Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam wierzyć, że wszystko, co się dzieje, ma swój sens. Może wtedy, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Pawła na tym durnym spotkaniu u znajomych, gdzie nie miałam ochoty iść. Albo jeszcze wcześniej, kiedy babcia Zosia powtarzała mi: „Dziecko, życie nie daje prezentów – trzeba je sobie wyrwać”. To była taka kobieta z pazurem – elegancka, zasadnicza, ale z sercem jak ocean. Zawsze mówiła, że kocha mnie najbardziej na świecie, ale… w swój pokręcony sposób.

Reklama

Mam 28 lat. Jestem graficzką, pracuję z domu, z wyboru. Cenię wolność, niezależność. Związek? Tak, ale bez tego całego ślubnego zamieszania. Przynajmniej tak myślałam… dopóki Paweł nie ukląkł przede mną w kuchni, z pierścionkiem w dłoni i błyskiem w oku, który wtedy wydawał mi się wszystkim.

– Serio, tak po prostu? – zapytałam, kiedy mi się oświadczył. W samym środku tygodnia, między jajkiem na miękko a poranną kawą.

– Tak po prostu. Bo kocham cię jak wariat – odpowiedział, całując mnie w dłoń. A ja się roześmiałam i… powiedziałam „tak”.

Potem zadzwoniłam do Oli.

– Zwariowałam – oznajmiłam od razu, bez przywitania.

– Znowu kupiłaś buty za tysiąc złotych? – zapytała Ola, jak zwykle, celnie.

Wychodzę za mąż – powiedziałam, siadając na podłodze.

– Że co?!

Paweł mi się oświadczył. Dziś rano. I zgodziłam się.

– Matko. Jak długo wy się w ogóle znacie?

– Cztery miesiące. Prawie pięć – rzuciłam, patrząc w sufit. – Ale to nie ma znaczenia. Wszystko przy nim ma sens.

– Martuś, ja ci życzę jak najlepiej, ale… czy to nie za szybko?

– A jeśli właśnie o to chodzi? Żeby raz w życiu nie analizować wszystkiego do przesady, tylko dać się porwać?

Milczała przez chwilę.

– Mam tylko nadzieję, że to wszystko nie okaże się jakąś dziwną farsą.

Wtedy się roześmiałam. Nie miałam pojęcia, jak bardzo te słowa okażą się prorocze.

Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście

Ślub był szybki. Kameralny. Tylko najbliższa rodzina, kilka przyjaciółek i Paweł, który wyglądał, jakby wygrał los na loterii. Patrzył na mnie tym swoim wzrokiem – zakochanym, wzruszonym, trochę zdezorientowanym. A ja… ja miałam wrażenie, że jestem bohaterką własnej bajki. Że w końcu coś się ułożyło. Ze szczęścia prawie skakałam pod sufit.

– Przysięgam ci miłość, lojalność i wszystko, co mam – mówił, a ja czułam w oczach łzy.

Po ceremonii odbyło się przyjęcie w ogrodzie mojej mamy. Było prosto, ciepło, rodzinnie. Ciotka Magda rozlewała domową nalewkę, a mój wujek zagrał na akordeonie „Sto lat”. Tańczyłam z Pawłem do „Miłość w Zakopanem”, mimo że zawsze twierdziłam, że tego nie zniosę. Wszystko wydawało się absurdalnie piękne.

Aż do momentu, kiedy ciotka podeszła do mnie z kieliszkiem i szepnęła:

– No to teraz cały majątek należy do ciebie, skarbie. Babcia by się ucieszyła.

Zakrztusiłam się winem.

Jaki majątek?

Ciotka spojrzała na mnie zaskoczona, jakby powiedziała coś oczywistego.

– No… ten dom w Kazimierzu, działka, trochę oszczędności. Przecież babcia zapisała wszystko tej z wnuczek, która pierwsza wyjdzie za mąż – zauważyła moją minę. – Ojej, ty nie wiedziałaś?

Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, wyciągnęła ją mama, podając jakieś ciasto. A ja zostałam z sercem, które po raz pierwszy tego dnia zrobiło dziwny skok. Myślałam o tym nawet podczas naszej nocy poślubnej i zastanawiałam się, czy to wszystko jest prawdziwe.

Nic o tym nie wiedziałam

Następnego dnia wciąż nie mogłam przestać o tym myśleć. Siedziałam na tarasie z kubkiem kawy i gapiłam się w błękitne niebo, które dzień wcześniej wydawało się błogosławieństwem. Teraz było zbyt czyste. Podejrzane.

W końcu zadzwoniłam do mamy.

– Mamo, powiedz mi coś o testamencie babci – rzuciłam bez ceregieli.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Kto ci powiedział?

– Ciotka Magda. Mówiła coś o majątku. Że teraz należy do mnie.

Mama westchnęła ciężko.

– Babcia miała… specyficzne poczucie humoru. Po śmierci dziadka stała się jeszcze bardziej ekscentryczna. Chciała, żebyście wy, dziewczyny, nie marnowały życia na bycie same. Uznała, że mała „motywacja” wam nie zaszkodzi.

– Ale dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?

– Bo to miała być decyzja z serca, Martuś. Babcia zastrzegła, że jeśli któraś z was dowie się o testamencie przed ślubem, wszystko przepada. Miało być uczciwie.

Uczciwie? Zaśmiałam się gorzko.

W głowie zaczęły mi się układać dziwaczne puzzle. Paweł, jego nagła intensywność, te wycieczki do Kazimierza, rozmowy o wspólnej przyszłości już po kilku tygodniach znajomości. Wszystko wydawało się wtedy romantyczne. A teraz? Teraz pachniało jakąś kalkulacją.

Zrobił to dla pieniędzy

Zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie tak, kiedy w telefonie Pawła znalazłam zdjęcie starego, pożółkłego dokumentu. Niewyraźna kartka, ale podpis „Zofia M.” rzucał się w oczy. Nie mogłam się powstrzymać – zrobiłam zrzut ekranu. Później, siedząc w kuchni, zapytałam wprost:

– Paweł… skąd wiedziałeś o testamencie mojej babci?

Zamarł. Przez chwilę milczał, potem usiadł naprzeciwko mnie i spojrzał jak chłopiec, którego złapano na kradzieży cukierków.

Podsłuchałem… kiedyś, przypadkiem. Twoja mama rozmawiała z kimś przez telefon. Mówiła, że babcia zapisała majątek tej wnuczce, która pierwsza wyjdzie za mąż. Pomyślałem… że może to coś zmieni.

– I co? Uznałeś, że warto się ze mną ożenić dla pieniędzy?

– Nie, Marta! – podniósł głos. – Ja już wtedy czułem, że to coś więcej. Ale… to mnie popchnęło, żebym działał. Żebym nie czekał.

– Czyli po prostu przyspieszyłeś ślub? – prychnęłam. – Bo była okazja?

– Może… może tak. Ale uczucia były prawdziwe. Nadal są. Kocham cię!

Patrzyłam na niego, czując, jak odpadają ze mnie kolejne warstwy zaufania.

Nie chciałam być opłacalnym towarem, Paweł.

On milczał. Ja wstałam. I wiedziałam już, że coś we mnie pękło. Jak miałam mu zaufać?

Analizowałam każde jego słowo

Każde jego „kocham cię” brzmiało inaczej. Jakby był aktorem odgrywającym swoją rolę. Kiedy nalewał mi herbatę, czułam, że ręka mu lekko drży. Gdy próbował mnie pocałować, odsuwałam się niby przypadkiem. Testowałam go. I siebie.

Zaczęłam sabotować nasz związek. Byłam wściekła. Prowokowałam drobne spięcia, rzucałam niedokończone pytania.

– Jak myślisz, co babcia powiedziałaby na to wszystko?

– Że jesteśmy świetną parą – odpowiedział z uśmiechem. – I że byłaby zadowolona, że masz przy sobie kogoś takiego jak ja.

Takiego jak on?

Wieczorem przyszedł do mnie z winem i powiedział:

Może gdzieś pojedziemy? Oderwiemy się. Może Kazimierz?

Spojrzałam na niego tak ostro, że aż się cofnął.

– Po co?

Zamarł. Chciał coś powiedzieć, ale tylko rozłożył ręce.

Wyszłam na balkon. Wzięłam głęboki oddech. Potem drugi. Ale powietrze było za ciężkie.

Nie mogłam jeszcze odejść. Coś mnie trzymało. Może strach, może potrzeba potwierdzenia, że wszystko było tylko przypadkiem. Ale czułam, jak zaufanie odpadało ze mnie jak łuszcząca się farba.

Wiedziałam, że nic nie będzie już takie samo. A najgorsze było to, że on dalej próbował być „tym idealnym”. Jakby nic się nie stało.

Przestałam wierzyć w miłość

Siedziałam na ławce przy naszym ulubionym jeziorku. To miejsce miało być „nasze”, ale teraz wydawało się obce. Za ciche. Za spokojne. Jakby nie chciało być świadkiem niczego więcej.

Zastanawiałam się: czy ja naprawdę go kochałam? Tak jak to opisują w książkach? Bo przecież coś czułam. Zachwyt? Tęsknotę, kiedy nie pisał? Motyle w brzuchu, kiedy dotykał mojej dłoni pod stołem?

Ale czy to była miłość? Czy tylko głód – bliskości, pewności, romantyzmu, który w końcu ktoś odważył się mi dać, choćby podsłuchanymi drzwiami? Zadałam sobie pytanie: czy gdybym wiedziała o testamencie, a on dalej był taki sam – czy wzięłabym z nim ślub? Nie umiałam odpowiedzieć. I to mnie przeraziło.

Może wcale nie byłam tą szlachetną, naiwną dziewczyną, którą za taką się uważałam. Może to wszystko – decyzje, emocje, pośpiech – było oparte na czymś zupełnie innym niż uczucia. Może zakochałam się w wyobrażonej postaci – nie w człowieku. W tym, jak mnie traktował, jak mówił, jak bardzo chciał mnie „mieć”. A nie w nim, takim naprawdę.

Zerwałam z drzewa liść. Pogniecione brzegi, brązowe plamy. Jeszcze nie całkiem martwy. Jak nasze małżeństwo. Czy można żałować miłości, która może wcale nie była miłością? I czy to czyni ją mniej bolesną?

Marta, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama