Reklama

W końcu podjęłam decyzję o opuszczeniu swojego małżonka. Kiedy Damian przebywał z naszym synkiem Szymkiem u swojej mamy, ja chwyciłam za słuchawkę. Te cyfry miałam wyryte w pamięci. Przez ostatnie pięć lat, każdego poranka i wieczora, powtarzałam je w myślach, prosząc: „Panie Boże, obdarz mnie odwagą, abym mogła wykonać ten telefon. Daj mi pewność, że postępuję słusznie".

Reklama

W pewnym momencie stwierdziłam, że wystarczy. Mam dość tego uczucia tęsknoty, które rani moje serce. Mam dość smutku, który niczym woal otacza nasz cały dom. Mam dość udawania, że żyję.

Rodzice nas wyswatali

Damian nie jest moją wielką miłością. To syn znajomych moich rodziców. Obie nasze rodziny stwierdziły zgodnie, że ja i Damian jesteśmy dla siebie stworzeni. Mieliśmy wtedy zaledwie po kilkanaście lat. Od tego momentu zaczęto nas nazywać „narzeczonymi". Prawda jest taka, że darzyliśmy się sympatią, ale to było wszystko. Zawsze miałam go za takiego trochę nieudacznika, który sterują inni. Przystanie na każdy pomysł, bo stawianie oporu i walka to zbyt duży wysiłek dla niego.

No więc gdy matka z ojcem uznali, że nadszedł dobry moment na ślub i nie zamierzali słuchać mojego sprzeciwu, a na dodatek kupili nam mieszkanie, meble i dosłownie każdą firankę – Damian był całym sercem za.

– Aga, i tak przecież z nikim się nie spotykasz

– Ale mogę zacząć – odparłam.

– Wtedy pozwolę ci odejść – powiedział.

Spojrzałam mu prosto w oczy i od razu zrozumiałam, że mogę na nim polegać. Podaliśmy sobie ręce, niczym partnerzy biznesowi przy podpisywaniu umowy.

Myślałam, że go pokocham

Czy was to oburza? Myślicie sobie pewnie, że ślub zawarty na zasadzie umowy jest mniej wartościowy niż ten z prawdziwej miłości? No cóż, pozornie może tak to wyglądać, ale... Spójrzmy prawdzie w oczy – wśród moich znajomych zdecydowaną większość stanowią te „miłosne" i prawie wszystkie ledwo dyszą. Część z nich balansuje na krawędzi rozpadu. Awantury, pokoje, w których słychać jedynie ciszę, a czasem nawet rękoczyny. Za to u nas od samego startu wszystko układało się jak w bajce.

Na pewno się w nim zakochasz – oznajmiła moja mama, wybierając zaproszenia na ślub. – Jakiemuś opryskliwemu typkowi byśmy cię przecież nie oddali. Poza tym znasz go praktycznie od kołyski, przepadasz za nim, no więc… – wzruszyła ramionami.

– Jedyne, czego żałuję, to że nie ja urządzam swoje pierwsze gniazdko – wtrąciłam.

Mama zrobiła lekko skruszoną minę.

– Rozumiem – wymamrotała. – Ale nie byłam w stanie się pohamować. Przecież to za moje pieniądze.

Na szkoleniu poznałam Pawła

Niedługo po ukończeniu studiów ekonomicznych udało mi się znaleźć zatrudnienie. Żeby objąć to stanowisko, potrzebowałam jednak przejść jeszcze kurs, który trwał trzy miesiące i odbywał się w głównej siedzibie firmy. Dopiero po szkoleniu miałam zacząć pracę jako menedżerka. To był początek mojej drogi do realnego sukcesu zawodowego. Uważałam, że los mi sprzyja. Zaplanowaliśmy z Damianem, że nasz ślub odbędzie się zaraz po moim powrocie ze szkolenia.

Pojechałam do Francji i już podczas pierwszych zajęć poznałam pewnego mężczyznę – Pawła, który również był z Polski. Zaledwie po kilku dniach od naszego pierwszego spotkania, zakochaliśmy się w sobie bez pamięci. Nagle wszystko inne przestało mieć znaczenie – prezentacje, kursy, zajęcia czy egzaminy stały się nieważne, jakbyśmy byli odcięci od reszty świata niewidzialną barierą.

Zdałam sobie sprawę, że to właśnie jego szukałam przez całe dotychczasowe życie. Nasza miłość była niesamowita – pełna pasji i łez, kiedy przyszło nam się rozstać. Na domiar złego okazało się, że Paweł ma żonę. Obiecał mi jednak, że jeśli zdecyduję się z nim być, to bez wahania poprosi ją o rozwód. Ufałam, że dotrzyma danego mi słowa.

Nie czułam się na siłach, by wejść w relację z facetem, który był ponad 20 lat starszy ode mnie. Poza tym lada moment miałam stanąć na ślubnym kobiercu. Tyle zamieszania, wydanych pieniędzy, tyle uciechy moich rodziców... Tyle oczekiwań. Oznajmiłam mu, że to nie ma szans i że to koniec. Wypowiadałam te słowa ze łzami w oczach. Byłam wtedy krucha jak nigdy.

Wciąż za nim tęskniłam

Teraz, po 5 latach, siedząc wygodnie w fotelu, wpatrywałam się w pogodne, rozgwieżdżone niebo i czułam ogromną tęsknotę. Wspomnienia jego roześmianych oczu znów stanęły mi przed oczami. Poczułam ten sam nieopisany ucisk w gardle, który sprawia, że masz ochotę wrzeszczeć, chichotać i skakać ze szczęścia. Księżyc lśnił intensywnie na bezchmurnym niebie usianym gwiazdami. Gdzieś z daleka dobiegały dźwięki nocnej metropolii.

Przypomniała mi się pewna noc, którą spędziliśmy razem. Wjechaliśmy windą na taras widokowy na szczycie jednego z najwyższych wieżowców w okolicy. Przytuleni, podziwialiśmy rozpościerające się w dole rozświetlone ulice miasta, a potem spojrzeliśmy w górę na rozgwieżdżone niebo nad naszymi głowami. Wyglądało identycznie jak dziś.

– Wiesz co, skarbie? Kiedyś zostaniemy rodzicami, będziemy mieć wspaniałego chłopca – wyszeptał mi do ucha. – Słuchaj, mam pewien pomysł. Gdy nasz maluch skończy pięć lat, sprawię mu niesamowitą niespodziankę. Rozświetlę dla was niebo, zapalę jego własną gwiazdkę. Specjalnie dla ciebie i naszego dziecka... Spójrz... właśnie tam..!

Mój wzrok podążył tam, gdzie wskazywał jego palec. Chciał, abym zobaczyła Wielką Niedźwiedzicę.

– Na końcu dyszla Wielkiego Wozu.

– A dlaczego tam? - zapytałam.

– Bo to będzie wasza wskazówka, jak do mnie trafić.

Parsknęłam śmiechem jak mała dziewczynka, której rodzice zapowiedzieli wyprawę do wesołego miasteczka.

– Jaką nazwę nadamy naszej gwieździe? – zapytałam, opierając głowę o jego ramię.

– Srebrzysta Łania.

– To zbyt długie określenie – odparłam z przekąsem, przechylając głowę na bok. – Nazwę ją... – przez moment intensywnie myślałam – Srebrusia.

Postąpiłam rozsądnie

Jutro mały Szymek świętuje swoje piąte urodziny. „Idealny moment, żeby sprawić mu w prezencie prawdziwego ojca" – przeszło mi przez myśl. Chwyciłam telefon i roztrzęsionymi dłońmi zaczęłam wpisywać numer do Pawła. Nagle mój wzrok przykuła fotografia Damiana i Szymka, stojąca na komodzie...

Po powrocie z Francji nie byłam już tą samą osobą. Przez tyle nocy waliłam pięściami w poduszkę, czując ogromną frustrację. Czułam tęsknotę, pragnienie i zalewałam się łzami. Damian na pewno podejrzewał, że coś się wydarzyło, ale nie zadawał żadnych pytań. Wtedy byłam przekonana, że stchórzył i jak zwykle czeka, aż los sam wszystko rozwiąże. Zdecydowałam się za niego wyjść, choć byłam w ciąży z innym.

Pragnęłam uciec gdziekolwiek, ukryć się przed własnymi uczuciami, więc wybrałam pierwszą dostępną opcję. Damian zapewnił mi upragniony spokój. Dał mi poczucie bezpieczeństwa i czułość. Zastanawiam się, czy podejrzewa, że nie jest biologicznym ojcem Szymka. Tego nie wiem. Nigdy nie poruszaliśmy tego tematu.

Syn jest dla mnie najważniejszy

Mój maleńki skarb, mój Szymek, jest całym moim światem. Każdego wieczora, tuż przed snem, kładę głowę obok niego i słuchałam spokojnego oddechu mojego synka. Nie było nocy bez chwycenia jego cieplutkich, pulchnych rączek w moje dłonie i wyszeptania historyjki o nocnym niebie. Snułam opowieść o pewnej Srebrusi, którą kiedyś ktoś zapali dla nas wysoko na niebie.

Czasami wieczorami brałam Szymusia za rączkę i prowadząc go do okna, pokazywałam mu Wielką Niedźwiedzicę.

– Właśnie tam, na niebie, rozbłyśnie dla nas gwiazdka. Ktoś, kto nas mocno kocha – mówiłam wytrwale – zapali ją specjalnie dla nas. Zobaczysz, dostaniemy cudną gwiazdkę prosto z nieba...

Miałam mętlik w głowie

Tego wieczoru, trzymając w dłoniach komórkę, zanurzyłam się w rozmyślaniach, robiąc w głowie bilans tego, co było. Pomimo upływu pięciu długich lat, moje myśli ciągle uciekały do pewnego faceta z przeszłości. Zastanawiałam się, czy u boku Damiana czułam się spełniona. Trudno powiedzieć. Każdego dnia miałam ochotę wykręcić tamten numer, ale zawsze brakowało mi odwagi. Aż do dzisiaj… Mój wzrok powędrował ku innej fotografii – ja, Damian i mały Szymek podczas Bożego Narodzenia.

Z czułością na twarzy, łagodnie się uśmiechając, wpatruje się w swojego synka, którego buzia jest taka radosna, bo tatuś podarował mu pod choinkę konika na biegunach. Po dziś dzień maluch jest w nim zakochany. Ja z kolei planowałam kupić tablet, jednak Damian stwierdził, że to stłumi w nim kreatywność. Zaskoczył mnie, bo był nieugięty i odniosłam wrażenie, że nie zmieni zdania. W tamtym momencie poczułam względem niego szacunek.

Mąż jest dobrym człowiekiem

Kiedy spojrzałam na siebie uwiecznioną na fotografii, ujrzałam kogoś zupełnie innego niż zapamiętałam. Przygnębiona i zdystansowana. Taka właśnie byłam przez ostatnie pięć lat w stosunku do swojego męża. Mimo to Damian trwał przy mnie, pełen cierpliwości, spokoju i troski. I wtedy nagle to dostrzegłam – on nie spoglądał z czułością na Szymka, lecz na mnie. Kochał mnie.

Musiał jednak zdawać sobie sprawę, że moje serce należy do kogoś innego. Być może podejrzewał i podejrzewa, że Szymek nie jest jego dzieckiem. Która miłość okazała się cenniejsza? Ta oddalona, nieosiągalna, wyidealizowana w każdym kolejnym marzeniu sennym, czy może ta, która każdego dnia czuwała nade mną i moim synkiem? Nie mam pojęcia, jak długo przesiedziałam z telefonem w dłoni, oszołomiona tym objawieniem – uczuciem Damiana i moją własną głupotą.

Z rozmyślań wyrwał mnie odgłos klucza przekręcanego w drzwiach. Za plecami usłyszałam szybkie kroki małych stópek. Podniosłam się z siedzenia i objęłam mocno swojego synka. Popatrzyłam w pełne miłości oczy męża i odłożyłam telefon. Stchórzyłam.

Reklama

Agnieszka, 31 lat

Reklama
Reklama
Reklama