„Wyswatałam teścia z mamą kumpeli. Pół rodziny ma teraz pretensje, że dziadek romansuje zamiast zajmować się wnukami”
„Bratowa po prostu się na niego obraziła. Wywołała kłótnię, twierdząc, że na bank nie był zakochany w jej mamie, skoro związał się z inną, a potem rzuciła, że nie zamierza uczestniczyć w tym «przedstawieniu»”.
- Listy do redakcji
Chyba za dużo wypiłam tego wieczoru, ale w pewnym momencie także ja zdałam sobie sprawę, że coś wisi w powietrzu. Nigdy nie dane mi było poznać teściowej. Gdy zaczęłam spotykać się z Jackiem, ona już zmagała się z chorobą i wciąż liczyliśmy na to, że jej stan ulegnie poprawie, aby mogła mnie w końcu poznać. Niestety, tak się nie stało i matka mojego ukochanego odeszła podczas snu.
Nie poznałam jej
Jej ostatnie pożegnanie było momentem, w którym spotkałam wszystkich bliskich Jacka – jego ojca, siostrę oraz dwóch braci. Mimo przygnębiającej atmosfery, od pierwszej chwili polubiłam pana Mieczysława. Nie sposób było przeoczyć, że to przystojny i zadbany facet, który nawet w tak bolesnych okolicznościach potrafił zachować klasę.
Podczas ślubu, który odbyły się cztery lata później, mój teść prezentował się znacznie lepiej. Zaskoczeniem był dla mnie fakt, że przybył na uroczystość sam. Ten radosny mężczyzna po sześćdziesiątce tryskał humorem i rzucał dowcipami niczym karabin maszynowy, stanowiąc prawdziwą duszę towarzystwa.
– Spójrz, widzisz tam moją kuzynkę Agnieszkę? – wskazałam subtelnie ukochanemu stolik, przy którym siedziało grono kobiet około czterdziestki. – Zauważyłeś, w jaki sposób patrzy na twojego ojca? Nie ma dzieci i jest po rozwodzie. Świetnie by do siebie pasowali!
Kiedy powiedziałam to Jackowi, parsknął śmiechem, jakbym opowiedziała mu dowcip. Ja jednak byłam przekonana, że mam rację. Widziałam, jak panie pożądliwie spoglądały na pana Mieczysława, więc spodziewałam się, że lada moment zjawi się u jego boku jakaś wybranka.
Zobacz także
Był przeuroczy
Ale czas mijał, a nic takiego nie miało miejsca. Teść zjawiał się sam na każdych imieninach, urodzinach, świętach czy rocznicach. Nawet na dwóch następnych weselach w naszej rodzinie – brata oraz najmłodszej siostry Jacka – choć przetańczył je z wigorem godnym dwudziestolatka, to nie obdarzył wyjątkowym zainteresowaniem żadnej z kobiet, które ewidentnie miały na niego ochotę.
W owym okresie nasze życie można było porównać do udziału w szaleńczym wyścigu, takim jak Paryż–Dakar: ciągłe zmiany tempa, zaskakujące zwroty akcji i przeszkody pojawiające się na naszej drodze. Wzięliśmy pożyczkę na swoje pierwsze mieszkanie, po czym na świat przyszło nasze maleństwo. Jacek zmienił pracę, a ja niedługo później też.
Wkrótce powitaliśmy kolejnego brzdąca, a mąż wyjechał na pół roku, żeby dorobić na większe mieszkanie. Musieliśmy wziąć następny kredyt… To był totalnie zwariowany czas, ale w końcu nawet to szaleństwo dobiegło końca i mogliśmy złapać chwilę oddechu.
Kiedy to się działo, starsza córka Hania kończyła piąty rok życia, a młodsza Gabrysia miała dopiero dwa i pół. Przesiadując z dziewczynkami w mieszkaniu, nie mogłam znaleźć sobie miejsca. W poszukiwaniu nowych kontaktów przeglądałam fora internetowe dla matek. Wpadłam też na pomysł, by odświeżyć parę dawnych znajomości.
Znalazłam przyjaciółkę
W ten sposób udało mi się odnowić relację z Weroniką, moją kumpelą jeszcze z czasów szkoły średniej. Ona miała dwóch chłopców w podobnym wieku jak moje córki i tak samo jak ja, dnie upływały jej w towarzystwie dzieci. Z tego względu spotykałyśmy się w parku, u mnie w mieszkaniu albo w jej domu. Poznałam też mamę Weroniki – serdeczną i zawsze uśmiechniętą panią Helenę.
– Mama wprowadziła się do nas, żeby wesprzeć mnie w opiece nad Marcelkiem – wytłumaczyła Wera. – A później już nie wyobrażałam sobie funkcjonowania bez jej pomocy.
Przypomniałam sobie, jak Weronika w szkole średniej zmagała się z rozwodem swoich rodziców. Czuła wstyd z powodu ciągłych kłótni i pijaństwa taty, dlatego nikogo z naszej klasy nie zapraszała do siebie. Z tego względu nie miałam okazji wcześniej poznać sympatycznej mamy Wery. Nasze pociechy zaprzyjaźniły się, a nasza dawna zażyłość odrodziła się na tyle, że postanowiłyśmy wybrać się razem z rodzinami na wakacje.
– Ale jak to?! – Jacek nie sprawiał wrażenia podekscytowanego takim scenariuszem. – Zdajesz sobie sprawę, że w wakacje nie dostanę wolnego, a przecież walczę o większe wynagrodzenie.
Marzyłam o tym wyjeździe
– Jacuś! Po prostu musisz z nami jechać! – przeraziłam się nie na żarty. – Sama nie dam rady z dwoma szkrabami, walizkami, koleją, przesiadaniem się i całym tym zamieszaniem! Przecież córki doprowadzą mnie do szaleństwa.
Kiedy mój mąż usłyszał o moich planach, na jego twarzy od razu pojawiło się zaniepokojenie. Po chwili jednak wpadł na genialny pomysł!
– Pojedzie z wami dziadek! Ciągle zrzędzi, że za mało czasu spędza z wnuczętami. Zafunduję mu pokój w tym pensjonacie.
Nie miałam nic przeciwko temu. Bardzo cenię mojego teścia, a moje córeczki wprost za nim przepadają. Zapowiadała się przednia zabawa.
– Ale będzie fajnie – powiedziała Wera na kilka dni przed naszym wyjazdem. – Mój Marcin skręcił kostkę, odpada z naszej wycieczki… Za to wezmę ze sobą moją mamę. Zgoda?
Pasowało mi to. Plan nie wypalił w stu procentach, lecz i tak zapowiadała się interesująca wycieczka. Miejsce okazało się zachwycające. Świętokrzyskie szczyty, mnóstwo rozrywek dla dzieciaków, a gdy wieczór zapadał i maluchy zostawały pod opieką dziadków, my delektowałyśmy się winem, siedząc wygodnie na werandzie domku.
Kiedy opróżniłyśmy już którąś z kolei szklankę tego napitku, Weronika nachyliła się w moją stronę i szepnęła, jakby to była wielka tajemnica:
Ona coś zauważyła
– Jak sądzisz, czy twój teść i moja mama faktycznie przebywają w pokojach naszych pociech, grzecznie zagłębiając się w lekturze?
– Hm… a co innego mieliby porabiać? – pomyślałam na głos, upijając następny łyczek wina.
– No wiesz… – Weronika stłumiła czkawkę. – Coś mi się wydaje, że między nimi iskrzy.
Patrzyłam na nią oczami jak spodki, ale koleżanka już sypała argumentami mającymi potwierdzać ich rzekome zauroczenie. Być może alkohol uderzył mi do głowy, a może faktycznie coś było na rzeczy, ale przytaknęłam jej. Wtedy wpadłyśmy na pomysł, że zeswatamy dziadka moich pociech z babcią jej dzieciaków!
Do końca pobytu robiłyśmy wszystko, aby pan Mietek i pani Lena mieli dla siebie jak najwięcej czasu tylko we dwoje – zostawiałyśmy ich samych albo zabierałyśmy dzieciaki na wieczorne atrakcje, żeby seniorzy mogli nacieszyć się swoim towarzystwem.
Później robiłyśmy dobrą minę do złej gry, udając, że nic się nie dzieje. Choć ostatniej nocy przed końcem wyjazdu mama koleżanki cichaczem opuściła pokój, a wróciła o świcie na paluszkach, to my milczałyśmy. Huk drzwi z sąsiedniego pokoju, tuż obok tego, gdzie nocowałam z dzieciakami, zdradził mi jednak, gdzie spędziła tych parę godzin pod osłoną nocy.
Dopiero po dwóch tygodniach pani Lena i mój teść oznajmili nam wszystkim, że zdecydowali się zostać parą. Poinformowali o tym nie tylko nas, ale również naszych facetów i resztę rodziny. No i wtedy zaczęła się niezła zadyma.
Zbliżyli się
Byłam kompletnie zaskoczona, gdy bratowa zaczęła do mnie wydzwaniać, oskarżając mnie, że „pakuję jej tatę w ramiona jakiejś nieznajomej baby”. Oniemiałam, kiedy otrzymałam wiadomość od szwagra, który napisał: „Za kogo ty się uważasz?! Zaakceptowaliśmy cię jako część rodziny, a ty chcesz ją rozbić!”. Nawet mój mąż, mimo że nie powiedział tego otwarcie, ewidentnie sprzeciwiał się temu, by jego ojciec znalazł sobie nową partnerkę.
– Czemu tak was to irytuje? – spytałam z goryczą w głosie. – Przez to, że tata odnalazł miłość na nowo? Że może cieszyć się własnym życiem i jest z tego powodu zadowolony?
Jacek nie potrafił udzielić mi logicznej odpowiedzi. Wymamrotał tylko, że chyba nikt nie miałby nic przeciwko nowej dziewczynie ojca, gdyby nie fakt, że to ja ich sobie podsunęłam.
– Podsunęłam?! – aż nie wierzyłam własnym uszom. – Podsunąć to można miskę zupy, a nie drugiego człowieka! Oni się po prostu w sobie rozkochali, pojmujesz to? Wcale nie zamierzałam robić za swatkę. Poza tym sam mogłeś pojechać razem z nami, zamiast wysyłać tam tatę samego!
Zaskakujące, ale Weronika borykała się z podobnymi problemami. Jej starsza siostra była na skraju furii, bo mama poświęcała teraz mniej czasu na opiekę nad wnukami. Również ona obwiniała za tę sytuację właśnie Werę.
– Czy im wszystkim kompletnie odbiło? – zwróciłam się do koleżanki. – To przecież fantastycznie, że twoja mama i ojciec Jacka znaleźli wspólny język… Jak można nie radować się, widząc, że są razem szczęśliwi?
Co za egoizm!
Pomimo świadomości tego, co się wokół nich działo, starsi państwo na szczęście nie przejmowali się tym zbytnio. Pan Mieczysław niezmiennie towarzyszył pani Lenie podczas rodzinnych spotkań, a matka Wery wygadała się jej, że zastanawiają się nad wspólnym zamieszkaniem.
– Nie ma na co czekać – podobno stwierdziła. – Gdy ma się sześćdziesiątkę na karku, a nie dwudziestkę, nie ma sensu zwlekać z takimi postanowieniami.
Słowa dotrzymali. Gdy wprowadzili się do domu teścia, bratowa po prostu się na niego obraziła. Wywołała kłótnię, twierdząc, że na bank nie był zakochany w jej mamie, skoro związał się z inną, a potem rzuciła, że nie zamierza uczestniczyć w tym „przedstawieniu”. Gdy Jacek mi to relacjonował, ostrzegłam go, że jeśli piśnie choćby słówko przeciwko nowemu związkowi ojca, to sam będzie miał kłopoty we własnym małżeństwie. Podziałało, bo jako jedyny z całego rodzeństwa wydawał się trzymać stronę teścia.
Od tego czasu wiele się zmieniło, a wzburzenie nieco zelżało, tym bardziej że seniorzy nie przejmują się dąsami swojego potomstwa. Zamieszkali pod jednym dachem, przygarnęli dwa czworonogi ze schroniska i cieszą się życiem.
Zazdroszczą im
Radość przepełnia też moje córeczki oraz dzieci Weroniki, gdy odwiedzają dziadków podczas świąt lub spędzają u nich wakacje. Cała gromadka maluchów zwraca się do nich pieszczotliwie „babciu” oraz „dziadziu”, a wtedy ja i Wera czujemy się jak rodzone siostry.
Cieszę się każdą minutą spędzoną razem, choć niekiedy odczuwam lekki smutek. Do dziś bowiem nie pojmuję, jak można zazdrościć komuś szczęścia, a już zwłaszcza własnym rodzicom. Uważam to za przejaw egoizmu i kompletny bezsens. Kogo obchodzi, czy coś jest „nie na miejscu” lub że „inni tak nie postępują”?
Uczucie między dwojgiem ludzi potrafi rozkwitnąć niezależnie od metryki, a ta para jest świetnym przykładem, że warto mieć w nosie zdanie postronnych obserwatorów. Dla mnie to przejaw czystego egoizmu i kompletny bezsens, gdy ktoś ma pretensje do swojego rodzica, który odnalazł szczęście. Przecież na miłość nigdy nie jest za późno.
Luiza, 37 lat