Reklama

Moja praca w agencji reklamowej nie jest najgorsza, ale też nie taka, która robi wrażenie przy rodzinnym stole. A już na pewno nie przy stole u rodziców Marty.

Reklama

Marta – moja dziewczyna – to inna liga. Prawniczka. Pracuje w kancelarii, gdzie wszyscy noszą białe kołnierzyki, a z ekspresu leci kawa, która pachnie jak „sukces”. Spotkaliśmy się na aplikacji randkowej, chociaż do dziś nie wierzę, że naprawdę ją tam znalazłem. Po dwóch tygodniach pisała do mnie pierwsza, po miesiącu śmiała się z moich sucharów, po trzech – zasnęła na mojej kanapie, z kotem na brzuchu.

Ale jej rodzina… Jej ojciec, profesor Ryszard – emerytowany wykładowca z tego typu spojrzeniem, które sprawia, że czujesz się głupszy od razu po „dzień dobry”. Jej matka – Iwona – szyk i chłód w jednym. Czerwona szminka i zero fałszywych nut w tonie głosu. Są mili, ale... to „mili” z dystansem.

Marta opowiadała mi, że ich poprzedni chłopak to był „syn znajomych” – lekarz, żeglarz, triathlonista. I jak zniknął z ich życia, to nikt nie płakał, ale ojciec rzucił wtedy: „Może teraz wybierzesz kogoś z potencjałem”.

Ja – syn kierowcy autobusu i pielęgniarki – z potencjałem bywa różnie. Nie wiem, co mnie bardziej wkurzało – że mnie nie doceniają, czy że mają rację.

Zbliżała się kolacja. Oficjalne zaproszenie na „poznanie rodziny” – taki etap, kiedy czujesz, że oceniane będą nie tylko twoje maniery, ale też zegarek, buty i sposób, w jaki nalewasz wino. W głowie kotłowało się jedno: muszę zrobić wrażenie.

Tylko jak? Przecież nie opowiem o tym, że przez ostatnie trzy miesiące dorabiam na boku, robiąc logotypy za grosze, żeby spłacić telefon. Nie powiem, że noszę jedne buty na zimę i lato. Ale... mogę mieć coś, co ich oślepi. Coś, co mówi „klasa” bez konieczności otwierania ust.

Zegarek. Nie byle jaki. Elegancki, szwajcarski. Cena? Dziesięć tysięcy złotych. Raty? Dwadzieścia cztery. Serce? W gardle. Ale wtedy wydawało mi się, że to rozsądna cena za respekt. I inwestycja na przyszłość.

Będę sobą. W wersji premium...

– Dziesięć tysięcy? Za zegarek? – Edek parsknął. – Ty chyba oszalałeś.

– To nie tylko zegarek – mruknąłem do kumpla, obracając ekran laptopa w jego stronę. – To Tissot. Klasyk. Minimalistyczna tarcza, skórzany pasek, automatyczny mechanizm.

– I co? Zegarek ci wyprasuje koszulę i zmyje naczynia po kolacji?

– Chcę dobrze wypaść – wzruszyłem ramionami, jakbym sam siebie próbował przekonać. – Nie mogę wejść do ich domu z dziadostwem za stówę.

Edek spojrzał na mnie uważnie. Potarł brodę.

– Tomek, to jest głupie. Przecież oni nie będą cię lubić bardziej, bo masz błyszczący zegarek. Prędzej się skapną, że coś jest nie tak. Przecież znają Martę. Wiedzą, ile zarabiasz.

Zacisnąłem dłonie na kubku. Wiedzą. Ale mogą pomyśleć, że mi się powodzi. Albo że inwestuję. Że jestem facetem, który się rozwija, który ma ambicje. Tacy są mile widziani. Nie faceci, co mają w portfelu dwie stówy i bilet do metra.

– Pożyczam na raty. Dwadzieścia cztery miesiące. To nie majątek. Tylko czterysta z hakiem miesięcznie.

– A twoja Marta o tym wie?

– Jeszcze nie. Dowie się, jak już będzie po wszystkim.

Tylko pokręcił głową.

– A potem co? Pokażesz im, że masz zegarek, a jak zaproszą cię na golfa, to co? Wypożyczysz kij?

Nie odpowiedziałem. Patrzyłem na zdjęcie zegarka, jakby to był magiczny przedmiot. Symbol. Moja szansa, żeby chociaż na jeden wieczór nie czuć się gorszy. Nie czuć się nikim.

– Tomek, serio... – Edek westchnął. – Chcesz im zaimponować? To bądź sobą.

– Właśnie próbuję – powiedziałem. – Tyle że... sobą lepszym. W wersji premium.

Nie są tacy głupi

– Tomek! – Marta przywitała mnie w drzwiach z uśmiechem, ale jej oczy natychmiast powędrowały na mój nadgarstek. – Ojej, nowy zegarek?

– Tak... taki prezent dla samego siebie – rzuciłem swobodnie, starając się, by mój głos brzmiał jak najbardziej naturalnie. Miałem wrażenie, że słyszę tykanie. Albo to moje serce waliło jak młot.

Dom jej rodziców był jak z katalogu – wysoka biblioteka z drzewa wiśniowego, salon z dyskretną nutą kadzidła i czystością, która pachniała luksusem. Pod moimi podeszwami nieśmiało skrzypnęła dębowa podłoga. Marta ścisnęła moją dłoń i wprowadziła mnie do salonu.

– Mamo, tato – to Tomek.

Iwona wstała od stolika i uniosła lekko brwi. Miała na sobie jedwabny komplet w kolorze szampana, idealnie dopasowany do szminki. Uśmiechnęła się grzecznie, ale chłodno.

– Miło mi. Och, to chyba Rolex? – zapytała z tym wyuczonym tonem, jakby tylko udawała, że nie wie dokładnie, co widzi.

– Tissot – poprawiłem ją.

– A, klasyk – mruknęła i uniosła kieliszek. – W końcu ktoś, kto zna się na czasie – dorzucił Ryszard, wychodząc zza fotela z książką w dłoni. Podszedł, uścisnął mi dłoń nieco za długo i spojrzał prosto na mój nadgarstek.

Zegarek był zauważony. Ale nie tak, jak się spodziewałem. Czułem się, jakby mnie zeskanowali i ocenili w sekundę. Głowa – średnia. Buty – tanie. Marynarka – z sieciówki. Zegarek – zbyt drogi jak na resztę.

A jednak poczułem, że właśnie teraz muszę grać dalej.

– Usiądź, proszę – Iwona wskazała miejsce przy stole. Na białym obrusie leżały idealnie ustawione sztućce. Każdy ruch ręki czułem jak pod mikroskopem. A zegarek… zegarek jakby ważył tonę. Parzył mnie w nadgarstek.

Byłem tu. W ich świecie. Tylko nie miałem pewności, czy jestem gościem… czy intruzem.

Totalna katastrofa

Kolacja była smaczna, ale nie pamiętam ani smaku mięsa, ani rozmowy. Tylko te spojrzenia. I pytania. Na pozór grzeczne.

– Mówisz, że pracujesz jako grafik? – zapytał Ryszard, obracając w dłoni kieliszek czerwonego wina. – Ciekawy zawód. Marta mówiła, że prowadzisz jakieś projekty reklamowe?

– Tak, w agencji. Robimy głównie dla start-upów i średnich firm – odpowiedziałem, starając się mówić pewnie, choć w gardle miałem sucho.

– A, czyli jeszcze nie korporacje – rzucił z lekkim uśmiechem. – No, ale wszystko przed tobą, prawda?

Zamiast odpowiedzieć, uniosłem kieliszek i udawałem, że zajmuję się winem. Marta próbowała ratować sytuację, opowiadając coś o moim portfolio, o tym, że wygrałem kiedyś konkurs, ale nikt jej nie słuchał.

Po kolacji Ryszard zaprosił mnie do biblioteki. „Na męską rozmowę”, jak to ujął. Marta spojrzała na mnie niepewnie, ale kiwnąłem głową.

W pokoju z ciemnym dębowym biurkiem, w zapachu starego papieru, Ryszard nalał nam po whisky.

– W porządku, Tomek. Powiedz mi, ten zegarek... Ile dałeś?

Zamilkłem na chwilę.

– Dziesięć tysięcy – odpowiedziałem.

Ryszard zaśmiał się. Nie głośno – cicho, jakby z politowaniem.

– Dziesięć tysięcy za zegarek, a pracujesz w agencji od start-upów. No, muszę przyznać – masz rozmach.

– To była... inwestycja – wyjąkałem. – Chciałem dobrze wypaść.

Ryszard odchylił się w fotelu. Przez dłuższą chwilę milczał, potem sięgnął po whisky i powiedział to, co utkwiło mi w głowie na zawsze:

– Nie udawaj kogoś, kim nie jesteś. Marta potrzebuje mężczyzny z charakterem. Nie z kredytem.

Tego już nie dało się wyprzeć. Wszystko, czego się bałem, wybrzmiało głośno i wyraźnie. W jego oczach nie byłem facetem z klasą. Byłem chłopcem w przebraniu dorosłego. Z zegarkiem za dziesięć tysięcy... i pustką na koncie.

Słowa Marty dały mi do myślenia

Wyszliśmy wcześniej niż planowaliśmy. Marta nie pytała dlaczego. Złapała tylko torebkę i płaszcz, a pożegnanie z rodzicami ograniczyła do formalnych buziaków w powietrze. Przez całą drogę do samochodu milczeliśmy. Deszcz właśnie się zaczął, a krople bębniły o dach auta jak werble przed egzekucją.

Usiadłem za kierownicą, ale nie odpaliłem silnika. Siedziałem w ciszy, z dłońmi zaciśniętymi na kierownicy, aż w końcu wyrzuciłem z siebie:

– Wziąłem pożyczkę.

Marta odwróciła głowę.

– Co?

– Na zegarek. Wziąłem pożyczkę, żeby... żeby dobrze wypaść przed twoimi rodzicami.

Zapadła cisza. Cisza jak w muzeum, gdzie coś się właśnie rozsypało za szklaną szybą.

– Serio? – powiedziała w końcu, jakby próbowała się upewnić, że nie żartuję.

– Chciałem, żeby mnie... widzieli. Żebyś ty nie musiała się za mnie wstydzić.

– Myślisz, że się wstydzę? – zapytała cicho. I nie było w tym pytaniu pretensji. Był w nim żal.

Zacisnąłem usta.

– Twoi rodzice to inny świat. Twój świat. Tam wszystko pachnie pieniędzmi, sukcesem. Ja... Przyszedłem w marynarce z wyprzedaży i z kredytem na ręce. Myślałem, że jak pokażę im coś błyszczącego, to przestaną patrzeć na mnie jak na chłopaka z blokowiska.

Marta milczała jeszcze przez moment, po czym powiedziała spokojnie:

– A ja co? Nie wystarczyłam?

Wbiła mi tym pytaniem nóż w żołądek.

– Nie o to chodzi – zacząłem, ale ona tylko pokręciła głową.

– Tomek, ja nigdy nie chciałam, żebyś był kimś innym. Ale skoro nie potrafisz być przy mnie sobą, to kto z nas gra tu rolę?

Odwróciła wzrok i popatrzyła w mokrą szybę.

– Wiesz co? Nie jedź jeszcze. Chcę posiedzieć chwilę w ciszy.

Zacisnąłem zęby i oparłem głowę o zagłówek. Przez szybę widziałem swoje odbicie. I ten cholerny zegarek. Tak błyszczący, a jednak nikt z nas nie miał ochoty na niego patrzeć.

Miał rację

Wróciłem do mieszkania po północy. Marta została u siebie. Nie pytałem, czy jeszcze się spotkamy. Nie miałem siły. W drzwiach przywitała mnie cisza i zeschła roślina, której zapomniałem podlać przed wyjściem. Rzuciłem klucze na komodę. Zegarek zdjąłem natychmiast.

Otworzyłem szufladę w biurku i wsunąłem go na samo dno. Obok starych paragonów, pustego opakowania po witaminach i jakichś kabli, których nawet nie umiem już przypisać do sprzętu. Zatrzasnąłem szufladę.

Byłem sam. Z zegarkiem, którego nikt nie chciał podziwiać, i z pustką, której nie dało się już przykryć ratą w wysokości ponad 400 złotych miesięcznie.

Następnego dnia poszedłem do pracy jak automat. Edek tylko rzucił na mnie spojrzenie i nic nie powiedział. Ale po godzinie sam podszedłem do jego biurka.

– Zrobiłem z siebie idiotę – powiedziałem cicho.

Spojrzał na mnie i pokiwał głową. Nie z szyderą. Z empatią.

– I co teraz? – zapytał.

– Nie wiem – westchnąłem. – Może oddam ten zegarek. Albo go sprzedam.

– Zegarek możesz oddać – powiedział Edek. – Ale zaufania nie odzyskasz tak łatwo.

Nie miałem siły się bronić. On miał rację. I chyba po raz pierwszy od dawna nie miałem w sobie ani jednego słowa na swoją obronę.

Wróciłem po pracy do mieszkania, zjadłem kanapkę, położyłem się na kanapie w ubraniach. I gapiłem się w sufit. Czekałem, aż coś się we mnie uspokoi. Ale nie. To uczucie – jakby się przegrało własne życie w grze, do której samemu się zgłosiłeś – nie chciało odejść.

Tomek, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama