Reklama

Jestem załamana. Dzięki pieniądzom męża, syn mógł wieść uczciwe i dostatnie życie. A on co? Wpakował się w kłopoty.

Reklama

Gdy przed ponad dwudziestu laty wychodziłam za Jarka, nie wierzyłam, że ma kontakty z półświatkiem. Ludzie co prawda szeptali po kątach, że obraca się w podejrzanym towarzystwie i siedział, ale się tym nie przejęłam. Jego znajomi wydawali mi się całkiem w porządku. Byli weseli, lubili się bawić. Tak, jak ja.

A wyrok? Pomyślałam, że pewnie przyłapali go z trawką na dyskotece albo jakimś koncercie i zamknęli dla przykładu, żeby poprawić statystyki. Poza tym byłam w nim szaleńczo zakochana. A jak dziewczyna kocha, to wierzy w każde słowo swojego wybranka. A Jarek twierdził, że owszem, we wczesnej młodości zdarzyło mu się zrobić kilka głupich rzeczy, ale to już przeszłość. Teraz jest poważnym biznesmenem prowadzącym legalną firmę. Czym dokładnie się ta firma zajmowała, nie wiedziałam, ale też specjalnie nie wypytywałam. Mąż zawsze powtarzał, że to nie moja sprawa, że zarabianie pieniędzy to jego działka. Ja mam zajmować się domem i wychowywaniem naszego synka.

Nie protestowałam. Nigdy nie miałam jakichś specjalnych ambicji zawodowych i rola żony i matki bardzo mi odpowiadała. Szczególnie że Jarek bardzo dbał o to, by niczego nam nie brakowało. Większość moich przyjaciółek ze szkoły zamartwiała się, jak przeżyć do pierwszego. Ja zawsze miałam portfel pełen pieniędzy. Cieszyłam się, że mam takiego obrotnego i zaradnego męża.

– Podoba ci się twoje życie? To, że na wszystko cię stać?

Zobacz także

O tym, że Jarek jednak nie mówił prawdy, przekonałam się mniej więcej trzy lata po ślubie. To właśnie wtedy na nasz dom najechała policja. Wpadli bladym świtem w tych swoich czarnych mundurach i kominiarkach, wrzeszcząc na całe osiedle. Byłam tak przerażona, że jak już padłam na podłogę to nie miałam siły się z niej podnieść.

Wyprowadzili Jarka w kajdankach, a potem już tacy bez kominiarek wzięli mnie na spytki. Chcieli wiedzieć, czy w domu są jakieś nielegalne substancje. Pytali o to z piętnaście razy. Tyle samo razy im odparłam, zgodnie z prawdą zresztą, że nic o tym nie wiem. Chyba uwierzyli, bo przestali mnie zamęczać i zabrali się za przeszukiwanie domu. Zajrzeli w każdy kąt, nawet do pieluszki (!) Mironka. Mały miał wtedy zaledwie półtora roku. Nic nie znaleźli więc w końcu się wynieśli. Cały dzień sprzątałam, takiego bałaganu narobili. Przed wyjściem jeden z nich powiedział jednak, że pewnie się jeszcze nie raz zobaczymy. Bo mój mąż działa w jakiejś zorganizowanej grupie przestępczej i wcześniej czy później trafi za kratki. Roześmiałam mu się w twarz, ale w głębi duszy wcale nie było mi wesoło. Przez skórę czułam, że nie żartuje.

Jarek wrócił do domu po dwóch dniach

O rany, jak ja wtedy na niego naskoczyłam. Wrzeszczałam, że mnie oszukał, że przez niego dziecko płakało ze strachu a ja omal się nie posikałam. I że ma z tym skończyć, bo nie zamierzam odwiedzać go w więzieniu. Myślałam, że mnie przeprosi, zaprzeczy, powie że nic złego nie robi, że to pomyłka. Nic z tego.

Podoba ci się twoje życie? – przerwał w pewnym momencie moją tyradę.

– O co ci chodzi? – warknęłam.

O to, że nie musisz martwić się o pieniądze, na wszystko cię stać, mieszkasz w pięknym domu, jeździsz dobrym samochodem, nosisz drogą biżuterię – zaczął wyliczać.

– No… Podoba mi się – przyznałam zakłopotana.

– W takim razie musisz być przygotowana na pewne niedogodności, które się z tym wiążą. Między innymi na takie wizyty policji.

– Ale…

– Żadnego ale! Następnym razem, jak mnie zabiorą, to nie wpadaj w panikę, nie złość się, nie dyskutuj z policją, tylko dzwoń do tego faceta. On już wszystko załatwi – podał mi wizytówkę z nazwiskiem jakiegoś adwokata.

– Ale…

Przecież mówiłem, żadnego ale. I żadnych więcej pretensji i pytań. Nie martw się. Nie dam się zamknąć. Jestem na to za mądry – przytulił mnie czule. No i przestałam wrzeszczeć. Doszłam do wniosku, że to nie ma sensu. Wiedziałam, że Jarek się nie zmieni. Miałam więc tylko dwa wyjścia: albo pogodzić się z tym, co robi, albo odejść. Wybrałam oczywiście pierwszą opcję. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby go zostawić. Raz, że go kochałam, dwa – naprawdę byłam bardzo zadowolona ze swojego życia. W domu Jarek nie był przestępcą, tylko wspaniałym mężem i ojcem, który dbał o to, by jego najbliższym niczego nie brakowało. Pewnie wiele z was teraz powie, że jestem zła, niemoralna i takie tam rzeczy. A gadajcie, ile chcecie. Jestem bardzo ciekawa, jak wy byście się zachowały na moim miejscu.

Policjant rzeczywiście nie żartował

W ciągu następnych lat mieliśmy w domu kilka nalotów. Kiedy zabierali męża, siadaliśmy z Mironem grzecznie na kanapie w salonie i czekaliśmy, aż panowie w mundurach skończą przeszukanie. W międzyczasie dzwoniłam do adwokata. Był dobry, nawet bardzo dobry. Z ponad dwudziestu lat wspólnego życia, Jarek spędził za kratkami łącznie może ze trzy. Wliczając w to areszty. Jak go już wsadzili, to na widzenia chodziłam zawsze z Mironem. Wtedy spotkanie trwało nie godzinę, ale dwie. Mieliśmy czas omówić najważniejsze sprawy. A i syn mógł nacieszyć się tatą. Był wpatrzony w niego jak w obrazek. I wtedy, gdy był małym chłopcem, i kiedy dorósł.

Nie sądziłam jednak, że zechce go naśladować. Nie raz mu powtarzaliśmy, że nie musi martwić się o pieniądze na start w dorosłe życie. Może podróżować, realizować marzenia, skończyć każdą uczelnię na świecie. A w końcu zrobić karierę w jakiejś korporacji lub założyć własny biznes. Bez ryzyka, że do domu wpadnie policja i trafi za kratki. Wydawało nam się, że zrozumiał. Okazało się, że nie.

Tuż po zakończeniu matur syn pojechał samochodem na wakacje do kolegi mieszkającego w Holandii. Wolałabym, żeby poleciał samolotem, bo to dość daleko, ale się uparł. Stwierdził, że chce po drodze trochę pozwiedzać. Zgodziłam się, bo dlaczego miałam się nie zgodzić? Ustne egzaminy zdał bardzo dobrze, wyników pisemnych też się nie obawiał. Należała mu się nagroda. Poza tym był już dorosły i, jak mi się wydawało, rozsądny i odpowiedzialny.

Gdy się zorientowałam, że to on, podskoczyłam z radości!

Bawił się przez trzy tygodnie. A potem ruszył w drogę powrotną do domu. Kontaktował się ze mną co kilka godzin, bo wiedział, że będę się denerwować. Ostatni telefon odebrałam, gdy był dwieście kilometrów od domu. A potem nic, cisza. Próbowałam się do niego dodzwonić, ale nie odbierał. Z niepokoju omal nie oszalałam. Spodziewałam się nawet najgorszego.

Syn odezwał się po pięciu godzinach. Zadzwonił z jakiegoś obcego numeru. Tym razem nie do mnie, tylko do męża. Gdy się zorientowałam, że to on, aż podskoczyłam z radości. Cieszyłam się, że nic mu się nie stało. Za to Jarek nie był taki wyrozumiały. Od razu zaczął na niego wrzeszczeć.

– Gdzie ty się, do cholery, podziewasz? Matka od zmysłów odchodzi. Już chciała na policję i po szpitalach wydzwaniać – darł się w słuchawkę, ale nagle zmienił ton. – Gdzie? W Poznaniu? Za co? Słuchaj, niczego więcej nie mów bez adwokata. Zaraz się z nim skontaktuję. Przyjedziemy najszybciej, jak się da – powiedział i się rozłączył.

– Co się stało? – zapytałam wystraszona nie na żarty.

– Mirona zgarnęli na autostradzie i znaleźli coś w jego bagażniku. Siedzi na komisariacie w Poznaniu – wykrztusił.

– Chyba żartujesz – nie wierzyłam własnym uszom.

– Nie. Co mu do cholery strzeliło do głowy? Jak go zobaczę, nogi mu z dupy powyrywam – zdenerwował się. Nie odezwałam się ani słowem, bo nie chciałam, żeby się jeszcze bardziej wkurzył, ale jedyne, co mi wtedy przyszło do głowy to myśl, że niedaleko pada jabłko od jabłoni.

Od tamtej pory minęły dwa tygodnie. Miron nie wrócił do domu. Został tymczasowo aresztowany. Adwokat stara się go wyciągnąć, ale twierdzi, że ze trzy miesiące będzie musiał odsiedzieć. Co będzie dalej, nie wiadomo. Wszystko zależy od sądu i kwalifikacji czynu. Może dostanie trzy lata, może tylko „zawiasy”.

Reklama

Szczęśliwie udało mi się zobaczyć z synem. Miron jest przerażony, ale się trzyma. Zapytałam go oczywiście, po co to robił. Wiecie, co odpowiedział? Że chciał zaimponować ojcu, pokazać, że on też potrafi szybko zarobić trochę pieniędzy. Gdy to usłyszałam, ręce mi opadły. Przecież mu tłumaczyliśmy, że nie musi ryzykować…

Reklama
Reklama
Reklama