„Wzięłam kredyt na wakacje w Splicie i teraz żałuję. Od kiedy przyjechałam, spotykał mnie tylko i wyłącznie pech”
„– Szczerze? Żałuję, że dałam ci się namówić na ten wyjazd! Użyłam jak pies w studni, a teraz będę musiała przez wiele miesięcy spłacać kredyt, który wzięłam, żeby zapłacić za te wątpliwe atrakcje”.

- listy do redakcji
Jest takie popularne powiedzenie „zobaczyć Neapol i umrzeć”. Po tym, co spotkało mnie podczas tegorocznych wakacji, mogłabym je nieco sparafrazować. Tyle że ta przysłowiowa śmierć raczej nie wynikałaby z zachwytu nad miejscem, które odwiedziłam całkiem niedawno. Zaczęło się całkiem niewinnie. Moja przyjaciółka, Majka, zadzwoniła do mnie z propozycją nie do odrzucenia.
– Jolka, ty musisz skorzystać z tej oferty! – wykrzyknęła na powitanie, a ja nie spodziewałam się nadciągających kłopotów.
– Co masz na myśli?
– Pamiętasz, mówiłam ci o wyjeździe na wakacje do Splitu?
– No tak, zazdroszczę ci tego wyjazdu trochę. Już trzeci raz spędzę urlop w domu.
– No otóż właśnie nie! Pojedziesz do Splitu za mnie.
– Jak to?
– Moja mama się rozchorowała. Potrzebuje całodobowej opieki, nie mogę jej zostawić na prawie dwa tygodnie i wyjechać tak daleko.
– A twój brat?
– No akurat w tym terminie ma zaplanowany zabieg. Nic poważnego, więc potem, jak będzie na zwolnieniu, to może z mamą zamieszkać, ale ze Splitu w tym roku nici.
– A może sprawdź, czy możesz zwrócić bilety?
– Już sprawdzałam. Strasznie dużo bym na tym straciła. Więc pomyślałam o tobie, bo wiem, że to akurat w czasie twojego urlopu.
– Majka, ale wiesz, że nie mam takiej kasy… Nie planowałam urlopu za granicą, więc nie odkładałam nic na ten cel.
– Ojej, to weź kredyt.
– Kredyt to się chyba bierze na mieszkanie…
– No to pożyczkę, oj tam, nie łap mnie za słówka. Weźmiesz, potem sobie spłacisz i po zawodach.
– No nie wiem…
– Nie mów, że nie chcesz pojechać do Chorwacji! Słońce, plaża, szum Adriatyku… Jest co zwiedzać, a i jakieś wycieczki w cenie.
– Ty to byś wszystko człowiekowi wcisnęła! – zaśmiałam się.
No i przekonała mnie. Bank na szczęście uznał, że będę w stanie oddać mu pieniądze, które potrzebowałam, by odkupić od Majki wycieczkę do Splitu. Nie wiedziałam, w co się pakuję…
Co mogło pójść nie tak?
Do momentu wylotu wszystko było w porządku. Z kompletem dokumentów i niezbędnym bagażem wsiadłam do samolotu. Ufałam, że wyjazd pozwoli mi wypocząć i się zrelaksować. Nie leciałam tanimi liniami, noclegi miałam wykupione w luksusowym hotelu, program pobytu przewidywał nieco atrakcji i dużo czasu wolnego. Co mogło pójść nie tak?
Pierwszy zgrzyt nastąpił zanim dolecieliśmy na miejsce. Okazało się, że z przyczyn technicznych nie możemy dotrzeć do portu lotniczego w Splicie. Obsługa lotu bardzo nas przepraszała, ale musieliśmy wylądować na innym lotnisku, skąd do Splitu miały nas przewieźć autobusy. Nie byłam sama w tej sytuacji, niemniej okazało się to sporą niedogodnością. Na transport musieliśmy poczekać dość długo i w efekcie do hotelu dotarłam późnym wieczorem, a nie w południe, jak było w planie.
Na miejscu okazało się, że w pokoju, który miałam zarezerwowany, mają awarię klimatyzacji. Na szczęście już sami ją zdążyli stwierdzić i wzięli się za załatwianie naprawy, coś się jednak obsunęło i pokój nie nadawał się do użytku. Dostałam klucz do innego, z zapewnieniem, że jak tylko usterka zostanie naprawiona, to będę mogła się przenieść do zarezerwowanego apartamentu.
Okazało się, że to dopiero preludium do prawdziwej symfonii pecha. Zmęczona podróżą i przygodami udałam się do pokoju, gdzie postanowiłam w pierwszej kolejności umyć ręce i przepłukać twarz. Gdy tylko odkręciłam wodę, strumień trysnął mi w twarz, a w ręce został mi fragment baterii. Najgorzej, że wody nie dało się w żaden sposób zakręcić! Zostawiłam ten kataklizm za sobą i ociekając wodą pobiegłam do recepcji.
– Pomocy! – wykrzykiwałam we wszystkich znanych mi językach.
– Co się stało? – recepcjonista wyraźnie zbladł.
– Woda. Leje się. Zrób coś, człowieku! – wyrzuciłam z siebie, wciskając mu do ręki ściskany wciąż przeze mnie element wystroju łazienki.
Zimny prysznic w Chorwacji
Mężczyzna złapał komórkę i pobiegł ze mną w stronę mojego pokoju. Po drodze zadzwonił do kogoś i rzucił do słuchawki kilka kompletnie niezrozumiałych dla mnie zdań. Następnie odnalazł zawór i zamknął dopływ wody. Fontanna w umywalce zaprzestała swojej działalności, ale łazienka była cała zalana.
– Najmocniej panią przepraszam. Zaraz to posprzątamy i wymienimy baterię – rzekł do mnie.
– Mogę dostać inny pokój? – zapytałam zrezygnowana.
– Niestety, nie mamy już wolnych pokoi w tym standardzie. Zapraszam panią do hotelowej restauracji, proszę wybrać, na co tylko ma pani ochotę. Dam znać, gdy łazienka będzie gotowa do użytku.
Gdy w końcu wróciłam do swojego pokoju, wzięłam szybki prysznic (tym razem już bez przygód) i dosłownie padłam do łóżka.
Następnego dnia nie miałam zaplanowanych żadnych atrakcji, toteż postanowiłam udać się na zwiedzanie miasta. Ciekawiły mnie zwłaszcza uliczki starówki, które niegdyś stanowiły pałacowe korytarze w siedzibie cesarza Dioklecjana. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie bramy miejskie, z chęcią też przysiadłam na kamiennych schodach obserwując tętniący życiem Perystyl.
Udało mi się zobaczyć katedrę św. Duje z kaplicą i kryptą św. Łucji, zajrzałam do skarbca, a także wspięłam się na szczyt dzwonnicy katedralnej. Było warto pokonać te wszystkie schody – przede mną rozciągał się wspaniały widok na miasto, port i okolice. Niestety, mój pech znów się odezwał: podziemia Pałacu Dioklecjana, zwykle udostępniane do zwiedzania, były akurat zamknięte.
Pozostało mi zatem odwiedzić świątynię Jowisza, zobaczyć najwęższą i najkrótszą ulicę Splitu oraz podziwiać XV-wieczny ratusz i renesansowe pałace arystokratów. Potem udałam się na targ rybny, gdyż poznawanie nowych miejsc przez lokalną kuchnię wydawało mi się dobrym pomysłem. Niestety, coś musiało mi zaszkodzić, ledwo udało mi się dotrzeć do hotelu. Na szczęście nie była to klątwa faraona, a tylko lekkie zatrucie pokarmowe, po którym następnego dnia nie było już śladu.
Żeby kózka nie skakała…
Jeśli sądziłam, że wyczerpałam już limit pecha, to byłam w błędzie. Gdy wybrałam się do parku na wzgórzu Marjan, co prawda udało mi się pospacerować, zachwycić się widokami i zrobić piękne zdjęcia z punktu widokowego, ale w drodze powrotnej tak niefortunnie stanęłam, że spuchniętą kostkę musiałam w hotelu okładać mokrymi ręcznikami i lodem.
W związku z tym musiałam zrezygnować z wycieczki do Parku Wodospadów KRKA, gdyż moja noga mogłaby tego nie wytrzymać. Nie mogłam sobie jednak odmówić rejsu do Błękitnej Jaskini łodzią motorową. Zupełnie nie zdziwił mnie fakt, że co prawda udało się wpłynąć do parku narodowego, ale później łódź doznała jakiejś awarii i musieliśmy czekać na jednej z okolicznych wysp, aż przyjedzie po nas inna jednostka pływająca.
Resztę pobytu w Splicie postanowiłam spędzić na leniwym odpoczynku na plaży. Uznałam, że wystarczy już tych nieszczęść. Po co kusić los? Nie sądziłam, że najwyraźniej jestem tą osobą, której w drewnianym kościele na głowę może spaść cegła… Dwa dni po moim powrocie z Chorwacji Majka wpadła do mnie na kawę. Była blada i wyglądała na zmęczoną. Nawet trochę mi się zrobiło jej żal, gdy na mój widok zbladła jeszcze bardziej.
– Co ci się stało? – zapytała, wskazując moją rękę na temblaku.
– Nic takiego. Konar mnie przygniótł podczas burzy. Na szczęście obyło się bez złamania, tylko trochę się potłukłam.
– Słyszałam o tej burzy, która nawiedziła Split. Kto by się spodziewał takiego kataklizmu w raju?
– Dobrze, że lotu powrotnego mi nie odwołali – westchnęłam z ulgą.
– No ale opowiadaj, jak było!
– Szczerze? Żałuję, że dałam ci się namówić na ten wyjazd! Użyłam jak pies w studni, a teraz będę musiała przez wiele miesięcy spłacać kredyt, który wzięłam, żeby zapłacić za te wątpliwe atrakcje.
– No nie mów, że było tak źle! Przecież widzę, że jesteś pięknie opalona, wypoczęta…
– … i obolała – weszłam jej w słowo. – Z opłaconych wycieczek jedna się nie odbyła, z jednej musiałam zrezygnować, a z jednej o mały włos nie wracałam wpław.
– Przykro mi… Ale chociaż zwiedziłaś Split?
– Tak. Ale nie wszystko było czynne, a na dodatek skręciłam kostkę i zatrułam się lokalnymi specjałami z targu rybnego. Majka, powiedz, czy ja mam nielimitowanego pecha?
– Skoro wróciłaś jednak w jednym kawałku, to nawet twój pech najwyraźniej ma swoje granice.
Jolanta, 34 lata
Czytaj także:
- „Zakochałam się na warsztatach z twórczego pisania. Dziś wspólnie z Tomaszem piszemy własną miłosną historię”
- „Harowałam na awans, a dostała go laleczka z długimi nogami. Moja plotkarska natura przejęła nade mną kontrolę”
- „Mąż zawsze opowiadał mi o swojej zmarłej matce. O mało nie padłam, gdy zobaczyłam ją całą i zdrową na pogrzebie teścia”