„Wzięłam pożyczkę na wymarzone wakacje w Portugalii. Wróciłam z urlopu ze złamanym sercem i wielkimi ratami do spłaty”
„Aż któregoś wieczoru, kiedy znowu siedziałam i bez sensu przeglądałam media społecznościowe, pojawiła mi się reklama: „Portugalia, 7 dni, last minute – 50% taniej!”. Kliknęłam. Nie miałam żadnych oszczędności, ale przez aplikację kredytową dostałam decyzję w 3 minuty”.

- Redakcja
Miałam 29 lat i czułam się jak 50-letnia rozwódka, która straciła wszystko. Siedziałam wtedy sama na kanapie, z kieliszkiem wina i laptopem na kolanach, bez makijażu, w poplamionej bluzie po Filipie. W tle leciał jakiś serial, który miał mnie rozweselić, ale zamiast się śmiać, znowu myślałam o tym, jak bardzo dałam się zrobić w konia.
Filip był moim facetem przez pięć lat. Zawsze powtarzał, że jesteśmy drużyną. „Ty ogarniasz emocje, ja rzeczywistość” – mawiał. Ciekawe tylko, dlaczego rzeczywistość okazała się jego koleżanką z pracy, z którą spał przez ostatnie miesiące naszego związku. Dowiedziałam się przypadkiem – jak to zwykle bywa. I od tamtej pory moje życie się zatrzymało.
Pracowałam w agencji reklamowej, ale ostatnio nic mi nie szło. Kampanie leżały, klientki wkurzały mnie już od 9 rano. Codziennie po pracy kupowałam wino i czekoladę, a potem marzyłam, żeby się zresetować. Aż któregoś wieczoru, kiedy znowu siedziałam i bez sensu przeglądałam media społecznościowe, pojawiła mi się reklama: „Portugalia, 7 dni, last minute – 50% taniej!”. Kliknęłam. Nie miałam żadnych oszczędności, ale przez aplikację kredytową dostałam decyzję w 3 minuty.
– Zwariowałaś? – jęknęła Ola, kiedy do niej zadzwoniłam.
– Może. Ale inaczej oszaleję – odpowiedziałam. – Muszę stąd wyjechać. Choćby na kredyt. Choćby do końca życia miałabym go spłacać.
– Klaudia, nie musisz sobie tego robić. Daj sobie czas, nie potrzebujesz kolejnej ucieczki, tym razem do Algarve– próbowała mnie ratować.
Ale było za późno. Lot miałam za cztery dni. Pierwszy raz w życiu kupiłam coś tak drogiego pod wpływem impulsu. I w tamtym momencie naprawdę sądziłam, że to będzie dobry początek czegoś nowego.
Wreszcie na miejscu
Wysiadłam z autokaru przed hotelem i przez chwilę tylko stałam z walizką, oszołomiona tym, co widzę. Niskie białe budynki z niebieskimi okiennicami, zapach soli w powietrzu, słońce, które paliło skórę nawet przez cienką sukienkę. Byłam w Portugalii. Sama. Zameldowałam się w hotelu i ruszyłam prosto na bar przy basenie. Wzięłam mojito, usiadłam przy jednym z wysokich stołków i zaczęłam obserwować ludzi. Rodziny z dziećmi, pary na miesiącu miodowym, emeryci. I ja – samotna dziewczyna z Warszawy, która właśnie kupiła sobie luksusowy reset za pieniądze, których nie miała.
– Sama? – usłyszałam nagle po polsku.
Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę. Około czterdziestki, lekko przyprószone siwizną włosy, ciemna opalenizna, uśmiech jak z reklamy. Usiadł obok bez pytania.
– Marek – przedstawił się. – Chyba jesteśmy jedynymi Polakami w tym hotelu.
– Klaudia – powiedziałam, próbując się uśmiechnąć, ale czułam, że nie mam siły na flirt.
– Przyjechałaś tu zapomnieć, czy odpocząć? – zapytał, patrząc mi prosto w oczy.
Zaśmiałam się krótko.
– A jest różnica?
Rozmawialiśmy jeszcze długo. O tym, że życie to przypadki, o słabej kawie w samolotach, o pracy, której mamy dość. Był inny niż ci wszyscy faceci z aplikacji randkowych. Uważny. Uroczy. Z dystansem do siebie. A ja? W środku miałam chaos. Obiecałam sobie, że to tylko rozmowa. Żadnego zakochiwania się. Żadnego pozwalania sobie na nadzieję. Ale już wtedy czułam, że to nie będzie zwykła znajomość.
Hotelowy romans nabierał tempa
Minęły dwa dni, odkąd poznałam Marka. Każdego ranka czekał na mnie przy hotelowym bufecie z dwiema kawami. Potem razem szliśmy na plażę, włóczyliśmy się po miasteczku, jedliśmy kolacje w knajpkach, które wyglądały jak z katalogów. Śmialiśmy się z turystów, robiliśmy głupie selfie i rozmawialiśmy. Dużo rozmawialiśmy.
– Kiedy ostatnio zrobiłaś coś tylko dla siebie? – zapytał przy jednym z obiadów, siedząc naprzeciwko mnie z kieliszkiem wina.
– Właśnie to robię – odpowiedziałam, patrząc na ocean.
– Nie... – pokręcił głową z uśmiechem. – Ty uciekasz. To nie to samo.
Zamilkłam. Trafił. Przez chwilę miałam ochotę wstać i odejść. Ale nie zrobiłam tego. Wieczorem siedzieliśmy na plaży. Marek wyjął małą butelkę porto, rozlał do plastikowych kubków.
– Za głupie decyzje – powiedział, unosząc toast.
– I jeszcze głupsze uczucia – dopowiedziałam.
Wiedziałam, że to się wydarzy. Nie mogłam już dłużej udawać, że chodzi tylko o towarzystwo. Gdy pocałował mnie pierwszy raz, serce biło mi tak, że bałam się, że usłyszy. A potem... potem wróciliśmy do jego pokoju. Było ciepło, delikatnie, ale też intensywnie. Jakby oboje nie dotykaliśmy nikogo od miesięcy. A może lat. Po wszystkim leżeliśmy obok siebie, w milczeniu. Nie musieliśmy nic mówić.
– Nie wiem, co się ze mną dzieje – przyznałam cicho, wpatrzona w sufit.
– To tylko wakacje – powiedział, głaszcząc mnie po włosach.
Ale ja wiedziałam, że dla mnie to nie jest „tylko”. I że to mnie zaboli.
Dałam się złapać w pułapkę
Z początku nie zwracałam na to uwagi. Marek mówił, że idzie pobiegać albo że musi zadzwonić do znajomego z Polski. Tylko że te „rozmowy” przeciągały się czasem do godziny, dwóch. A kiedy wracał, był jakby nieobecny, zamknięty. Tłumaczyłam to sobie — może po prostu też ma swoje demony. Pewnego popołudnia poszłam do hotelowego lobby po ręczniki i zobaczyłam go przez szklaną szybę, jak siedzi w cieniu palm i rozmawia przez telefon. Coś w jego twarzy sprawiło, że zatrzymałam się.
– Tak, kochanie, słyszę cię... – usłyszałam, ledwo dosłyszalnie, ale wystarczająco wyraźnie. – Nie, nie wiem, kiedy wrócę... Nie, nie z Adamem. Sam jestem. Mówiłem przecież...
Zamarłam. W uszach mi pulsowało. „Sam jestem”? Kłamstwo. Ale najbardziej uderzyło mnie to „kochanie”. Poczułam, jak kolana mam z waty. Nie czekałam, aż skończy. Odwróciłam się i wróciłam do pokoju. Cały wieczór udawałam, że wszystko jest w porządku. On też. Śmiał się, zagadywał, nawet zaprosił mnie na kolację do nowej restauracji w porcie. Ale nie wytrzymałam.
– Z kim rozmawiałeś dzisiaj po południu? – rzuciłam przy deserze.
Marek zamarł. Po sekundzie napiętego milczenia odstawił widelec.
– Klaudia... To nie jest tak, jak myślisz.
– A jak? Bo ja słyszałam. „Kochanie”, „sam jestem”... To kto to był? Żona?
Nie zaprzeczył od razu. I to było najgorsze.
– Marek, ja nie jestem idiotką. Chcę wiedzieć prawdę.
Patrzył na mnie długo, w milczeniu. Potem tylko westchnął.
– Chodźmy. Pogadamy na spokojnie w hotelu.
Ale ja już wiedziałam. To nie była przygoda. To była pułapka. A ja dałam się w nią złapać.
Bolesna prawda
W hotelu usiedliśmy w pustym lobby, w rogu, gdzie nikogo nie było. Marek długo milczał. Ja też nic nie mówiłam. Patrzyłam na niego z wściekłością i czymś jeszcze – rozczarowaniem, które paliło mnie w środku.
– Tak, mam żonę – powiedział w końcu. – Ale to skomplikowane.
– Nie, Marek. To nie jest skomplikowane. To jest proste. Masz żonę. A sypiasz ze mną.
– Nie sypiam. Byłem z tobą. To różnica.
Parsknęłam gorzko.
– Serio? Tak się teraz to nazywa?
Podniósł ręce w obronnym geście.
– Posłuchaj mnie, proszę. Z Anką jesteśmy razem tylko formalnie. Nie żyjemy jak małżeństwo. Od lat. Śpimy w osobnych pokojach. Ona ma swoje życie, ja swoje.
– Ale nadal do niej dzwonisz i mówisz „kochanie”. I ukrywasz, z kim tu jesteś. Brzmi jak bardzo osobne życia – rzuciłam z sarkazmem.
Zacisnął szczękę. Widziałam, że traci cierpliwość, ale nie obchodziło mnie to. Byłam zbyt wściekła.
– Nie planowałem tej podróży. Pojechałem, żeby... po prostu uciec. Tak jak ty. I nie sądziłem, że spotkam tu ciebie. Że się zaangażuję.
– A ja mam ci teraz współczuć? – wycedziłam.
– Nie. Ale chciałem, żebyś wiedziała. I żebyś sama zdecydowała, co dalej.
Zostawiłam go tam. Po prostu wstałam i odeszłam, nie oglądając się za siebie. Poszłam nad ocean. Zimny piasek przywrócił mi oddech. Patrzyłam, jak fale wchodzą na brzeg i odpływają. I czułam, że właśnie coś we mnie umiera. To nie był tylko romans. To było coś, na co liczyłam. A Marek mi to zabrał. Wieczorem leżałam na łóżku, ubrana, z nierozpakowaną torbą obok. I chciało mi się krzyczeć. Ale zamiast tego – płakałam. Bezgłośnie.
Jak mogłam być tak naiwna
Następnego dnia spakowałam walizkę. Miałam lot dopiero za trzy dni, ale potrzebowałam się ruszyć z tego przeklętego hotelu. Zarezerwowałam mały pokój w pensjonacie przy klifie, na skraju miasta. Bez basenu, bez drinków, bez Marka. Spacerowałam godzinami po pustych uliczkach, gubiłam się celowo, wchodziłam do sklepików z rękodziełem, do starych kościołów, patrzyłam, jak staruszkowie grają w szachy pod palmami. I płakałam. Czasem cicho, czasem nagle, w środku rozmowy z sobą samą. Bo nie potrafiłam pojąć, jak mogłam być taka naiwna.
Jednego popołudnia usiadłam na plaży i zauważyłam kobietę, która wyglądała, jakby była z innego świata – siwa, opalona, w lekkiej sukni w kwiaty. Miała z sobą książkę, termos i okulary przeciwsłoneczne z lat 70.
– Z Polski? – zapytała mnie z uśmiechem.
– Tak. A pani?
– Też. Ale od dawna mieszkam we Włoszech. W Portugalii jestem trzeci raz. Sama. Zawsze sama.
Zamilkłam. A ona spojrzała na mnie uważnie.
– Ktoś cię zranił?
Skinęłam głową.
– Każdą z nas ktoś rani. Ale wiesz co? Najgorsze nie jest to, że ktoś cię okłamie. Najgorsze to nie umieć potem wybaczyć samej sobie, że się zaufało.
Milczałam długo. Miała rację. Wieczorem napisałam wiadomość do Marka. Krótko. Bez patosu. „Wybaczam ci. Ale nie chcę cię już znać.” Nie wysłałam jej. I nie dlatego, że żałowałam. Po prostu nie potrzebowałam już nic mówić. W dzień wyjazdu przypadkiem minęłam go przy postoju taksówek na lotnisku. Patrzyliśmy na siebie może trzy sekundy. Nie powiedzieliśmy ani słowa. I to było najlepsze pożegnanie, jakie mogliśmy sobie dać.
Powrót do rzeczywistości
Wróciłam do Warszawy w środku nocy. Taksówkarz był milczący, ulice puste, a miasto wyglądało jak zwykle. Weszłam do mieszkania, które nagle wydało mi się obce. W lodówce światło i wino. Na stole rachunki do zapłacenia. Usiadłam, zdjęłam buty i zamarłam. Pustka była przytłaczająca, ale inna niż wcześniej. Już nie było w niej cierpienia. Była… cisza. I coś na kształt ulgi. Następnego dnia zadzwoniłam do Oli. Nie pytała, nie oceniała. Po prostu przyszła z pizzą.
– I co teraz? – spytała, kiedy siedziałyśmy na dywanie, jakbyśmy znowu miały po dwadzieścia lat.
– Spłacam kredyt. I planuję kolejny wyjazd – odparłam, bez ironii.
– Znowu ucieczka?
– Nie. Tym razem... decyzja. Już nie chcę od niczego uciekać. Chcę po prostu iść dalej.
Uśmiechnęła się. Znała mnie za dobrze, żeby drążyć. Kredyt został. Kilka tysięcy za wspomnienia, które bolały, ale też przypomniały mi, kim jestem. Że czuję, że kocham, że potrafię jeszcze się śmiać – nawet jeśli przez łzy. Marek był... czymś w rodzaju lustra. Pokazał mi nie tylko swoje kłamstwa, ale i moje złudzenia. Nie tęskniłam za nim. Tęskniłam za sobą. I może właśnie dlatego ta podróż była ważna. Nie każda ucieczka jest błędem. Ale nie każda też przynosi ukojenie.
Klaudia, 29 lat
Czytaj także:
- „Miałam dość latania wokół rodziny jak służąca. Teraz spędzam wieczne wakacje w Portugalii z opalonym kochankiem”
- „Hiszpański romans był gorący jak atmosfera na corridzie. Do czasu, kiedy odkryłam, że mój ukochany skrywa tajemnicę”
- „Na wakacjach bez narzeczonego miałam odkrywać uroki Grecji. Prawdziwym odkryciem był dla mnie jednak Adonis z wyspy”