Reklama

Od dziecka wiedziałam, że chcę mieć męża. Koleżanki marzyły o podróżach i karierze, a dla mnie to było tylko stratą czasu. Wychodziłam z założenia, że jeśli szybko nie „upoluję” sobie męża, później będę mogła przebierać tylko w nieudacznikach, wdowcach i rozwodnikach. Na przyjemności i na rozwój osobisty zawsze znajdzie się czas. Poza tym nigdy nie marzyłam o wielkiej karierze. Chciałam dobrze się ustawić. Owszem, poszłam na studia, ale tylko po to, by móc poznać odpowiedniego kandydata na meża. Nie musiał być przystojny. Wystarczyło, żeby miał dobrze poukładane w głowie.

Reklama

Pochodzę z małej miejscowości, a w domu nigdy nam się nie przelewało. Często się wstydziłam, bo nie miałam modnych ciuchów i nie jeździłam na zagraniczne wycieczki. Dlatego nauka była dla mnie inwestycją w przyszłość, a mąż przepustką do lepszego świata. Patrząc na małżeństwo rodziców, czy związki sąsiadów szybko zrozumiałam, że miłość nie gwarantuje szczęścia. Szacunek, lojalność i wsparcie były dla mnie kluczem do szczęścia. Jasne, jeśli połączy nas płomienne uczucie to świetnie. Nie był to jednak warunek konieczny. Jednak, kiedy na trzecim roku poznałam Huberta, studenta prawa, myślałam, że to z nim zwiążę swoją przyszłość. Szybko zawrócił mi w głowie. Nie sądziłam, że los ma dla mnie niespodziankę.

Byłam zdesperowana

Po maturze wyjechałam do Warszawy. Wiedziałam, że z moimi wynikami dostanę się na każdy kierunek studiów. Jednak świadomie wybrałam jeden z najłatwiejszych. Wyższe wykształcenie chciałam zdobyć „przy okazji”. Mało zajęć i stosunkowo łatwy materiał pozwalał mi na aktywność w kołach naukowych i imprezowanie.

Pokój dzieliłam z Jowitą. Znałyśmy się ze szkoły, więc jeszcze przed zakończeniem liceum byłyśmy umówione, że na początku zamieszkamy razem. Żeby było taniej. Koleżanka wybrała prawo i już po pierwszym semestrze stała się nie do wytrzymania. Ze skromnej i normalnej dziewczyny stała się wyniosłą paniusią. Przestała po sobie sprzątać i nieustannie serwowała mi docinki. A przecież dobrze wiedziałam, że nie była ode mnie lepsza. Najchętniej bym się spakowała i zamieszkała w kawalerce. Jednak Jowita mimo swoich licznych wad, miała jedną niezaprzeczalną zaletę – znajomych na poziomie. A ja byłam ładna, mądra, zaradna i inteligentna. Idealna kandydatka na żonę. Niestety byłam też coraz bardziej zdesperowana. Okazało się, że nie tylko ja przyjechałam do stolicy z zamiarem znalezienia dobrej partii. I gdy już straciłam nadzieję, w moim życiu pojawił się Hubert.

Robiłam dobrą minę do złej gry

Huberta poznałam go na jednej z imprez, na którą przyszłam z Jowitą. Od razu wpadł mi w oko. Miałam świadomość, że też mu się podobam. Gdy dowiedziałam się, że jest synem rozchwytywanego adwokata, zrozumiałam, że muszę działać. Taka okazja mogła się nie powtórzyć. Czy byłam wyrachowana? Być może, ale przecież życie to nie bajka.

Hubert był bogaty, przystojny, oczytany, wygadany i niegłupi. Imponował mi. Pokazywał mi nowe miejsca, opłacał wycieczki, a nawet spełniał moje mniejsze, czy większe zachcianki. Świetnie się razem bawiliśmy. Dla niego to nie były duże pieniądze, a dla mnie kwoty, o których mogłam pomarzyć. Poza tym dobrze się dogadywaliśmy. Może nie byłam w nim zakochana, ale byłam w stanie wyobrazić sobie nasza wspólną przyszłość.

Po pół roku wprowadziłam się do jego mieszkania. To było jak zamiana malucha na Ferrari. Na początku czułam się jak bohaterka romantycznej komedii, która poznała księcia z bajki. Zaszumiało mi w głowie i na chwilę zatraciłam umiejętność zimnej oceny sytuacji. Jednak po pewnym czasie pojawiały się pewne pęknięcia i rysy w naszej relacji. Okazało się, że Hubert to wieczny chłopiec, który potrzebuje nieustannej atencji. Był przekonany, że świat kręci się dookoła niego. Jego zachowanie, codzienne obycie, podejście do planów na przyszłość sprawiły, że w mojej głowie coraz częściej zaczęła się pojawiać czerwona lampka.

– O co ci chodzi? Młodym się jest tylko raz! – zbywał mnie za każdym razem, gdy chciałam z nim poważnie porozmawiać.

Byłam z nim, bo nie miałam gdzie się podziać, a do stęchłej klitki i dzielenia pokoju z Jowitą nie chciałam wracać. Robiłam dobrą minę do złej gry z nadzieją, że Hubert się zmieni lub ja znajdę kogoś innego.

Byłam skołowana

Właśnie odsypialiśmy po hucznym świętowaniu zakończenia sesji, gdy do Huberta zadzwonił jego ojciec. Ukochany powoli zwlókł się z łóżka i zamknął w łazience. Nie miał dobrych relacji z ojcem i chyba nie chciał, żebym była świadkiem kolejnej kłótni. Jednak rozmawiali na tyle głośno, że słyszałam wszystko przez uchylone drzwi.

– Daj spokój, tato. Znowu zaczynasz? – rzucił poddenerwowany Hubert. – Dobrze, jak chcesz. Twoje zawsze musi być na wierzchu, co? Dobra. Tak, pasuje. Muszę już kończyć, cześć.

Po chwili Hubert wrócił i ciężko opadł na łóżko.

– Co się dzieje? Znowu coś nie tak z ojcem? – zapytałam z troską w głosie.

– Gorzej ­– powiedział Hubert. – Ojciec zaprasza nas na wspólne wakacje na Teneryfie. Dwumiesięczne wakacje. Za wszystko zapłaci.

– Co? O czym ty mówisz? ­

Byłam zupełnie skołowana. Wypad na weekend do jednej z europejskich stolic to jedno. Ale dwumiesięczne wakacje na Kanarach? Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Oczywiście, że chciałam skorzystać z takiej okazji, ale nie chciałam wyjść na skończoną materialistkę.

– I jaka jest decyzja?

– Zgodziłem się. Oczywiście, jeśli nie chcesz nudzić się pod jednym dachem z moim starym, to presji nie ma, nie musisz jechać, ale…

– Ale… – dopytałam zniecierpliwiona.

– Ale będzie miło, jak pojedziesz. Ojciec chce odnowić rodzinne relacje.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Moje serce zabiło szybciej na samą myśl o dwóch miesiącach wakacji.

– Chętnie poznam twojego ojca. Może nie taki z niego diabeł – powiedziałam lekko i zaśmiałam się.

Nie spodziewałam się, że ten dzień to zapowiedź mojej życiowej rewolucji.

Był o mnie zazdrosny

Tydzień później podziałam wspaniałe widoki na Teneryfie. Gdy poznałam ojca Huberta, zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Przystojny, szarmancki, inteligentny i zawsze elegancko ubrany. Widać, że nie narzekał na brak pieniędzy, ale nie wywyższał się, nie popisywał. Trochę zazdrościłam Hubertowi, że ma takiego ojca. Co prawda, nie miał z nim najlepszych relacji, ale przynajmniej nie musiał się go wstydzić.

Pierwsze dni spędziliśmy na zwiedzaniu okolicy i hucznym imprezach z lokalnych klubach. Jednak po tygodniu miałam dość. Zamiast odsypiać kaca następnego dnia, wolałam poczytać książkę, pospacerować po plaży, wypić kawę z przytulnej knajpce z pięknym widokiem. Jednak Hubert nie zamierzał zmienić swojego rytmu dnia. Niby byliśmy razem, ale spędzaliśmy ze sobą coraz mniej czasu. Ku mojemu zdziwieniu, coraz częściej zaczął mi towarzyszyć Jacek. Może i on czuł się samotny w tym wielkim domu? Hubert nie był zadowolony, że spoufalam się z jego ojcem.

Masz romans z moim ojcem? – zapytał pewnego dnia, gdy usiedliśmy do późnego śniadania.

– Daj spokój, przecież on jest prawie o trzydzieści lat starszy! – odpowiedziałam oburzona.

– To, czemu spędzasz z nim tyle czasu?

– Bo ty nie chcesz ze mną iść na plażę, na spacer. A mnie męczą twoje imprezy – powiedziałam spokojnie, chociaż gotowało się we mnie.

Hubert nic nie odpowiedział. Miałam wrażenie, że z jednej strony jest o mnie zazdrosny, a z drugiej było mu na rękę, że wychodzi sam.

Pewnego wieczoru usiadłam na tarasie z książką. Hubert właśnie wyszedł do klubu z nowo poznanymi znajomymi. Zanim zabrałam się za lekturę, obok mnie usiadł Jacek.

Jak ci się układa z moim synem? – zapytał bez owijania w bawełnę.

– Sama nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Myślałam, że jesteśmy sobie pisani, ale… Jak teraz na to patrzę, to niewiele nas łączy. Ona imprezuje, ja wolę spokojniej spędzać wolny czas…

– Zauważyłem, że masz bardzo dojrzałe podejście do życia, a mój syn to jeszcze dzieciak.

– To prawda – zaśmiałam się cicho. – Chciałabym, żeby mój przyszły mąż zapewnił mi bezpieczną przyszłość.

Jacek spojrzał na mnie i w tej chwili zrozumiałam, że moje życie nie będzie już takie samo. Od tego wieczoru nasze spojrzenia były dłuższe, a „przypadkowe” dotknięcia częstsze. Szybko się przekonałam, że Jacek jest o niebo lepszy w łóżku niż jego syn.

Bolało mnie cierpienie Huberta

– Nie czuję się z tym komfortowo – powiedziałam, leżąc półnaga obok Jacka. – Albo kończymy z tym, albo musimy powiedzieć Hubertowi.

– To jaka jest twoja decyzja? – zapytał Jacek. – Bo ja się w tobie zakochałem.

Zaśmiałam się i pocałowałam w usta. Już wybrałam. Zawsze pragnęłam związku z facetem, który ma poukładane w głowie. Zrozumiałam, że nie ucieknę przed poważną rozmową, ale byłam na nią gotowa. Gdy spotkaliśmy się w trójkę na późnym obiedzie, wiedziałam, że to dobry momenty, by podjąć ten wazy temat.

– Wiesz, mam wrażenie, że nasze życie coraz bardziej się rozjeżdża… – powiedziałam, patrząc na Huberta. – Oddalamy się od siebie, a czasem mam wrażenie, że już nie jesteśmy razem…

Jasek chrząknął nieznacznie.

Zrywasz ze mną? – zapytał zaskoczony. – Tylko dlatego, że mam ochotę się zabawić? A kiedy mam się wyszaleć?

– Nie, nie dlatego. Nie pasujemy od siebie. Mamy inne priorytety.

– To przez mojego ojca? Sypiasz z nim?

– To nie ma znaczenia.

– A więc jednak! Wiedziałem, że to się tak skończy! – Hubert był wściekły. – Dzięki, tato. Mieliśmy zacieśniać męskie więzi, a ty odbiłeś mi dziewczynę!

– Przecież sam wiesz, że to nie tak. Cały czas byłeś skupiony na sobie. Nie miałeś czasu ani dla niej, ani dla mnie – Jacek włączył się do dyskusji.

– Czyli to moja wina?

– Tego nie powiedziałem. Nie planowaliśmy tego…

Milczałam. Nie miałam nic do powiedzenia. Bolało mnie cierpienie Huberta. To jednak nie było cierpienie zakochanego. To była urażona duma. Hubert wrócił do domu pierwszym dostępnym samolotem, a my zostaliśmy we dwójkę w wielkim domu urządzonym ze smakiem. Pierwsze dni były trudne. Oboje nie czuliśmy się z tym komfortowo. Jednak połączyło nas coś niezwykłego, coś, czego nie mogliśmy lekceważyć. To nie była miłość. Może fascynacja, pożądanie i jednocześnie duchowe porozumienie.

Byłam szczęśliwa

Moja relacja z Jackiem potoczyła się błyskawicznie. Doskonale wiedzieliśmy, czego chcemy. Ja mężczyzny z pozycją, który zapewni mi bezpieczeństwo i życie na wysokim poziomie. On – inteligentnej i młodej partnerki. Czy się kochaliśmy? Na swój sposób na pewno. Pół roku później byłam już jego żoną. Nie musiałam podpisywać żadnej intercyzy. Ufaliśmy sobie.

Niestety nie wszyscy podzielali nasze podejście do życia. O ile znajomi Jacka przyjęli mnie z otwartymi ramionami, to rodzina nie była tym zachwycona. Moi rodzice pojawili się tylko na ślubie. Bardziej z obowiązku niż chęci uczestniczenia w moim życiu. Znajomi Huberta i Jowity zerwali ze mną kontakt. Może z poczucia lojalności, a może z zazdrości. Było mi ciężko, ale wiedziałam, że taka jest cena mojego szczęścia. Jacek był moją ostoją, a ja byłam szczęśliwa u jego boku. Jeśli komuś to się nie podoba, to nie mój problem.

Żaneta, 25 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama