„Wystarczyło jedno zdanie ojca, żebym wyszedł z Wigilii. Nie podzielę się opłatkiem z gburem bez hamulców”
„Wigilia zawsze była dla mnie czymś więcej niż świąteczną kolacją. Stanowiła dowód na to, że mimo różnic i sporów potrafiliśmy usiąść razem przy jednym stole. W tym roku wyjątkowo starałem się wierzyć, że znów poczuję tamto ciepło, nawet jeśli od dawna wisiało nad nami napięcie. Cóż, nadzieja matką głupich”.

- Redakcja
Ojciec chodził podenerwowany, mama milczała bardziej niż zwykle, a ja jak zwykle próbowałem spinać to wszystko w całość. Liczyłem, że choć na jedną noc uda się odsunąć wszystko, co ostatnio nas dzieliło. Nie spodziewałem się, że jedno słowo zburzy to bardziej niż lata nieporozumień. Od rana czułem w powietrzu coś ciężkiego, jakby dom próbował mnie uprzedzić, że ten wieczór nie przyniesie ukojenia. Krzątałem się po kuchni, pomagając mamie w lepieniu ostatnich pierogów, choć oboje unikaliśmy kontaktu wzrokowego. Ona wiedziała, że ja wiem, że ojciec znowu wrócił późno w nocy, a jego kroki na schodach były cięższe niż zwykle.
Kiedy stół był już nakryty, a pierwsza gwiazda miała zaraz pojawić się na niebie, w salonie zrobiło się nienaturalnie cicho. Ojciec stał przy oknie, wpatrzony w ciemność, jakby coś tam widział, choć wiedziałem, że od dawna nie dostrzegał już nas. Usiadłem naprzeciw niego, próbując nadać temu wieczorowi, choć odrobinę normalności.
– Możemy zacząć? – zapytałem, starając się, by mój głos nie zabrzmiał zbyt sztywno.
Ojciec nawet nie drgnął. Dopiero mama, z drżącą ręką, podała mi opłatek.
– Synu, podziel się z nami – szepnęła.
Wstałem, chcąc przełamać to milczenie. Wyciągnąłem opłatek w stronę ojca.
– Tato… życzę ci… – zacząłem.
Podniósł na mnie wzrok. Zimny. Oddalony.
– Po co to wszystko? – mruknął.
– Jak to po co? Wigilia… jesteśmy razem… – próbowałem.
– Razem? – prychnął. – Ty i twoje bajki o rodzinie. Zawsze byłeś marzycielem.
Mama syknęła cicho:
– Przestań. Chociaż dziś…
Ojciec machnął ręką.
– Wigilia. Wielkie święto. A i tak wszyscy udajemy, że tu cokolwiek działa.
To jedno słowo, „udajemy”, spadło na mnie jak kamień. Nawet choinka jakby przygasła. Złamał cały wieczór w jednej chwili, jakby specjalnie czekał, aż zaczniemy wierzyć, że damy radę. Spojrzałem na opłatek w ręce. Nagle wydał mi się obcy. Nie umiałem już nic powiedzieć.
Dla niego to był teatr
Siedzieliśmy przy stole w milczeniu, które drapało mnie gdzieś od środka. Mama próbowała ratować atmosferę, nakładając mu karpia, jakby jedzenie mogło przykryć to, co ojciec powiedział. On jednak tylko odsunął talerz i oparł się o krzesło, patrząc na mnie z czymś w rodzaju rozczarowania, jakby liczył, że to ja przeproszę za to, że próbowałem stworzyć świąteczny nastrój.
– Przestań robić z siebie bohatera – rzucił. – Zawsze ten sam teatr.
– Nie robię teatru – odpowiedziałem spokojniej, niż czułem. – Chciałem, żebyśmy chociaż dziś…
Przerwał mi gwałtownym machnięciem dłoni.
– Dziś, jutro, to bez różnicy. Rodzina to nie scenografia do twoich snów.
Mama w końcu nie wytrzymała.
– Czy możesz przestać go prowokować? – zapytała ostrzej, niż ją znałem. – On tylko chce świąt.
– Chce świąt, bo mu się wydaje, że wszystko da się naprawić opłatkiem – odburknął. – Tak nie działa życie.
Wstałem od stołu. Nogi miałem jak z waty, choć serce biło wściekle.
– Tato, ja niczego nie udaję – powiedziałem, czując, jak gardło zaczyna mnie piec. – Chciałem, żebyśmy choć raz byli razem, bez tej… wojny.
Podszedłem do drzwi, bo bałem się, że jeśli zostanę dłużej, powiem coś, czego on użyje przeciwko mnie. Wtedy usłyszałem za sobą jego głos, spokojniejszy, lecz bardziej raniący.
– Nie jesteśmy rodziną, tylko grupką ludzi pod jednym dachem. Zrozum to wreszcie.
To zdanie uderzyło we mnie mocniej niż wcześniejsze. Mama odwróciła się, zakrywając usta dłonią. Miałem wrażenie, że ktoś właśnie wyciął ze mnie cały świąteczny wieczór i zostawił pustą przestrzeń, która bolała przy każdym wdechu. Wyszedłem na korytarz, próbując złapać oddech w chłodniejszym powietrzu.
Mama próbowała, ale nie ma co zbierać
Oparłem się o ścianę w korytarzu, czując, jak chłód płyt przebija mi plecy. Dom, który znałem od dziecka, nagle wydał się obcy, jakby ściany próbowały mnie wypchnąć na zewnątrz. Słyszałem przytłumione głosy z salonu, choć nie byłem w stanie rozróżnić słów. Mama pewnie znowu próbowała łagodzić sytuację, jak robiła to całe życie. Nie wiedziałem już, czy robiła to z miłości, czy z przyzwyczajenia. Po kilku minutach drzwi od salonu skrzypnęły i wyszła mama. Podeszła powoli, jakby bała się, że odskoczę.
– Synu… – zaczęła cicho. – On nie powinien tak mówić.
– Mamo, to nie pierwszy raz – odpowiedziałem, starając się uśmiechnąć, lecz mięśnie twarzy odmawiały posłuszeństwa. – Po prostu dziś zabolało bardziej.
Mama spojrzała na mnie błagalnie.
– Wróć do stołu, proszę. Nie chcę, żeby Wigilia tak wyglądała.
– A jak ma wyglądać? – zapytałem. – On nawet nie próbuje udawać, że mu zależy.
Nagle z salonu dobiegł nas jego twardy głos:
– Jeśli ma zamiar siedzieć tam i się nad sobą użalać, to niech lepiej zostanie.
Spojrzałem na mamę.
– Słyszysz? – szepnąłem.
Ona spuściła wzrok.
– On… ma swoje problemy.
– Od lat ma swoje problemy. Tylko że przez nie nikt w tym domu nie ma prawa mieć własnych.
Mama podeszła bliżej i dotknęła mojego ramienia.
– Nie chcę, żebyś wyjechał z domu z takim przekonaniem.
– Już dawno wyjechałem, mamo – odpowiedziałem. – Tylko czasem wracam, żeby sprawdzić, czy może się coś zmieniło.
Jej oczy zaszkliły się, choć próbowała szybko to ukryć.
– Proszę, chodź. Spróbujmy jeszcze raz.
Chciałem, naprawdę chciałem, lecz w tamtej chwili korytarz wydawał mi się jedynym miejscem, w którym mogłem oddychać.
Zrzucał winę na mnie
W końcu wróciłem do salonu, choć każdy krok wydawał mi się wymuszony. Mama siedziała sztywno, z dłońmi splecionymi na kolanach, jakby modliła się w myślach o cud, na który nikt z nas już nie liczył. Ojciec nawet nie podniósł głowy, gdy usiadłem. Zajął się poprawianiem obrusu, którego i tak nikt już nie zauważał.
– Dobrze, że wróciłeś – powiedziała mama, siląc się na uśmiech. – Spróbujmy… zjeść w spokoju.
Ojciec chrząknął.
– Jeśli ma siedzieć z taką miną, to trudno mówić o spokoju.
Poczułem, jak mama lekko drży.
– Proszę cię… – wyszeptała.
Spojrzałem na niego.
– Tato, co dokładnie ci przeszkadza? Że chcę, abyśmy byli rodziną?
Odchylił się na krześle i spojrzał na mnie z takim spokojem, który mógłby być podziwiany, gdyby nie kryło się za nim coś ostrzejszego.
– Przeszkadza mi, że wciąż grasz kogoś, kim nie jesteś.
– A kim niby jestem? – zapytałem.
– Człowiekiem, który uciekł z domu, bo nie radził sobie z rzeczywistością. Teraz wracasz i udajesz zbawcę.
Mama złapała się za głowę.
– Przestańcie… proszę.
Ja jednak nie potrafiłem już milczeć.
– Nie uciekłem. Po prostu nie chciałem żyć w miejscu, gdzie nikt nie mówi do siebie normalnie.
Ojciec wzruszył ramionami.
– Widzisz? Znowu dramatyzujesz. Wigilia to nie scena na twoje żale.
Zamknąłem oczy na moment, bo obraz świec zaczął mi drżeć.
– Tato, wystarczyłoby jedno życzliwe słowo. Jedno.
– Nie mam na nie ochoty – odpowiedział bez wahania.
Wtedy mama wstała, odsunęła krzesło gwałtowniej niż zwykle.
– Dosyć. Nie chcę już słuchać, jak ranimy się w kółko tym samym.
Ojciec tylko przewrócił oczami, jakby wszystko, co się działo, było dla niego drobną niedogodnością. Wiedziałem, że po tym wieczorze nic nie zostanie takie jak dawniej.
W końcu zebrałem się na odwagę
Po słowach mamy zapadła cisza, której nikt nie umiał przerwać. Świece migotały, jakby brakowało im odwagi, by dalej płonąć przy takim stole. Usiedliśmy z powrotem, chociaż już nikt nie jadł. Jedynie ojciec, niewzruszony, sięgnął po kompot, jakby cały wieczór przebiegał zgodnie z planem. W końcu zebrałem się na odwagę.
– Tato – odezwałem się powoli – czy kiedykolwiek próbowałeś nas zrozumieć?
– A czy ktoś próbował zrozumieć mnie? – odpowiedział, nie podnosząc wzroku.
– Chciałem. Przez lata próbowałem.
Wtedy odłożył łyżkę i spojrzał na mnie ostro, jakby zbliżał się moment, na który czekał.
– Nie potrzebuję twojej litości. Ani twoich prób. Mam swoje życie i swoje zasady. Jeśli wam to nie pasuje, trudno.
Mama drgnęła.
– To twoja rodzina, nie śmieci.
– Rodzina to obowiązek. A obowiązki czasem męczą – odparł z chłodną pewnością.
Poczułem, jak coś we mnie zamarło, jakby te słowa kończyły nie tylko Wigilię, lecz także jakąś epokę mojego życia. Wstałem powoli.
– W takim razie ja wyjdę pierwszy.
Mama podniosła się gwałtownie.
– Proszę, nie zostawiaj mnie z tym wszystkim samą.
Podszedłem do niej i objąłem ją mocno.
– Nie zostawiam cię. Po prostu nie mogę tu zostać dzisiaj.
Ojciec wpatrywał się w choinkę, jakby nas nie było.
– Zawsze dramat – mruknął.
Wziąłem płaszcz, choć ręce mi drżały. Mama odprowadziła mnie do drzwi.
– Zadzwoń jutro – wyszeptała. – Chociaż jutro.
Kiedy wyszedłem na mróz, poczułem, że powietrze boli mniej niż te kilka zdań przy stole. Wiedziałem już, że kolejnej Wigilii raczej nie spędzimy razem.
Przełamałem się opłatkiem... nie było bliskich
Kiedy wróciłem do swojego mieszkania, było cicho tak bardzo, że aż wydawało mi się, że słyszę własne myśli odbijające się echem od ścian. Zrzuciłem płaszcz na krzesło i usiadłem przy małym stole, który nakryłem rano z nadzieją, że zjemy razem świąteczne ciasto kolejnego dnia. Teraz wyglądał jak rekwizyt z przedstawienia, które się nie odbędzie.
Wyciągnąłem opłatek, który włożyła mi do kieszeni mama. Nie dzieliłem się nim z nikim. Złamałem go sam, trzymając w dłoni jak coś, co powinno mieć wartość tylko wtedy, gdy podaje się je drugiemu człowiekowi. Wstałem i podszedłem do okna. W szybie odbiła się moja sylwetka, rozmazana przez światła z ulicy.
– No to… wesołych świąt – powiedziałem do tego odbicia, bardziej z ironią niż z nadzieją.
Nie była to Wigilia, jaką chciałem zapamiętać. Nie przypominała żadnej z poprzednich, choć w głębi serca wiedziałem, że od dawna szliśmy w tę stronę. Jedno słowo ojca tylko postawiło kropkę nad i, której nikt nie miał odwagi postawić wcześniej.
Usiadłem z powrotem przy stole, trzymając resztki opłatka. Może czasem trzeba przeżyć Wigilię w samotności, żeby zobaczyć wyraźniej, co od lat próbowało się ukryć pod warstwą tradycji. Może kolejny rok przyniesie coś innego. A może nie.
Tego wieczoru zrozumiałem jedno: rodzina to nie święta, lecz codzienność. Jeśli codzienność się rozsypuje, Wigilia nie sklei jej żadnym rytuałem.
Jednak mimo wszystko zadzwoniłem do mamy, jeszcze zanim zgasła świeczka.
– Mamo, jestem. I będę. Tylko dziś… inaczej.
Kamil, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój facet co niedzielę chodzi do kościoła, a ja jestem niewierząca. Teściowa od razu postawiła na mnie krzyżyk”
- „Na Boże Narodzenie zrobiłam mężowi niespodziankę. Jestem pewna, że świąteczny wieczór zapamięta już na całe życie”
- „Córka chciała mi zrobić na złość, ale szybko wpakowała się w bagno. No cóż, nie będę pomagać niewdzięcznicy”