„Wyszłam za mąż za pierwszego lepszego, byle tylko nie słuchać ględzenia rodziny. Dla nich staropanieństwo to wstyd”
„Sama nie wiem, jakim cudem zaraz po tym, jak się zaręczyliśmy, zaczęliśmy od razu szykować wesele. Kiedy mama zaciągnęła mnie do krawcowej, żeby przymierzać suknię ślubną, dopiero wtedy otrzeźwiałam. – Mamuś, nie jestem pewna, czy tego chcę. Przecież ja nie kocham Radka – jęknęłam”.
- listy do redakcji
Byłam już zbyt stara na zamążpójście
W wieku 24 lat byłam singielką. Dla ludzi z miasta to pewnie żaden wstyd, ale w mojej wiosce uważano mnie przez to za starą pannę. Niestety nie umiałam pozostać obojętna na gadanie innych. Gdy moja o dwa lata młodsza siostra w wieku siedemnastu lat dowiedziała się, że jest w ciąży, nasza mama nie mogła tego znieść. Przez łzy powtarzała, że córka przekreśliła swoją przyszłość. Jednocześnie chwaliła mnie, mówiąc, że jestem odpowiedzialna – skupiam się na maturze i nie zaprzątam sobie głowy chłopakami. No i ukończyłam to technikum żywienia. Ze świadectwem dojrzałości w dłoni ruszyłam na poszukiwania pracy.
Powiem szczerze, los się do mnie uśmiechnął. Akurat zwolniła się posada w jednej firmie produkującej żywność, jakieś 15 kilometrów od mojej miejscowości. Moi rodzice aż skakali z radości, a ja razem z nimi. W końcu zarobiłam pierwsze pieniądze i w dodatku mogłam dorzucić trochę grosza do rodzinnego budżetu.
Wspierałam również moją siostrę. Ledwo wiązali koniec z końcem i ciągle dzielili z nami mieszkanie. Mijały miesiące, a nasza mama nagle zaczęła się nade mną litować. Wciąż mi powtarzała, że całe dnie spędzam w czterech ścianach albo w pracy, że nie mam nikogo bliskiego, podczas gdy moje przyjaciółki kolejno stają na ślubnym kobiercu, tylko ja wciąż jestem sama jak palec.
Owszem, imprezy weselne miały miejsce nieustannie, jedna po drugiej. No i nie da się ukryć, że bez pary czułam się na nich nieswojo. Zazwyczaj pojawiałam się z moim bratem, ale to jednak nie to samo! Miałam wrażenie, że goście zerkają na mnie z kpiącym uśmieszkiem, a niektórzy wręcz wytykają mnie sobie nawzajem. Moje przyjaciółki, niby w dobrej wierze, usiłowały znaleźć mi jakiegoś odpowiedniego faceta, próbując mnie z kimś zeswatać.
Żaden nie był tym jedynym
Przez lata miewałam różnych adoratorów. Niestety, większość z nich okazywała się niespecjalnie interesująca. Kiedy upłynęły dwa kolejne lata, dotarło do mnie, że jeśli nie zacznę działać, to faktycznie do końca życia pozostanę samotna. O takiej perspektywie bez przerwy przypominali mi bliscy i przyjaciele. Poza tym w mojej wiosce i pobliskich miejscowościach wszyscy wartościowi mężczyźni byli już w związkach...
Postanowiłam więc baczniej przyglądać się kolegom z pracy, facetom poznawanym na stołówce oraz tym, których spotykałam podczas wyjazdów służbowych i szkoleń. Przeważająca część z nich stanowili bawidamki. Albo faceci w średnim wieku, próbujący uciec od gderliwych małżonek. Zupełnie nie na tym mi zależało. I akurat w tamtym momencie moja kumpela, która brała ślub, spiknęła mnie na weselu z jakimś swoim dalekim kuzynem.
– To brat szwagra Aśki, córki siostry mojej matki – rzekła. – Może i nie jest jak George Clooney, ale na parkiecie daje radę jak mało kto. Wpisałam go jako twoją parę.
„Pewnie kolejny nudny gość, z którym będę się musiała użerać przez całą imprezę” – dumałam. Co mi innego pozostawało? Jedynym pocieszeniem była myśl o tańczeniu na parkiecie. Radosław nie grzeszył urodą, a jego strój pozostawiał wiele do życzenia. Raczył mnie historyjkami z jego pracy lekarza weterynarii, a jedynym atutem, jakim dysponował, były taneczne zdolności. W momencie, gdy zaczynał przynudzać, wyciągałam go do tańca. Robiłam, co mogłam, aby stracił mną zainteresowanie.
Liczył na coś więcej
Wielkie było więc moje zdziwienie, kiedy po upływie paru dni od weselnego przyjęcia usłyszałam dzwonek telefonu, a po drugiej stronie słuchawki odezwał się on.
– Hej, z tej strony Radek, tańczyliśmy razem na weselu u Pauliny, kojarzysz? – ledwo powstrzymałam się od westchnięcia. – Słuchaj, mega fajnie mi się z tobą bawiło, więc myślę, że dobrze by było się znowu zobaczyć, co ty na to?
– Eee, no wiesz, mam trochę napięty grafik – próbowałam się jakoś wykręcić i akurat w tej chwili do pokoju wpadła moja mama.
Nie miała pojęcia, z kim gadam, ale tak na mnie zerknęła, że aż poczerwieniałam ze wstydu.
– Zastanawiałem się nad klubem – Radek nie dawał za wygraną. – Mógłbym wpaść po ciebie w sobotni wieczór, pasuje ci taki plan?
Pewnie, mogłabym powiedzieć „nie” i wytłumaczyć mamie, że kumpela namawiała mnie na seans filmowy. Jednak najwidoczniej mózg mi się wyłączył i po prostu przestałam logicznie rozumować. Przystałam na propozycję, ustaliliśmy termin spotkania, a mama niemalże skakała z radości, gdy jej o tym powiedziałam.
– Wreszcie zaczynasz się gdzieś ruszać i spotykać z ludźmi – stwierdziła przeszczęśliwa.
Machnęłam ręką, myśląc sobie: a co mi tam? Radek może i nie powala urodą, ale na parkiecie daje radę. Poza tym w klubie i tak jest ciemno i leci głośna muzyka, więc nie będę zmuszona patrzeć na niego ani go słuchać. Nie pomyślałam jednak, że przed imprezą Radek wystrzeli z propozycją wspólnego posiłku.
Wszelkie moje sprzeciwy, że nie chce mi się jeść, poszły na marne. Już po chwili okupowaliśmy stolik w restauracji, coś tam skubaliśmy, a on przybliżał mi swoją osobę. Dla rozluźnienia atmosfery wychyliłam dwa kielichy wina i to chyba sprawiło, że w klubie szalałam jak nigdy. I zapewne dlatego przystałam na następną randkę. Radek ewidentnie ze mną kręcił. A ja… Cóż, w ogóle nie był w moim typie, ale nagle zdałam sobie sprawę, że uwielbiam go słuchać.
Z błyskiem w oku opowiadał o krowach
Jego pasją były zwierzaki. Mógł całymi dniami snuć opowieści o tym, co robi. W domu trzymał dwa psy i trzy mruczki – zostały podrzucone do lecznicy, w której był zatrudniony. Groziło im schronisko albo adopcja. Przygarnął je pod swój dach. Przyznam, że zrobiło to na mnie wrażenie. Radek zadziwiał nie tylko konsekwencją, ale również determinacją w swoich działaniach.
