Reklama

Bardzo się ucieszyłam, gdy okazało się, że mama w lipcu wyjeżdża do Ciechocinka. Bo po pierwsze, nie jest już młoda i kuracja dobrze jej zrobi; sama możliwość odetchnięcia świeżym powietrzem po naszym krakowskim smogu z pewnością ją wzmocni. Po drugie zaś – cóż, od śmierci tatusia wydawała się zupełnie pozbawiona chęci do życia.

Reklama

Miałam okropne wyrzuty sumienia, że tak rzadko mogę ją odwiedzać, i nawet rozważałam możliwość, by ją do nas ściągnąć. Jednak doszliśmy z mężem do wniosku, że wyrywanie starszej pani ze środowiska, gdzie ma dobrych znajomych i swojego lekarza, to zły dobry pomysł.

Żadna strona by na tym nie zyskała. Wręcz przeciwnie, stosunki między mamą a nami zapewne tylko by się pogorszyły. Dlatego, jak wspomniałam, przyklasnęłam idei wyjazdu do uzdrowiska. Nawet zgodziłam się przygarnąć na czas kuracji maminego kota, za którym, mówiąc szczerze, nie przepadam. Zwykły buras z piwnicy, któremu przewróciło się w głowie od społecznego awansu. Teraz jada tylko najdroższe frykasy! Jak już pojechałam po Hrabiego, przy okazji pomogłam się mamie spakować. I aż mną zatrzęsło na widok jej walizki.

– Mamuś, nie jedziesz na grzyby, tylko do uzdrowiska! – załamałam ręce. – W dodatku w czerwcu! Po co ci te gumowce? Wrzuć raczej parę letnich sukienek! No i coś wyjściowego, z pewnością będziecie mieli jakiś wieczorek zapoznawczy.

Wypchnęłam ją tam prawie na siłę

Oganiała się ode mnie jak od natrętnej muchy, lecz ja nie ustąpiłam. Kto to widział wybierać się na wczasy jak na działkę?! Przecież nawet nie znajdzie sobie koleżanki! Bo która z eleganckich pań zgodzi się prowadzać z kocmołuchem w gumiakach?!

W końcu jakoś ją przekonałam, choć cały czas jęczała, że jedzie się kurować, a nie bawić. A w ogóle, chyba diabeł ją podkusił, na co jej to było?
Zadzwoniła zaraz po przyjeździe do Ciechocinka: podróż miała znośną, koleżanki w pokoju są trzy. Trudno wyczuć, co to za jedne, bo za krótko je zna, ale jedna z pewnością mogłaby używać lepszych perfum. A w ogóle jak Hrabia? Czy aby karmię go odpowiednio? Bo, biedaczysko, ma taki wrażliwy żołądek!

Nawet się nie poskarżyłam, że kocur wpadł mi na taras kwadrans przed przyjściem „grillowych” gości i wrąbał ze smakiem pół sernika! Jeszcze by mama uznała, że powinnam w te pędy gnać do weterynarza albo co…

Po tym telefonie zapadła cisza, która wydała mi się zrozumiała – w końcu mama miała uczestniczyć w zabiegach. Dopiero gdy dostałam MMS-a z widokiem parku zdrojowego, obudziła się we mnie czujność. Do licha, czy te kuracje działają aż tak dobrze, że moja rodzicielka, która dotąd nie opanowała pisania zwykłych SMS-ów, nagle stała się tak technicznie sprawna?! „Może i ja powinnam się tam wybrać? Bo ostatnio czuję coraz częściej, że nie nadążam...” – pomyślałam.

Nawet zadzwoniłam, lecz mnie zbyła: wszystko okej, bawi się dobrze, i właściwie co? Czyżbym uważała ją dotąd za matołka? Ma od kogo, to się nauczyła, żadna filozofia! A w ogóle idzie teraz na gimnastykę, więc pa. Co dziwne, nawet nie zapytała o Hrabiego i jego menu!

Z jednej strony się cieszyłam, że jakoś się odnalazła, z drugiej, trochę martwiłam, czy te jej koleżanki nie są zbyt rozrywkowe... A z trzeciej, całkiem między nami, rozważałam możliwość, że to ściema, jak mówi mój syn, czyli zachowanie na pokaz... Może mama zmyśla takie kawałki, żebym się nie martwiła, a tak naprawdę siedzi w tym Ciechocinku samotna i wciąż tęskni za tatusiem, wspominając dawne czasy?

