Reklama

Pracuję w dziale HR w dużej firmie technologicznej. Praca to moja ucieczka – przed domem, przed rodziną, przed wszystkim tym, co od lat wysysa ze mnie energię. Ale mimo to, przez całe życie byłam tą „ogarniętą”. Tą, na którą można liczyć. Która pomoże, wysłucha, zapłaci rachunek, jeśli trzeba. Wzięłam 90 tysięcy złotych na kredyt. Konsolidacyjny, na ich zobowiązania. Byli o krok od komornika, zagrali va banque: szybkie pożyczki, chwilówki, leki, zaległości za czynsz. Kiedy usiadłam z mamą przy stole i zobaczyłam te wszystkie dokumenty, wiedziałam, że jeśli nie zareaguję – mogą wylądować na ulicy.

– Karola, ja już nie wiem, co robić… – mamrotała mama, kręcąc się po kuchni jak spłoszona kura. – Te listy… przyszło coś z sądu. I… komornik.

– Daj to – powiedziałam cicho. Trzęsła mi się ręka, ale wzięłam plik papierów. Przez godzinę siedziałam w ciszy i wszystko analizowałam. A potem wyszłam do swojego pokoju i zapisałam się na konsultację kredytową.

Tomek był wściekły.

– I co, znowu ty będziesz wszystkim płacić rachunki?! – krzyknął, kiedy mu powiedziałam, co planuję.

– Tomek, to moi rodzice. Stracą mieszkanie. Nie mogę ich tak zostawić – powiedziałam cicho.

– A kto potem będzie spłacał ten kredyt? Renata? Andrzej? Nie bądź naiwna, Karolina!

Miał rację. Ale nie miałam wyboru. Przekonywałam siebie, że to jednorazowa akcja. Że uratuję im skórę i potem się odetnę. Że to mnie uwolni od ciężaru, który noszę od dziecka.

Bo przecież zawsze byłam tą, która łagodziła konflikty. Kiedy ojciec wracał pijany, to ja wycierałam łzy mamy. Kiedy matka wrzeszczała, że wszystko przez niego, to ja przynosiłam herbatę i mówiłam, że wszystko będzie dobrze.

Nie byłam córką. Byłam ratowniczką. I myślałam, że spłacając ich długi, też uratuję. Ale nie wiedziałam, że ten kredyt to dopiero początek. Że po wszystkim nawet nie usłyszę „dziękuję”.

Pierwszy raz odmawiam

SMS od mamy przyszedł w poniedziałek rano, zanim jeszcze wzięłam pierwszy łyk kawy. „Karolinko, potrzebowalibyśmy z tatą jakieś dwa tysiące. Ojciec musi zrobić zęby, a ja leki mam drogie. Oddamy, jak tylko się ogarniemy. Buziaki”.

Przez chwilę patrzyłam w ekran, nie czując już ani kofeiny, ani współczucia. Ogarniemy się. To słyszę od lat. Tym razem nie odpisałam od razu. W pracy miałam ważne spotkanie, Tomek i tak już patrzył na mnie z wyrzutem. Ale to nie była jedyna przyczyna.

Po prostu... nie chciałam. A może po raz pierwszy w życiu miałam dosyć. Po pracy zadzwoniłam.

– Mamo, nie dam wam tych pieniędzy – powiedziałam bez owijania w bawełnę.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Potem krótkie westchnięcie, chłodne jak lutowy wiatr.

– Rozumiem. Jak się nie chce pomóc, to każda wymówka dobra – rzuciła z urazą.

– Mamo, ja spłacam wasz kredyt. Ten, co wzięłam na 90 tysięcy, pamiętasz? – głos mi się załamał.

– Nie trzeba było robić z siebie bohaterki, skoro teraz wszystko wypominasz – odpowiedziała spokojnie, aż mnie zamurowało. – My nie prosimy co tydzień. To tylko dwa tysiące.

Pojechałam do nich w środę. Ojciec nawet nie podniósł wzroku znad telewizora. Mama krzątała się po kuchni, nie mówiąc ani „cześć”, ani „dzień dobry”.

– Naprawdę nie zamierzasz nawet ze mną rozmawiać? – zapytałam w końcu.

A co tu mówić? Ty swoje zrobiłaś. My swoje przeżyjemy – odburknęła i zaczęła tłuc garnkami.

Wyszłam po dziesięciu minutach. W samochodzie rzuciłam telefon na siedzenie pasażera i przez dłuższą chwilę siedziałam w ciszy, patrząc na swoje odbicie w lusterku. Znałam ten wzrok. Tylko że pierwszy raz był pełen gniewu. Nie na nich. Na siebie.

Siostra dolała oliwy do ognia

– I co ja mam, twoim zdaniem, zrobić? – zapytałam, opierając telefon o ramię, jednocześnie mieszając makaron w garnku. – Odmówiłam im. Pierwszy raz w życiu. I mam wrażenie, że już nie jestem ich córką.

– Karolina… – westchnęła Marta. – Ale przecież wiedziałaś, na co się piszesz. To było oczywiste, że jak raz pomożesz, to będą chcieli więcej.

Zamarłam.

– Aha, czyli twoim zdaniem to moja wina? – uniosłam głos. – Ja ich spłaciłam! Ty nawet nie spytałaś, ile. Nawet nie powiedziałaś "dziękuję", mimo że też jesteś ich córką!

Nie prosiłam cię, żebyś to robiła – odburknęła. – Przepraszam, ale nie mogę całe życie żyć twoimi emocjami. Mam swoje życie tu, w Niemczech. Nie dam się wciągać.

Zakręciłam gaz. Makaron został w garnku. Nagle nie miałam już na niego ochoty.

– Wciągać? To są nasi rodzice. A ty zachowujesz się, jakbyś była z innej planety.

– Może właśnie dlatego nie skończyłam jak ty. Zawsze chciałaś ich naprawić, a oni tylko się na to patrzyli i robili swoje. Ty byłaś wygodna, Karolina. Jesteś wygodna.

Zamarłam.

– Dziękuję ci za to. Naprawdę. Teraz przynajmniej wiem, że nie tylko oni mnie zostawili – powiedziałam cicho i rozłączyłam się.

Usiadłam na podłodze w kuchni, przy lodówce. Oparłam się plecami o szafkę i wpatrywałam się w kafelki. Od lat łatałam ich błędy. A teraz czułam się jak zużyta rzecz. I po raz pierwszy w życiu zaczęłam się zastanawiać: a jeśli już nie warto ich ratować?

Nie jestem częścią rodziny...

Wzięłam wolne w pracy. Upiekłam sernik z brzoskwiniami, taki jak mama lubi. Kupiłam ładną ramkę i wydrukowałam ich stare zdjęcie ślubne – z czasów, gdy jeszcze się uśmiechali. Chciałam pokazać, że pamiętam o ich rocznicy. Że mimo wszystko, mimo tego, co się wydarzyło, jestem.

Podjechałam pod blok w niedzielę. Było przed południem. Przed klatką stały dwa samochody, oba mi znane – kuzynki i ciotki Jadzi. Czyli impreza trwa. Zadzwoniłam domofonem. Cisza. Spróbowałam jeszcze raz.

– Halo? – w końcu odezwał się głos ojca.

– Tata, to ja. Karolina.

Krótka pauza.

A po co przyszłaś? – zapytał chłodno.

– Jak to po co? Rocznica ślubu. Przyniosłam wam ciasto…

– Nie trzeba było – przerwał. – I tak nie jesteś zaproszona.

Zamilkłam.

– Tata… – wyszeptałam. – Co ty gadasz?

– Nie chciałaś być częścią rodziny, to teraz nie jesteś – powiedział i się rozłączył.

Stałam przez chwilę jak idiotka z torbą w ręce. Sernik był jeszcze ciepły. Ramka wystawała z reklamówki. Czułam, jak płoną mi policzki. Ktoś z balkonu wyżej parsknął śmiechem. Kuzynka. Zauważyła mnie. Zrobiła zdjęcie telefonem i odwróciła się do środka.

Odeszłam. Nogi miałam jak z waty. Wsiadłam do samochodu i pojechałam na ślepo. Bez celu. Bez tchu. Zaparkowałam pod jakimś sklepem i przez dziesięć minut płakałam w aucie jak dziecko.

To nie był tylko afront. To była kara. Za nieposłuszeństwo. Za to, że przestałam płacić. Że postawiłam granicę. I wtedy do mnie dotarło: oni już mnie skreślili. I dobrze się z tym czują.

Tomek nie chciał mnie takiej

Wróciłam do mieszkania wieczorem. Tomek siedział na kanapie, oglądał jakiś mecz. Nie zdążyłam jeszcze zamknąć drzwi, a on już spojrzał na mnie spod oka.

– Gdzie byłaś?

– U rodziców. Znaczy… próbowałam być – rzuciłam klucze na stół i zdjęłam kurtkę. – Nie wpuścili mnie. Bo „nie jestem zaproszona”. Bo przestałam dawać im pieniądze.

Tomek wyłączył telewizor.

– Karola, ile jeszcze…? Ile razy jeszcze dasz im szansę? Ilu razy ci potrzeba, żeby zrozumieć?

– Tomek, to są moi rodzice – zaczęłam, już ze ściśniętym gardłem.

– A ja kto?! – podniósł głos. – Jestem twoim chłopakiem od czterech lat. Mieszkamy razem, planowaliśmy kredyt, ślub, wszystko. A ty ciągle jesteś tam. Z nimi. W ich problemach. W ich gruzach!

– Nie wybieram między wami! – krzyknęłam.

– A właśnie, że wybierasz! – poderwał się z kanapy. – Od lat wybierasz ich. Kosztem nas. Kosztem siebie. Karolina, ja nie chcę być dodatkiem do twojego życia ratownika.

– Nie rozumiesz. Gdybyś widział, jak oni żyją, jak się staczają…

– A może ty nie widzisz, jak sama się staczasz?! – przerwał mi ostro. – Nie jesteś już sobą. Jesteś zniszczona, wiecznie spięta, płaczesz po nocach. To nie jest życie.

Chciałam coś powiedzieć, ale gardło mi się zacisnęło.

– Chcesz być ich bankiem czy partnerką? Bo ja nie chcę żyć z kimś, kto ciągle wybiera innych zamiast nas – powiedział w końcu cicho, z rozczarowaniem w głosie.

– Oni są moją rodziną – wyszeptałam.

– A ja nie? – zapytał. I wyszedł, zostawiając mnie w ciszy.

Zsunęłam się na podłogę. I siedziałam tak przez długi czas, wpatrzona w drzwi. Po raz pierwszy od lat czułam pustkę. Ale też... coś jeszcze. Ciszę. I spokój. Taki dziwny, cichy spokój. Jakby coś we mnie pękło i w końcu się uwolniło.

Żadnego „przepraszam”

Minął miesiąc. Nie pojechałam do rodziców. Nie zadzwoniłam. Nie odebrałam, gdy dzwonili. Przez tydzień próbowali codziennie – potem cisza. Żadnego listu, SMS-a, żadnego „przepraszam”. Tak jakby uznali, że jak nie płacę, to nie istnieję.

Nie zareagowałam nawet wtedy, gdy mama próbowała napisać do mnie przez Martę. Siostra tylko przesłała screena z krótką wiadomością: „Powiedz tej swojej świętej Karolinie, że leki nie są za darmo”. To był ostatni raz, kiedy płakałam.

Tomek wrócił tydzień temu. Usiadł przy mnie i zapytał, czy naprawdę chcę z nim być. Powiedziałam, że nie wiem. Że pierwszy raz w życiu nie wiem, co dalej. Ale też po raz pierwszy czuję, że mogę żyć dla siebie. Zaczęłam spotkania ze specjalistą. Kredyt nadal spłacam. Sama. Ale robię to bez pretensji. To moja decyzja. I moja lekcja.

W niedzielę wyszłam z mieszkania bez telefonu. Pojechałam rowerem do parku. Usiadłam na ławce i po prostu patrzyłam na ludzi. Zwykłe rzeczy: dzieci na hulajnogach, psy biegające po trawie, pary starszych ludzi. Poczułam spokój.

Karolina, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama