Reklama

Jeśli mam być szczera, całe życie wierzyłam w to, że miłość wymaga poświęceń. Nie takich małych, drobnych ustępstw, tylko naprawdę dużych gestów, które mają pokazać drugiej osobie: „jesteś dla mnie wszystkim”. Adrian – mój chłopak – zawsze powtarzał, że ceni ludzi odważnych, którzy potrafią ryzykować. Ja, choć w głębi duszy miałam w sobie więcej strachu niż odwagi, chciałam udowodnić mu, że też potrafię.

Reklama

Byliśmy razem od niespełna dwóch lat. Nasz związek przypominał jazdę bez trzymanki – raz namiętność i śmiech, innym razem kłótnie i jego obrażone milczenie. A jednak wierzyłam, że to właśnie on jest tym jedynym. I właśnie dlatego postanowiłam zrobić coś szalonego – wzięłam na kredyt luksusowy samochód. Wszystko na moje nazwisko. On miał tylko korzystać. Pamiętam moment, w którym podpisywałam umowę. Ręce mi drżały, ale serce biło z ekscytacji. Wyobrażałam sobie minę Adriana, kiedy zobaczy pod domem czarne błyszczące auto z kokardą. Chciałam, żeby poczuł się wyjątkowy. Żeby wiedział, że wierzę w niego bardziej niż w kogokolwiek innego.

– Klaudia, czy ty oszalałaś? – zapytała mnie Magda, kiedy jej o tym powiedziałam. – Samochód na kredyt? Na ciebie? Przecież on nawet nie ma stałej pracy!

– Magda, przestań – odpowiedziałam z uśmiechem, choć w środku coś mnie ścisnęło. – Czasem trzeba zaufać sercu. Jak się kogoś kocha, to się nie liczy każdego grosza.

– Ale miłość nie spłaci rat! – parsknęła przyjaciółka. – Błagam cię, nie rób tego.

Nie słuchałam. Widziałam w oczach Magdy nie troskę, ale brak wiary w mój związek. A ja chciałam wierzyć za nas oboje.

Traktował mnie jak histeryczkę

Minęło kilka miesięcy. Początkowa euforia dawno opadła, a ja coraz częściej czułam dziwny ciężar na sercu. Listonosz zaczął zostawiać koperty z banku. Na początku myślałam, że to jakieś standardowe informacje, ale kiedy otworzyłam jedno z pism, prawie zemdlałam – wezwanie do zapłaty zaległej raty. Usiadłam na kanapie z drżącymi rękami i wpatrywałam się w litery, które rozmywały mi się przed oczami. To nie mogła być prawda. Adrian zapewniał, że wszystko ma pod kontrolą. Kiedy wrócił do domu, trzasnęłam przed nim kopertą o stół.

– To miał być twój samochód, twój obowiązek – głos mi drżał z wściekłości. – Dlaczego ja mam odbierać telefony z banku?!

Adrian wzruszył ramionami, jakby chodziło o błahostkę.

– Nie dramatyzuj, Klaudia. To chwilowe. Miałem opóźnienie w pracy, szef mi jeszcze nie wypłacił całej kasy. Zaraz się ułoży.

– Zaraz? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Tu jest napisane, że jak nie zapłacimy, sprawa pójdzie do windykacji!

– Zawsze robisz aferę z niczego – odburknął, sięgając po piwo z lodówki. – Nie potrafisz mi zaufać.

Zamurowało mnie. Patrzyłam, jak spokojnie otwiera butelkę i siada przed telewizorem, podczas gdy mnie dławił strach.

– Adrian, ja nie spałam pół nocy, bo myślałam, jak to spłacimy – wyszeptałam. – Ty nawet nie odbierasz telefonów z banku, tylko chowasz głowę w piasek.

– Bo nie chcę się stresować! – podniósł głos. – I nie będę, rozumiesz? Wszystko się wyprostuje, tylko daj mi spokój. Sama kupiłaś ten samochód, ja się o niego nie prosiłem!

Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. To ja, ta „głupia zakochana”, wzięłam kredyt na siebie, a on teraz traktował mnie jak histeryczkę. Zaczęło kiełkować we mnie gorzkie poczucie, że zostałam sama z odpowiedzialnością, choć obiecywaliśmy sobie, że „będziemy razem na dobre i na złe”.

Coś we mnie pękło

Nie chciałam się poddać tak łatwo. Jeszcze wierzyłam, że Adrian zrozumie powagę sytuacji, jeśli usiądziemy spokojnie i wszystko omówimy. Przygotowałam kolację, zapaliłam świeczki – chciałam, żeby atmosfera była mniej nerwowa, żebyśmy mogli mówić szczerze, bez krzyków. Kiedy usiadł przy stole, podałam mu talerz i wzięłam głęboki oddech.