To musi być straszne stracić człowieka, z którym trwało się szczęśliwie tyle lat! Szczególnie że ojciec naprawdę był ideałem: zawsze szarmancki i miły, do tego fachowiec otoczony szacunkiem otoczenia. Bardzo chciałam pojechać do mamy, gdy wróciła i, słowo daję, nie tylko po to, żeby się pozbyć Hrabiego, choć już miałam wrednego kocura powyżej dziurek od nosa. Byłam taka ciekawa, czy naprawdę dobrze się bawiła! Niestety, syn złapał anginę i musiałam przy nim tkwić, zadzwoniłam więc i przyrzekłam, że zjawię się tak szybko, jak się da.

Mama specjalnie się nie przejęła. Stwierdziła, że się nie pali, a w ogóle to może nawet sama odbierze kota? Jej znajomy wybierał się w moje okolice po sadzonki, więc uznała, że może uda się połączyć jedno z drugim. I faktycznie, po dwóch dniach wpadła – roześmiana, opalona.

Zupełnie jak nie ona!

– Jestem bardzo zadowolona, było cudownie! – zaszczebiotała, gdy spytałam o wyjazd. – Teraz nie mam czasu, pogadamy innym razem, dobrze?

Cmoknęła mnie szybko w policzek, złapała kota pod pachę i tyle ją widziałam.

Wyjrzałam przez okno, ale zobaczyłam tylko ciemnego opla odjeżdżającego z parkingu.

„Chyba przyjechała z sąsiadem z dołu – pomyślałam. – To on, zdaje się, ma takie auto”.

Cóż to za osobnik ją odwiedza?!

Po tygodniu zajechałam do mamy, ale ona tylko się skrzywiła:

– Powinnaś była zadzwonić, córuś. Idę do kina, wiesz?

Trochę mnie zatkało, ale cóż? Faktycznie, mogłam uprzedzić.

Zdążyłyśmy wypić herbatę, gdy – zamiast koleżanki, jak się spodziewałam – pojawił się dość oślizły facecik z różą, którego spłoniona mama przedstawiła mi jako pana Romana.

– Jak chcesz, to sobie jeszcze posiedź, Elizko – zaproponowała mi beztrosko. – Potem po prostu zostaw klucz u sąsiadki.

Podziękowałam i wyszłam razem z nimi, dowiadując się przy okazji, kto jest właścicielem opla... A ja wtedy myślałam, że mama przyjechała z sąsiadem!

Byłam zszokowana. Liczyłam na to, że pozna panie w swoim wieku, zdobędzie przyjaciółki, a nie że przygrucha sobie absztyfikanta! Jakiegoś uzdrowiskowego podrywacza, który mydli jej oczy i ciąga po kinach… Próbowałam umówić się z nią, lecz mama była wciąż zajęta: a to dancing, a to dwudniowy wypad na ryby... W końcu powiedziałam jej (przez telefon, bo inaczej nie miałam okazji), że ta cała sytuacja wymyka się spod kontroli.

– Nie rozumiem, Elizko – zdziwiła się. – Czy to znaczy, że zamierzałaś mnie kontrolować?

– Nie! Po prostu uważam, że to przesada, że nie masz czasu dla własnej córki! – wypaliłam.

– Jeżeli naprawdę mnie potrzebujesz, to go znajdę – stwierdziła. – Ale myślałam, że chętnie odpoczniesz od niańczenia mnie.

– Oj, mamo, nie o to chodzi – trochę się zacukałam. – Ja cię w ogóle nie poznaję! Wędkarstwo, potańcówki... Nigdy dotąd tego nie robiłaś. Zawsze uważałaś to za rozrywkę dla mas!

– To było zdanie tatusia, Elizo – poprawiła mnie chłodno. – Poszłam na kompromis, bo bardzo go szanowałam.

– To znaczy, że dopiero przy panu Romanie możesz się rozwijać, tak? Nie rozumiem, jak w ogóle można porównywać tego wczasowego lowelasa z tatą!

– To ty porównujesz, nie ja. I przypominam ci, że jestem dorosła. Nie ucz mnie, jak żyć.

Reklama

Rozłączyła się, a ja zostałam z bólem w sercu. Naprawdę tego nie rozumiem: poważna osoba, babcia, wdowa, a włóczy się po dancingach. Moja mama?!

Reklama
Reklama
Reklama