„Wziąłem autostopowiczkę i spowodowałem wypadek. Boję się, że żona weźmie ją za moją kochankę”
„Czy za kilka lat nie brzydziłyby się mnie, tak jak ja sam się sobą brzydzę? Do końca życia będę czuł niesmak, patrząc w lustro”.
- Mariusz, 38 lat
To było cztery lata temu. Tak długo już noszę swoje brzemię i jest mi z nim coraz ciężej. Delegacja. Szkolenie z dala od domu. Pamiętam, jak żona marudziła, że szef nie powinien powierzać mi prowadzenia szkolenia w innym województwie, skoro dopiero pół roku wcześniej urodziły nam się bliźniaki.
Ona była wykończona opieką nad maluchami, a ja zniknę z domu na trzy dni, żeby wylegiwać się w hotelowej wannie i w szerokim łóżku.
Ale wiedziałem, że mimo tego kwękania mam jej pozwolenie. Potrzebowaliśmy tej pracy i pieniędzy, utrzymanie bliźniaków kosztuje krocie. Pieluchy znikały w tempie ekspresowym, mleko i kaszki kupowaliśmy hurtowo. A gdzie wizyty lekarskie, szczepienia dodatkowe, leki…? Już się bałem, co będzie, gdy dzieciaki podrosną i pojawią się inne potrzeby.
Pojechałem, przeprowadziłem szkolenie, tęskniąc za dziećmi oraz żoną i obiecując im, że wrócę jak najszybciej. Nawet trasę powrotu zmieniłem z tego powodu. Jechałem mniej uczęszczanymi ulicami, by nie stać w korkach. Choć nie tylko o to chodziło. Kusiło mnie, by pojechać dłuższą i spokojniejszą trasą, bo choć tęskniłem za rodziną, wiedziałem, że po powrocie spokój i cisza nieodwołalnie się skończą.
Wszystko działo się tak szybko
Przy drodze stała dziewczyna. Uniosła w górę kciuk. Z reguły nie zabierałem autostopowiczów, ale było parno, znowu zbierało się na burzę. Niebezpiecznie stać na otwartej przestrzeni, gdy woda się leje z nieba, pioruny walą i widoczność jest kiepska.
– Autobus mi uciekł, jedzie pan do miasta? – spytała.
– Wsiadaj, podwiozę cię – otworzyłem drzwi.
Dziewczyna była gadatliwa, miła i miała na imię Edyta. Dostała się na studia w stolicy, musiała dostarczyć dokumenty, a autobus, który mógł ją dowieźć na dworzec, przyjechał kilkanaście minut za wcześnie. Zamierzała studiować pedagogikę, a potem chciała pracować z dziećmi.
– Po prostu uwielbiam dzieci i chcę z nimi związać swoją przyszłość zawodową.
– Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli skręcę w tę trasę? – wskazałem jej drogowskaz. – Biegnie przez las, nie chcę, żebyś myślała, że jestem jakimś zboczeńcem, tylko ominiemy roboty drogowe – pokazałem jej ostrzeżenie na ekranie GPS.
– Jasne, nie ma problemu. Bylebym zdążyła na pociąg.
Trzeba było odstać swoje na trasie, gdzie przeprowadzono remont drogi. Trzeba było… Ale kto mógł wiedzieć, że to się tak fatalnie potoczy… Las był piękny, aż oczy bolały od tej zieleni i słońca przeświecającego przez gałęzie. Z radia sączyła się jakaś muzyka. Rozmawialiśmy z Edytą, bez przymusu, o jakichś głupstwach.
– Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli zapalę? Nie chcę się zatrzymywać na papierosa, będzie szybciej…
Sięgnąłem do schowka po papierosy. To była sekunda, może dwie, kiedy spuściłem drogę z oka. Przecież to się robi automatycznie. Kiedy prowadzisz samochód od lat, znasz doskonale odległości, kąty i tak dalej. Tyle że kiedy wróciłem wzrokiem do szosy, na jej środku stał jeleń.
Zahamowałem. Autem zarzuciło, Edyta krzyknęła, ja zacisnąłem palce mocniej na kierownicy. Wiedziałem, że jeśli zwierzę nie ucieknie, nie mamy szans na uniknięcie zderzenia. To były ułamki sekund, ale okazuje się, że myśli są szybsze od światła i potrafią uświadomić ci milion rzeczy w czasie krótszym niż mgnienie oka.
Uderzenie poczułem aż w klatce piersiowej. Poduszka wystrzeliła mi w twarz. Nie wiedziałem, co się dzieje, wszystko mnie bolało. Potrząsnąłem głową, żeby przywrócić jasność widzenia i myślenia. Ta dziewczyna… Spojrzałem w bok, siedziała nadal obok mnie. Z nosa ciekła jej strużka krwi, była nieprzytomna. Po jej stronie poduszka nie wybuchła, mogła uderzyć głową w deskę…
Nie myślałem jasno. To nie była moja wina, ale wydawało mi się, że muszę coś zrobić, pozbyć się świadków, zlikwidować ślady, schować jelenia… Nie wiem, o co mi chodziło. Nawet nie pamiętam tego dobrze. Nie wiem, czemu tak postąpiłem. Czy pomyliłem moją pasażerkę z potrąconym zwierzęciem, które po uderzeniu gdzieś wyparowało? Jakbym zderzył się z duchem. Nie wiem… Wiem tyle, że wyciągnąłem dziewczynę z samochodu. Nie myślałem. Działałem. Jak spanikowane zwierzę.
Wyciągnąłem ją na pobocze i tam zostawiłem. Sprawdziłem samochód, ruszył. Więc pojechałem. Droga wiodła mnie dalej przez las, prosto. Nikogo nie spotkałem, wyjechałem na główną trasę. Już mocno padało, gdy minęła mnie karetka jadąca na sygnale w przeciwną stronę. Do jelenia…? Pamiętam tę absurdalną myśl.
Dojechałem do domu, zahaczając o warsztat. Wybrałem jakiś podrzędny. Nikt nie zadawał dociekliwych pytań, wystarczyło powiedzieć, że jeleń wyskoczył mi przed maskę.
Dręczyły mnie wyrzuty sumienia
Żona wystraszyła się nie na żarty. Płakała, zrzucając część tej reakcji na hormony po ciąży, ale widziałem, jak bardzo się wystraszyła.
– Pójdę do lekarza – obiecałem. – Prześwietlę się, sprawdzę, czy wszystko ze mną OK.
A z nią…? Co z nią? Aż się spociłem. Gdy wróciła mi pełna świadomość moich poczynań, ciągle myślałem o tym, co zrobiłem. Porzuciłem ją jak psa przy drodze. Właściwie na pewną śmierć. Prawdopodobieństwo, że ktoś ją znajdzie w porę, było nikłe, skoro nikogo nie spotkałem. Dopiero karetkę… Boże, jak mogłem? Przecież… Przecież ja nigdy bym tak nie postąpił! Nigdy bym… A jednak.
W chwili próby zawiodłem. Totalnie. Wariowałem, katując się bez końca poczuciem winy. Skazałem na śmierć dziewczynę u progu życia. Miała zacząć studia, miała plany, marzenia, cieszyła się, a ja… Czemu? Przecież jej nie porwałem, nie chciałem skrzywdzić, więc czemu pozbyłem się jej, jakby mi zagrażała?
Przeszukiwałem internet i znalazłem artykuł o tym, że rowerzysta znalazł na poboczu nieprzytomną młodą kobietę. Tajemnicza sprawa. Nie wiadomo, co się dokładnie stało. Ulewny deszcz zmył ślady. Policja ma kilka hipotez, proszą o kontakt ewentualnych świadków zdarzenia. Edyta J., zidentyfikowana po dokumentach, które na szczęście miała przy sobie, prawdopodobna ofiara wypadku lub napaści, jest w śpiączce farmakologicznej i nie wiadomo, czy się obudzi.
Odzyskałem już jasność myślenia, rozróżniałem dobro od zła. Powinienem był natychmiast się zgłosić. Zadzwonić, opowiedzieć, co się wydarzyło, przyznać się do winy. A potem patrzyłem na dzieci, na moją żonę, która się do mnie uśmiechała, i… ogarniał mnie strach.
Nie chciałem iść do więzienia. Nie mogłem iść do więzienia, a tam właśnie bym trafił za nieudzielenie pomocy i narażenie tej dziewczyny na śmierć. Codziennie mam wyrzuty sumienia. W nocy nawiedzają mnie koszmary. Nie mogę uwolnić się od poczucia winy. Omal nie zabiłem tej radosnej, pełnej nadziei i oczekiwań dziewczyny. Mogłem być w szoku, mogło mi się coś wydawać, mogłem postąpić absurdalnie, nie mając do dyspozycji wszystkich klepek, ale potem – gdy wróciły mi rozsądek i logiczne myślenie – powinienem był się zgłosić na policję.
Ona niczego nie pamięta
Obsesyjnie śledziłem w necie losy tej dziewczyny. Wiem, że umorzono śledztwo z powodu niewykrycia sprawcy i braku dowodów. Wiem, że się wybudziła i były organizowane zbiórki na jej rehabilitację. Sam wpłacałem tak dużo, jak tylko mogłem, choć robiłem to anonimowo. Wiem, że Edyta żyje, że rokowania są dobre, znów jest sprawna fizycznie, nie tak jak wcześniej, ale wróciła na studia. Tyle że straciła rok i zaufanie do ludzi. Tak przynajmniej mówiła w wywiadzie dla lokalnej gazety.
Nie pamięta, kto dokładnie ją podwiózł, jak wyglądał, skąd i dokąd jechał, jakim samochodem. Wrył jej się w mózg obraz jelenia, pisk hamulców, a potem huk, ból, ciemność. Dopiero w szpitalu dowiedziała się, że znaleziono ją na poboczu, porzuconą jak zwierzę, a wcześniej „miły kierowca” wywlókł ją z samochodu.
Nic nie zmyje mojej winy. Nic. Patrzę na moje dzieciaki, jak dokazują na placu zabaw. Podbiegają do mnie, przytulają się, całuję je, po czym wracają do zabawy. Taki nasz mały rytuał. Czy byłyby obok mnie, gdyby żona wiedziała, co zrobiłem? Czy za kilka lat nie brzydziłyby się mnie, tak jak ja sam się sobą brzydzę? Do końca życia będę czuł niesmak, patrząc w lustro. Jakbym widział potwora. Jestem nim. Jestem potwornym tchórzem. I nic tego nie zmieni. Do śmierci będę tak o sobie myślał, bo nigdy nie będę miał dość sił i odwagi, by wyznać prawdę.