– Adrian, musimy porozmawiać – zaczęłam ostrożnie. – Bank nie będzie czekał w nieskończoność. Musimy działać razem, inaczej mnie zniszczą.

Podniósł wzrok znad talerza.

– Znowu zaczynasz? – westchnął ciężko. – Zawsze tylko narzekasz i krytykujesz.

– Nie krytykuję, chcę znaleźć rozwiązanie – odpowiedziałam spokojnie. – Możemy ustalić plan, że ja wezmę dodatkowe nadgodziny, a ty…

– Zawsze mnie ustawiasz! – przerwał mi gwałtownie. – Jak mam coś osiągnąć, skoro ty we mnie nigdy nie wierzysz?!

– Adrian… ja w ciebie wierzę – głos mi się załamał. – Właśnie dlatego wzięłam ten samochód. Ale to nie jest już tylko zabawka, to dług, który nas przygniata.

Odstawił widelec z hukiem.

– Wiesz co? Może powinnaś sobie znaleźć kogoś lepszego, skoro uważasz, że jestem przegranym!

Łzy napłynęły mi do oczu. To nie była spokojna rozmowa, którą planowałam. To była eksplozja. On – obrażony, pełen pretensji, że go rzekomo nie wspieram. Ja – rozdarta między miłością a narastającym lękiem, że wcale nie chce brać odpowiedzialności. Kiedy zamknął się w sypialni, zostałam przy stole z pustym talerzem i świecami, które powoli gasły. Czułam, że coś we mnie pęka. Że być może on wcale nie zamierza walczyć, tylko ucieka. A ja nadal próbowałam udawać, że możemy być drużyną.

Świat mi się zawalił

Kilka tygodni później dostałam telefon z banku. Konsultant mówił szybko, używał skomplikowanych terminów, ale jedno zdanie utkwiło mi w głowie jak nóż:

– Pani Klaudio, samochód został sprzedany na podstawie podrobionych dokumentów.

– Jak to… sprzedany? – wyszeptałam, czując, jak nogi uginają się pode mną. – Przecież on miał być w leasingu… Nie można go tak po prostu sprzedać!

– Niestety, wszystko wskazuje na oszustwo. Musi się pani stawić u nas osobiście – odparł chłodno głos w słuchawce.

Telefon wypadł mi z ręki. Wbiegłam do mieszkania, żeby zapytać Adriana, co się dzieje. Ale tam było pusto. Szafa – otwarta, półki puste. Jego ulubiona kurtka zniknęła, buty też. Na komodzie leżał tylko stary bilet tramwajowy. Dzwoniłam. Raz, drugi, trzeci. „Abonent niedostępny”. Z każdą minutą czułam, jak wzbiera we mnie panika. Wieczorem pojechałam do taty. Spojrzał na mnie uważnie, kiedy stanęłam w drzwiach ze łzami na policzkach.

– Powiedz, że to nieprawda – szepnęłam. – Powiedz, że Adrian tego nie zrobił…

Ojciec odłożył gazetę, ciężko westchnął i patrzył na mnie tak, jakby od dawna wiedział, że to się tak skończy.

– Klaudia… – jego głos był twardy, ale nie pozbawiony czułości. – Zawsze ci powtarzałem – nie miesza się uczuć z pieniędzmi. Teraz musisz płacić za jego błędy.

– Ale ja go kochałam… – zaszlochałam, osuwając się na krzesło. – Zrobiłam to dla nas!

– Nie dla „nas”, tylko dla niego – poprawił mnie gorzko. – I widzisz, jak się odwdzięczył.

Świat mi się zawalił. To, co brałam za największy dowód miłości, okazało się początkiem końca. Adrian zniknął, a ja zostałam sama – z długiem, z pustym mieszkaniem i z poczuciem, że ktoś wyrwał mi serce.

Jak mogłam być tak ślepa

Przez kolejne dni chodziłam jak we śnie. Telefon wciąż milczał, mieszkanie Adriana stało puste. Postanowiłam go szukać na własną rękę. Najpierw obdzwoniłam wspólnych znajomych – większość odpowiadała wymijająco, jakby nie chcieli się mieszać. Jeden kolega mruknął tylko:

– Wiesz, to nie pierwszy raz…

– Co masz na myśli?! – wrzasnęłam do słuchawki.

– Lepiej nie pytaj. Adrian zawsze kombinował.

Odłożyłam telefon, czując, jak żołądek ściska mi się ze strachu. Jeszcze tego samego dnia pojechałam do baru, w którym często bywał. Barman pokręcił głową.

– Nie widziałem go od tygodni. I, szczerze mówiąc, wcale za nim nie tęsknię. Zostawił tu niezapłacony rachunek.

Krążyłam od miejsca do miejsca, pytając o niego jak zdesperowana. Każda odpowiedź wbijała kolejny gwóźdź w moją naiwność. W końcu usiadłam z Magdą w naszej ulubionej kawiarni. Przyjaciółka patrzyła na mnie twardym wzrokiem.

– Klaudia, musisz przestać się oszukiwać – powiedziała. – On cię wykorzystał. Ty chciałaś wierzyć w bajkę, a on pisał sobie nowy scenariusz.

– Ale ja… ja go kochałam… – wyszeptałam, dławiąc się łzami.

– Miłość to jedno, a rozsądek to drugie. – Magda położyła mi dłoń na ramieniu. – Widziałam, jak zamykałaś oczy na wszystkie sygnały. Na to, że zawsze miał jakieś długi, że nigdy nie brał odpowiedzialności.

Schyliłam głowę. Wiedziałam, że ma rację. Sama pozwoliłam, by moja ślepa wiara przysłoniła rzeczywistość. Każde ostrzeżenie traktowałam jak atak na naszą miłość. Teraz musiałam patrzeć w lustro i przyznać się, że to ja sama zamknęłam oczy, kiedy powinnam była je szeroko otworzyć.

Nie miałam już złudzeń

Zrozumiałam, że nie mogę dłużej uciekać. Poszłam do prawnika, choć nogi miałam jak z waty. W poczekalni siedziało kilka osób – każdy z nich z tym samym wyrazem twarzy: strachem, rezygnacją, wstydem. Moja kolej przyszła szybciej, niż się spodziewałam. Mężczyzna w średnim wieku przejrzał moje dokumenty, zsunął okulary z nosa i popatrzył na mnie poważnie.

– Pani Klaudio, niestety, formalnie to pani zobowiązanie. Bank nie będzie szukał pana Adriana.

– Ale… ale to on sprzedał samochód! – głos mi się załamał. – To on podrobił papiery, to on zniknął!

– Rozumiem pani emocje – odparł spokojnie. – Ale dla banku liczy się tylko to, kto podpisał umowę kredytową.

– Czyli ja mam płacić za jego oszustwo?! – wykrzyknęłam, czując, jak łzy spływają mi po policzkach.

– Tak to wygląda – przyznał bez ogródek. – Możemy próbować wszcząć postępowanie karne, ale proszę być przygotowaną, że sprawa potrwa latami. A dług trzeba spłacać już teraz.

Patrzyłam na niego, jakby mówił w obcym języku. Cały świat runął w jednej chwili. Nie miałam już złudzeń – to nie był chwilowy kryzys, tylko początek mojej walki o przetrwanie. Wyszłam z kancelarii ze spuszczoną głową. Ludzie na ulicy szli szybko, zajęci swoimi sprawami. A ja miałam wrażenie, że stoję w miejscu, że ziemia usuwa mi się spod nóg. Rat było więcej, niż byłam w stanie spłacić. Wizja komornika krążyła nade mną jak cień. Czułam całkowitą bezsilność. Byłam złamana, a jednocześnie zmuszona, by podnieść się i walczyć – sama, bez niego, bez kogokolwiek.

Nie czekam na cud

Siedzę dziś przy biurku i próbuję zebrać myśli. Wszystko, co się wydarzyło, brzmi jak koszmarny sen, z którego wciąż nie mogę się obudzić. Adrian zniknął, a ja zostałam sama – z ogromnym długiem, który będzie ciążył nade mną jeszcze przez lata. Wciąż zdarza mi się pytać: „Dlaczego?”. Dlaczego ktoś, kogo kochałam, mógł tak bez skrupułów zniszczyć moje życie? Dlaczego nie chciał choć raz stanąć na wysokości zadania? Odpowiedzi nie ma. A może są, tylko zbyt bolesne, bym umiała je przyjąć.

Na początku czekałam. Łudziłam się, że zadzwoni, że wytłumaczy, że może wróci z przeprosinami. Ale telefon milczy. Każdy dzień utwierdza mnie w przekonaniu, że nie ma sensu czekać na cud. Dziś wiem jedno – moja największa słabość była moim największym błędem. Chciałam udowodnić swoją miłość czynem, który miał być symbolem naszej przyszłości. Zamiast tego oddałam mu ster nad moim życiem i pozwoliłam, by rozbił mnie o skały.

Nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze komuś zaufam. Może już nie. A może kiedyś nauczę się kochać mądrzej. Ale jeśli kiedykolwiek jeszcze pokocham, to nigdy więcej nie pozwolę, by ktoś wykorzystał moje serce do własnych interesów. Bo teraz wiem – miłość bez rozsądku nie jest pięknym gestem. Jest biletem w jedną stronę. Do piekła.

Klaudia, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama