„Wystarczy jedno spojrzenie mojej szefowej, a ja staję na baczność. Kobieta z takim temperamentem jest moim ideałem”
„Zostawiła mnie z tymi słowami. Odeszła, nie oglądając się za siebie. A ja siedziałem i czułem, jak serce wali mi jak młot. Byłem dorosłym facetem, a jej jeden komentarz potrafił zasiać we mnie ogień i jednocześnie kompletnie mnie rozłożyć”.

- Redakcja
Zanim poznałem Agatę, moja praca była po prostu pracą – osiem godzin przed monitorem, kawa ze zbyt dużą ilością mleka i słuchawki zsuwające się z ucha. Nie oczekiwałem emocji, nie szukałem wyzwań. Aż pewnego dnia, na miejsce zwolnionego dyrektora kreatywnego, pojawiła się ona – kobieta w granatowym garniturze, o ostrym spojrzeniu i postawie, która nie pozostawiała miejsca na negocjacje. Już w pierwszym tygodniu wiedziałem, że moje życie zawodowe się zmieni. Nie tylko dlatego, że oczekiwała od nas niemożliwego. Chodziło o coś więcej. Jej obecność sprawiała, że puls mi przyspieszał. A ja sam – wbrew logice – czułem, że właśnie tego mi brakowało.
Nowa rzeczywistość w pracy
Wszystko zaczęło się w poniedziałek rano, kiedy wjechała windą na nasze piętro. Wyszła pewnym krokiem, a cisza, która zapanowała w open space’ie, była niemal nienaturalna. Nie miała potrzeby się przedstawiać – jej obecność mówiła za nią. Agata S. Nowa dyrektor kreatywna. Krążyły o niej plotki, zanim jeszcze zdążyła wejść do budynku – że bezwzględna, że wymagająca, że w poprzedniej agencji zredukowała zespół o połowę w ciągu miesiąca. A jednak nikt się nie śmiał. Nikt nie podważał. Bo wystarczyło jedno jej spojrzenie i człowiek przestawał mieć pewność, czy jego stanowisko to jeszcze aktualność, czy już wspomnienie.
Ja siedziałem wtedy przy biurku, udając, że dopracowuję layout dla klienta z branży motoryzacyjnej. W rzeczywistości śledziłem jej ruchy kątem oka. Miała w sobie ten dziwny magnetyzm. Wysoka, elegancka, z włosami związanymi w surowy kok. Kiedy przechodziła obok mnie, mimowolnie wyprostowałem plecy i spojrzałem w ekran, jakbym był uczniem złapanym na ściąganiu.
– Ty jesteś Michał? – zapytała chłodno, zatrzymując się przy moim biurku.
– Tak, dzień dobry – odpowiedziałem zbyt szybko.
Skinęła głową. Uśmiechu się nie doczekałem.
– Będziemy mieć dziś zebranie. O dziesiątej. Przygotuj coś świeżego. Coś, co mnie zaskoczy.
I poszła dalej. W tym momencie coś we mnie pękło – nie ze strachu, ale z fascynacji.
Słuchałem dźwięku jej obcasów
Zebranie zaczęło się punktualnie. Nie było tych pięciu minut grzecznościowych, do których wszyscy byliśmy przyzwyczajeni. Agata pojawiła się w sali konferencyjnej jak generał na inspekcji. Każdy, kto jeszcze popijał kawę czy szeptał coś koledze z boku, natychmiast milkł. Nie mówiła dużo. Zadawała pytania. Krótkie, celne, bezwzględne. Kiedy ktoś się jąkał, odwracała wzrok z taką obojętnością, że człowiek czuł się jak ścierka. Ale mnie to nie przerażało. Mnie to przyciągało. Każdy jej ruch – nawet ten, jak przeczesywała włosy palcami – miał w sobie rytm. Rytm jej obcasów, kiedy chodziła po biurze, znałem na pamięć. Dźwięk stukotu na panelach był dla mnie jak wezwanie do porządku.
– Michał – powiedziała, przerywając czyjąś prezentację – to ty robiłeś kampanię dla tej firmy motoryzacyjnej?
– Tak, rok temu – potwierdziłem, zaskoczony, że pamiętała coś z mojego CV.
– W takim razie przygotujesz leady dla nowego klienta z sektora premium. Nie zawiedź mnie.
Poczułem wtedy coś dziwnego. Nie chodziło o dumę ani o stres. Chodziło o to, że pierwszy raz od dawna poczułem się... potrzebny. Widoczny. Jakby ten chłodny głos i twarde spojrzenie wydobywały ze mnie wersję, którą sam zapomniałem, że mam.
Wystarczyło jedno spojrzenie
Tamtego dnia zostaliśmy po godzinach. Zespół marudził, szurał krzesłami, wzdychał. A ja? Ja siedziałem z otwartym laptopem, jakbym miał przed sobą misję ratowania świata. Wiedziałem, że Agata została w gabinecie. Wiedziałem też, że będzie chciała to wszystko zobaczyć jeszcze tego samego wieczoru.
Minęła dziewiętnasta, kiedy podeszła cicho do mojego biurka. Nie zauważyłem jej wcześniej, bo byłem pochłonięty mockupem. Uklękła na wysokości ekranu, jakby chciała zyskać pełniejszy widok. Pachniała intensywnie – chłodno, lekko metalicznie, jak perfumy, które zapamiętuje się na całe życie.
– Pokaż – powiedziała krótko.
Kliknąłem w prezentację. Przewijałem kolejne slajdy z napięciem, czekając na jej reakcję. Nic. Milczała, analizowała, marszczyła brwi. A ja przez te minuty nie oddychałem. I wtedy podniosła na mnie wzrok. Spojrzenie miała twarde, jakby chciała przebić się przez moją czaszkę i zajrzeć do środka. Wystarczyło jedno spojrzenie, a miałem ochotę wstać i spytać: „Co jeszcze? Co mogę zrobić więcej?”
– Nieźle – powiedziała. – Ale nie chcę „nieźle”. Chcę, żeby mnie zamurowało.
Zostawiła mnie z tymi słowami. Odeszła, nie oglądając się za siebie. A ja siedziałem i czułem, jak serce wali mi jak młot. Byłem dorosłym facetem, a jej jeden komentarz potrafił zasiać we mnie ogień i jednocześnie kompletnie mnie rozłożyć. Bo prawda była taka, że zaczynałem pracować już nie dla firmy. Pracowałem dla niej.
Rozdział 4: Granica zaangażowania
W kolejnych tygodniach wszystko zaczęło się przesuwać – terminy, granice, definicje relacji służbowej. Ja sam nie wiedziałem już, gdzie kończy się podziw, a zaczyna coś, co powinno mnie niepokoić. Agata wciąż była tą samą kobietą: stanowczą, nieprzystępną, z zimnym błyskiem w oku. Ale czasem, kiedy nachylała się nad projektem, a jej ramię niemal dotykało mojego, czułem ciepło, którego nie potrafiłem zignorować.
Wieczorami wracałem do pustego mieszkania i nie mogłem przestać o niej myśleć. Analizowałem jej wypowiedzi, mimikę, nawet to, jak zawiązywała szalik. Czułem się jak nastolatek. Co gorsza – wcale nie chciałem z tym walczyć. Pewnego dnia zaproponowała, bym pojechał z nią na spotkanie z klientem w Warszawie. Dwudniowy wyjazd, prezentacja strategii. Reszta zespołu zbladła. Ja skinąłem głową jak żołnierz. W samochodzie panowała cisza. Słuchała jazzu. Nie small talku, nie newsów, tylko saksofonu, który brzmiał jak jęk. Gdy zapytała, czemu nie jestem w związku, zająknąłem się.
– Bo jeszcze nie spotkałem kobiety, która by mnie zdominowała – odpowiedziałem półżartem.
Spojrzała na mnie kątem oka, a potem wróciła do patrzenia na drogę.
– Dobrze, że masz tego świadomość – rzuciła tylko.
To jedno zdanie wbijało się we mnie jak cierń. Wiedziała. Wiedziała, jak bardzo jestem pod jej wpływem. A mimo to nie zatrzymywała mnie. Ani nie przyciągała bliżej. Zostawiała mnie tuż przy granicy. A ja sam ją przesuwałem.
Napięcie w powietrzu
Hotel był elegancki. Dwa oddzielne pokoje – oczywiście. Mimo to, kiedy drzwi windy zamknęły się za nami, a nasze spojrzenia na moment się spotkały, powietrze zgęstniało jak przed burzą. W holu nikt nie mówił głośno, jakby intuicyjnie wyczuwał napięcie między nami. Po prezentacji – udanej, pełnej błyskotliwych ripost Agaty i mojego perfekcyjnego timingu – zaprosiła mnie na drinka do hotelowego baru. Usiadła naprzeciwko, zamówiła martini. Ja wziąłem whisky. Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy na siebie bez słowa.
– Jesteś ambitny – powiedziała w końcu. – Ale twoja ambicja jest sklejona z potrzebą aprobaty. Mojej aprobaty.
Nie zaprzeczyłem. Znała mnie lepiej, niż ja sam.
– Może – odparłem cicho. – Ale odkąd tu jesteś, wiem przynajmniej, dla kogo warto się starać.
Uśmiechnęła się po raz pierwszy. Ale ten uśmiech nie przyniósł ulgi. Był chłodny. Oceniający.
– To niebezpieczne – rzuciła. – Łatwo się pogubić. Łatwo pomylić cele z emocjami.
Tego wieczoru wróciłem do pokoju sam. A jednak długo nie mogłem zasnąć. Każde jej słowo, każdy ruch, każde spojrzenie – wszystko we mnie buzowało. Wiedziałem, że gra się nie skończyła. Że dalej będziemy udawać, że to tylko praca, że to tylko projekty. Ale oboje czuliśmy coś więcej. I oboje wiedzieliśmy, że żadne z nas nie zrobi pierwszego kroku. Bo wtedy wszystko mogłoby runąć.
Nie musiała nic mówić
Minęło kilka tygodni od tamtego wyjazdu. Pracowaliśmy jak dotąd – intensywnie, bez słowa o tym, co wydarzyło się między słowami. Agata była sobą: wymagającą, nieprzeniknioną, chłodną. A ja – dalej przy niej. Może bardziej opanowany, ale nadal z tym samym przyspieszonym pulsem, gdy wchodziła do pokoju. Wiedziałem już, że nie będzie między nami rozmów przy winie, spacerów po pracy, przypadkowych dotknięć. To nie była taka kobieta. Ona nie zostawiała miejsca na słabość. Nawet jeśli sama ją czuła – nigdy by się do tego nie przyznała.
Pewnego dnia siedziałem sam w sali konferencyjnej. Czekałem, aż dołączy do spotkania z klientem. Spóźniała się pierwszy raz, odkąd tu pracowała. Kiedy weszła, spojrzała na mnie jak zawsze – prosto, mocno, nie mrugając. Ale w jej oczach było coś nowego. Może zmęczenie, może cień czegoś niewypowiedzianego. Przez sekundę wydawało mi się, że zobaczyłem w niej człowieka. Nie szefową. Kobietę.
Po prezentacji podeszła do mnie i nachyliła się nad laptopem.
– Dobra robota.
To wszystko. Dwa słowa. A ja poczułem, że się unoszę. Nie potrzebowałem więcej. Nie musiała mnie dotknąć, przyciągnąć, obiecać. Jej spojrzenie – to jedno spojrzenie – znaczyło więcej niż jakikolwiek gest. Zrozumiałem wtedy, że czasem największe napięcie rodzi się nie z tego, co się dzieje, ale z tego, co się nigdy nie wydarzy. A mimo to zostaje z tobą na zawsze.
Michał, 34 lata
Czytaj także:
- „Wredny teść nigdy mnie nie lubił. Przesadził, gdy po rozwodzie zaczął manipulować moim synem”
- „Po rozstaniu okazało się, że mój partner kochał nie tylko mnie. Nie wiem, czemu byłam taka ślepa”
- „Rodzina męża zrobiła cyrk z Komunii córki. Miarka się przebrała, gdy szwagier puścił film z moim mężem w roli głównej”