Wielokrotnie sugerowałam mu, że nie spełnia moich oczekiwań i nie pasuje do mojego ideału. Stanowczo odmawiałam jakichkolwiek propozycji prywatnych spotkań w cztery oczy w jego mieszkaniu, a także wspólnych wyjazdów na weekendowy wypoczynek w nadmorskiej miejscowości. Nie kusiły mnie nawet obiady u jego rodziców, na które mnie namawiał. Z mojej strony brakowało jakiegokolwiek zaangażowania i chęci zbliżenia się do niego.
Jego determinacja była niezachwiana. Nieustannie wydzwaniał, akceptował wszelkie moje wymagania, wykazywał się anielską cierpliwością wobec moich nastrojów i chwil milczenia. Wkładał mnóstwo wysiłku, by choć na moment wywołać uśmiech na mojej twarzy. Moi rodzice byli wniebowzięci. Nie dość, że w końcu zaczęłam się z kimś widywać, to na dodatek był to facet z klasą! Miał własne dwupokojowe mieszkanie, które odziedziczył po babci, a do tego pracował jako weterynarz!
Usłyszałam, że matka się przechwala
– Martusia była samotna tyle lat, bo nie tolerowała facetów – opowiadała. – Lecz nareszcie trafiła na porządnego gościa. Weterynarz, z miasta!
– Tylko czy z tych zalotów coś wyniknie? – wątpiły kumoszki z wioski.
– Tak się w naszej Marcie zabujał, że o to się nie obawiam – mamuśka od razu ucinała wszelkie domysły.
– Aby jeno głupia nie była i rozumem się kierowała.
Szczerze powiedziawszy, w tamtym momencie przyszło mi do głowy, że gdy przyjmę oświadczyny Radka – a byłam pewna, że on tylko na to czeka – nareszcie dadzą mi spokój. Mama przestałaby zrzędzić, a ludzie we wsi plotkować. I co mi szkodzi? Zaręczyny przecież nie są wiążące, zawsze można się wycofać, a i tak się ze sobą widujemy.
Zrobiłam to dla świętego spokoju
Sama nie wiem, jakim cudem zaraz po tym, jak się zaręczyliśmy, zaczęliśmy od razu szykować wesele. Kiedy mama zaciągnęła mnie do krawcowej, żeby przymierzać suknię ślubną, dopiero wtedy otrzeźwiałam.
– Mamuś, nie jestem pewna, czy tego chcę. Przecież ja nie kocham Radka – jęknęłam.
– Nie gadaj głupot, oczywiście, że chcesz – zignorowała moje słowa. – To normalne, że się stresujesz. Ale on to porządny facet, masz szczęście.
Prawda, Radek był wspaniały! Nie naciskał na mnie, nie oceniał. Świetnie nam się rozmawiało i dobrze czułam się w jego towarzystwie. Ale teraz…
W przyszłym roku minie dziesięć lat od kiedy powiedzieliśmy sobie sakramentalne „tak”. Doczekaliśmy się dwójki pociech, a kilka miesięcy temu spakowaliśmy manatki i zamieszkaliśmy na wsi. Pewnego ciepłego, letniego wieczoru dokonałam zaskakującego odkrycia... Po pracowitym, upalnym dniu, wraz z Radkiem odpoczywaliśmy na ganku. Nagle mąż spojrzał mi w oczy i rzekł:
– Słuchaj, jest mi z tobą dobrze. Kocham cię.
– Też cię kocham – odparłam machinalnie, jak zawsze przez te wszystkie lata naszego związku.
Nagle zdałam sobie sprawę, że to uczucie jest prawdziwe! Nie potrafię wyobrazić sobie codzienności bez niego u boku. Kiedy pracuje, odczuwam pustkę, a gdy ma gorszy dzień, smutek udziela się również mnie. Z utęsknieniem wyczekuję jego powrotu do domu i pocałunku na powitanie. Nie mogę się doczekać weekendów, podczas których wspólnie gdzieś wychodzimy. Po prostu dobrze mi w jego towarzystwie. Chyba właśnie na tym polega miłość, prawda?
Marta, 36 lat