunką, jesteś babcią. Czy wszystko musi się przeliczać na pieniądze?
– Skoro nie rozumiesz inaczej, to może właśnie tak zrozumiesz.
Poczułam, jak coś ściska mnie za gardło. Nie mogłam uwierzyć, że rozmawiamy w ten sposób. Coś, co wydawało się tak bliskie, teraz było jak chłodna transakcja. Zerknęłam w bok. Na lodówce wisiały rysunki Hani i Olka – serduszka, domki, napisy „kocham babcię”.
– Oni cię kochają – wyszeptałam.
Matka mojego męża spuściła wzrok.
– I ja ich. Ale miłość nie oznacza, że można nieustannie dawać, nie dostając nic w zamian.
Nie wytrzymałam. Wstałam, przesunęłam krzesło z głośnym zgrzytem. Nie powiedziałam już nic. Drzwi zamknęłam za sobą mocno.
W samochodzie ręce mi się trzęsły. Nie wiedziałam, jak to się stało, że rozmowa o miłości skończyła się chłodną kalkulacją. I nie wiedziałam, czy jeszcze kiedykolwiek będę w stanie spojrzeć na teściową jak kiedyś.
Anna, 39 lat
Czytaj także:
- „Byłem samotny, a koleżanka z pracy mnie uwiodła. Gdy wyznałem jej swoje uczucia, upokorzyła mnie na oczach całej firmy”
- „Toast siostry na moim weselu wszystko zrujnował. Przez jej kilka słów tej nocy straciłam zaufanie do najbliższych osób”
- „Przez własną głupotę zawaliłem obronę pracy magisterskiej. Zgubiłem portfel, ale dzięki temu znalazłem coś bezcennego”