Reklama

Wysiedliśmy z samolotu na lotnisku w Katanii. Jan, jak zawsze, w lnianej koszuli, elegancki, z tą swoją siwizną, którą kobiety w jego wieku pewnie by całowały z wdzięcznością. Ja – młodsza o trzy dekady, w sukience za grube setki. Wciąż się uczyłam roli żony bogatego emeryta.

Reklama

Wstydziłam się

Hotel był absurdalnie drogi – biały marmur, taras z widokiem na morze, śniadania, na których nawet jogurt wyglądał jak zrobiony przez Michała Anioła. Jan płacił. Nigdy nie pytał, co ja robię z pieniędzmi, które dostaję od niego.

Poznaliśmy ich drugiego dnia, przy basenie. Marco i Sofia wyglądali jak z reklamy perfum – ona w jednoczęściowym stroju w kolorze khaki, z opaloną skórą i lekkim uśmiechem, który mówił „jestem tu, bo mogę”, a on z tą nonszalancją typowego Włocha, który nie musi udowadniać niczego nikomu. Wiekowo byli naszym przeciwieństwem, czyli moimi rówieśnikami. I od razu poczułam, że chcę się im podobać.

Zaczęliśmy rozmawiać przy barze. Marco rzucił jakiś żart o pogodzie, ja zaśmiałam się może odrobinę zbyt głośno. Jan siedział przy stoliku, z gazetą, jak zawsze obecny, ale niewidzialny. Gdy Sofia zapytała, z kim tu jestem, nie zawahałam się ani chwili.

– Z tatą – powiedziałam z uśmiechem. – Zawsze był wielkim fanem Włoch, a ja nigdy nie byłam. Spełnia swoje marzenia i moje przy okazji.

Sofia skinęła głową z uznaniem. Marco zerknął w stronę Jana, a potem na mnie.

– Twój tata to niezły dżentelmen, że tak cię tu zabrał.

Zaśmiałam się.

– Ojciec zawsze rozpieszcza swoją jedynaczkę.

Oszukałam ich

Nie spojrzałam na Jana, ale czułam jego wzrok. Nie musiał nic mówić. Wiedziałam, że słyszy każde słowo, a jednak nie ruszył się z miejsca. Był jak cień – ten, którego się nie zauważa, dopóki nie zrobi się chłodno.

Marco był czarujący, przesadnie miły, a ja grałam swoją rolę. Byłam tą dziewczyną, która nie musi odpowiadać na pytania, bo wszystko, co się dzieje, jest po prostu zabawą. W tej grze byłam wolna, po raz pierwszy od miesięcy. Przy nich czułam się normalnie, mogłam zapomnieć, kim jestem naprawdę. A może… kim nie jestem.

Wieczorem wróciliśmy do hotelu. Jan nic nie powiedział, nawet nie zapytał, kim byli ci nowi znajomi. Wyjął z barku whisky i usiadł na tarasie, jakby był tylko gościem w mojej historii.

Kolejne dni mijały jak w filmie. Marco i Sofia byli wszędzie: śniadania, plaża, drinki. Jan trzymał się na uboczu, jakby pogodził się z rolą statysty. Mi to pasowało. W ich towarzystwie czułam się lekka. Udawałam singielkę i nikt nie pytał, gdzie jest „ten starszy pan”.

Domyślił się

Wieczorem, kiedy wróciliśmy z kolacji, Jan zamknął za nami drzwi i spojrzał na mnie uważnie.

– Czy ty się mnie wstydzisz?

Poczułam zimno w brzuchu.

– Nie. Po prostu nie wszyscy muszą wiedzieć, że jesteśmy razem. To wakacje. Od wszystkiego.

– Od siebie też?

Milczałam. Chciałam coś powiedzieć, ale nic nie pasowało. Usiadł, założył nogę na nogę i wziął książkę do ręki, jakby to była odpowiedź.

Tego wieczoru przegięłam. Kolacja na starym dziedzińcu, wino, świece, Sofia w rozkloszowanej sukience, Marco w lnianej koszuli, rozpiętej o guzik za dużo. Flirt wisiał w powietrzu jak zapach jaśminu – intensywny i trochę mdlący. Odpowiadałam na każde spojrzenie Marco, śmiałam się z jego żartów, dotykałam jego ramienia.

Jan siedział naprzeciwko, milczący. Siorbał wodę i skubał focaccię. Raz czy dwa spojrzał na mnie, ale szybko odwrócił wzrok. Jakby widział nie mnie, tylko jakąś inną kobietę, którą znał tylko on. A może już nikogo nie widział.

Ostrzegł mnie

Po kolacji wróciliśmy do hotelu. Czułam się rozgrzana, trochę zawstydzona, ale też… silna. Jakbym coś wygrała, chociaż nie wiedziałam co. W pokoju Jan wyjął cygaro i usiadł na tarasie. Nie patrzył na mnie, tylko na morze.

– Nie muszę być twoim mężem. Wystarczy jeden podpis i jesteś nikim. Nie udawaj córki, bo ojciec nie zostawiłby ci nic.

Nie podniósł głosu. Nie musiał. Miał rację i wiedział, że to wiem.

Wyszłam z pokoju bez słowa. Zeszłam po schodach, boso, z torebką w ręce. Nawet nie wiedziałam, dokąd idę. Miasto nocą było inne – ciche, z lekko lepkim powietrzem, pachnące solą i czymś gorzkim. Włóczyłam się bez celu, mijając kawiarnie, gdzie kelnerzy sprzątali stoliki, a zakochane pary nie musiały już się kryć.

Usiadłam na ławce przy fontannie i wyciągnęłam telefon. Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Oli. Odebrała od razu.

– Co się stało?

– On nie musi krzyczeć. Po prostu wie, gdzie uderzyć.

– A ty kochasz go chociaż trochę?

Zamilkłam. Patrzyłam na rozświetloną wodę, jakby miała mi pomóc znaleźć odpowiedź.

– Nie wiem. Może kiedyś, a może nigdy.

Nie wiedziałam, co dalej

Rozłączyłam się i poszłam dalej, do portu, gdzie cumowały drogie jachty i tanie łodzie rybackie. Tam usiadłam i zaczęłam wspominać. Początki z Janem. Jego urok, spokój, świat, który mnie przytłaczał, ale też fascynował. Czułam się przy nim bezpieczna, tylko że wtedy myliłam bezpieczeństwo z miłością.

Wróciłam nad ranem. W hotelu panowała cisza. Wjechałam windą na górę i powoli otworzyłam drzwi. Jan siedział na tarasie, dokładnie tam, gdzie go zostawiłam. Obok niego zgaszone cygaro, szklanka już bez lodu, twarz spokojna. Jak zawsze.

Nie odwrócił się, kiedy weszłam. Usiadłam obok, w ciszy. Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy przed siebie, jakbyśmy oboje bali się odezwać pierwsi.

– Wiedziałeś – powiedziałam w końcu.

Skinął głową.

– Od początku. Ale też wiedziałem, że nikt inny ci nie da tego, co ja.

Poczułam, jak ściska mnie w gardle.

– Więc po co mi to wszystko dałeś?

– Bo miałem nadzieję, że kiedyś przestaniesz udawać.

Miałam wybór

Zamilkłam. Słowa ważyły zbyt dużo, żeby je tak po prostu przerzucać z ust do ust.

– A teraz co? – zapytałam cicho.

Spojrzał na mnie spokojnie.

– Teraz decydujemy, czy dalej chcemy udawać, czy się rozejść jak ludzie.

Nie odpowiedziałam. Nie dlatego, że nie miałam nic do powiedzenia, tylko dlatego, że w tamtej chwili nie byłam pewna, kim jestem, jeśli nie udaję.

Siedziałam na plaży, z oczami zmęczonymi nie snem, tylko myślami. Słońce powoli wstawało zza horyzontu, woda była nieruchoma, jakby morze też wzięło głęboki oddech. Patrzyłam na linię wody, gdzie niebo mieszało się z morzem i wszystko wydawało się takie samo. Ale ja już nie byłam taka sama. Nie wiedziałam, co wybiorę – czy wrócę do pokoju i powiem Janowi, że chcę spróbować od nowa, czy i wylecę pierwszym samolotem do Polski. Wiedziałam tylko jedno – więcej nie udźwignę życia na cudzych zasadach.

Może nie mam nic swojego, ale może właśnie dlatego powinnam zacząć od zera. Bez kłamstw, bez ról, by po prostu być.

Klaudia, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama