„Wzięliśmy 12 tysięcy pożyczki, by wreszcie godnie świętować Boże Narodzenie. Teraz żyjemy poniżej godności”
„Zawsze było skromnie, skarpetki pod choinkę, barszcz z torebki i prezent dla dzieci na spółkę. Wtedy uznaliśmy, że raz się żyje. Że raz możemy mieć wszystko jak z reklam. Pierogi z mięsem, zabawki z katalogu i święta z prawdziwego zdarzenia. Wzięliśmy kredyt 12 000 na chwilę, jak powiedział Tomek”.

- Redakcja
Mam męża, dwójkę dzieci i permanentny ból głowy. Pracuję na kasie w supermarkecie, w którym z głośników od listopada puszczają „Last Christmas”. Tomek, mój mąż, tyra na budowie. Wraca późno, śmierdzi potem i papierosami, a czasem nawet od niego czuć piwem, chociaż twierdzi, że to tylko „jedno, do obiadu”. Nie wiem, czy bardziej mnie to wkurza, czy smuci. Zimą zeszłego roku postanowiliśmy zrobić coś inaczej. Zawsze było skromnie, skarpetki pod choinkę, barszcz z torebki i prezent dla dzieci „na spółkę”. Wtedy uznaliśmy, że raz się żyje. Że raz możemy mieć wszystko jak z reklam – pierogi z mięsem, zabawki z katalogu i święta z prawdziwego zdarzenia. Wzięliśmy kredyt – dwanaście tysięcy, „na chwilę”, jak powiedział Tomek.
– Zasługujemy chociaż raz na prawdziwe święta, nie? – powiedział mi wtedy, siedząc przy kuchennym stole i mieszając herbatę, jakby to była najważniejsza decyzja w życiu.
– A co jeśli potem nie damy rady spłacać? – zapytałam cicho.
– Jakoś to będzie. W styczniu będą premie – uśmiechnął się.
No to jakoś było. Święta jak z filmu. I styczeń też był z filmu. Tylko że z gatunku horrorów.
Kłóciliśmy się o pieniądze
Telefon zadzwonił rano, zanim zdążyłam zrobić sobie kawę.
– Tomek! – krzyknęłam z kuchni. – Znowu dzwonili z banku!
– To nie odbieraj – odpowiedział przez zęby, nie odrywając wzroku od telewizora.
– Nie odbieraj?! To co, udamy, że nie ma problemu?! Że komornik to jakiś Mikołaj?
– Nie dramatyzuj, do cholery. Jakoś to będzie – burknął i otworzył puszkę. O dziewiątej rano.
– Nie mamy na buty dla Kasi, ale masz na swoje napoje? – wybuchłam.
– Przestań się czepiać. Jakbyś ty lepiej wszystko liczyła!
– Gdybyś nie był taki dumny, może byś poszedł po pomoc, idioto – powiedziałam już cicho pod nosem. Na głos nie potrafiłam. Jeszcze.
W kuchni panował bałagan. Stosy niepozmywanych kubków, resztki chleba na stole. Kasia siedziała przy kredkach, Kuba układał klocki, ale widziałam, że słuchają. Oboje nauczyli się już, że mama i tata coraz częściej nie mówią do siebie – tylko krzyczą. W nocy nie spałam. Myślałam o wszystkim – o tych dwunastu tysiącach, które poszły na jedzenie, prezenty, chińskie zabawki. O Tomku, który mówił, że „jakoś to będzie”. I o sobie – że znów uwierzyłam. Tylko że „jakoś” właśnie się kończyło. Zostały same raty. I żadnych cudów.
Poszłam po kasę do matki
Wyszłam z domu, zanim dzieci wróciły ze szkoły. Tomek nawet nie zapytał, gdzie idę. Leżał na kanapie, gapiąc się w telefon, jakby tam miał znaleźć ratunek. Matka mieszkała dwie ulice dalej, ale droga ciągnęła się jak na drugi koniec świata. Wiedziałam, co usłyszę. Wiedziałam, że mnie upokorzy, ale i tak poszłam. Otworzyła w fartuchu, z wałkiem we włosach. Pachniało rosołem i gorzką oceną.
– Karolina? A co ty tu o tej porze?
– Mogę wejść? – spytałam cicho. Kiwnęła głową, ale już wiedziałam, że nie powinnam była przychodzić.
Usiadłyśmy przy kuchennym stole. Popatrzyła na mnie, jakby widziała mnie pierwszy raz.
– Co się stało?
– Potrzebuję pieniędzy – wyznałam, wbijając wzrok w ceratę. – Chociaż pięćset. Dla dzieci. Na opłaty. Na jedzenie.
– Nie było cię stać na życie, to po co dzieci? – zapytała beznamiętnie.
Zabolało.
– Myślałam, że chociaż święta będą inne…
– Święta nie są na kredyt, Karolina. Godność też nie – dodała, zerkając przez okno, jakby miała ważniejsze sprawy.
Nie powiedziała „nie”, ale nie musiała. Wyszłam, zanim zaczęła dopytywać o Tomka. Znałam jej pytania na pamięć. Na ulicy usiadłam na przystanku i poczułam, że nie mam już siły. Nie na bycie matką. Nie na długi. Nie na kolejny dzień z Tomkiem. Miałam trzy złote w kieszeni. Kupiłam dziecku lizaka. Sobie – nic.
Chodziłam jak zombie
W poniedziałek Tomek wrócił wcześniej niż zwykle. Zdjął buty w przedpokoju, usiadł przy stole i powiedział bez emocji:
– Nie ma roboty. Zwalniają ludzi. Mnie też.
Nie spytałam, co zrobi. Bo wiedziałam, że nie zrobi nic. Zaczęłam sprzątać nocami. Znajoma z pracy znała kobietę, która potrzebowała pomocy przy biurze. Płaciła trzydzieści złotych za wieczór i dojazd we własnym zakresie. Brałam wszystko. Wracałam po północy, a rano znowu do kasy. Chodziłam jak zombi. Kiedyś złapałam się na tym, że nie pamiętam, jak dotarłam do domu. Kasia zaczęła się moczyć w nocy. Kuba był nerwowy, wciąż płakał, że boli go brzuch. W szkole kazano nam się zgłosić do psychologa. Tomek mówił, że przesadzają, ale widziałam, że nie chce patrzeć dzieciom w oczy. Pewnej nocy usłyszałam ich szeptanie przez ścianę.
– Mama znowu płakała w łazience – powiedział Kuba.
– Bo już nie ma Mikołaja… – odpowiedziała Kasia.
Zacisnęłam zęby, żeby nie szlochać głośniej. Wiedziałam, że to nie chodziło o Świętego Mikołaja. Że chodziło o mnie. Że zrobiłam wszystko, żeby przez jeden dzień cholernego grudnia poczuć się jak z reklamy. A teraz… Teraz nie było nic. Zrobiliśmy to dla nich. A zniszczyliśmy siebie.
Robiło mi się niedobrze
Wujek Marek zadzwonił niespodziewanie. Zaprosił nas na obiad. Mówił, że „wszyscy się ucieszą, dzieci w szczególności”. Wiedziałam, że chodziło o pokazówkę, ale dzieci chciały jechać. A ja… może też chciałam przez chwilę udawać, że jesteśmy normalni. Dom wujka wyglądał jak z katalogu. Lśniące podłogi, ściany w szarościach, kuchnia z wyspą. Dzieci zachwycały się wszystkim – a to ekspres do kawy, a to telewizor większy niż nasze okno w salonie.
– A to nasz nowy nabytek – oznajmił wujek, prowadząc nas do garażu. – Piękna bestia, co? Skóra, automatyczna skrzynia, podgrzewane fotele. Teraz to się jeździ, nie jak kiedyś maluchem do babci!
Uśmiechałam się, ale w środku robiło mi się niedobrze.
– Wystarczy umieć gospodarować pieniędzmi – rzucił wujek tonem mentora.
– My nie mamy czym gospodarować – wymamrotałam, ale chyba nie usłyszał. Albo zignorował.
Przy obiedzie ciotka wspominała o wakacjach w Egipcie, o nowych rowerach dla wnuków, o zakupie działki rekreacyjnej „bo przecież trzeba inwestować”. Kasia zapytała mnie szeptem:
– Mamo, a czemu my nie możemy tak żyć?
Uśmiechnęłam się. Tylko usta. Oczy już nie dały rady. Poszłam do łazienki, zamknęłam drzwi, spojrzałam w lustro. Nie poznałam tej kobiety. Wory pod oczami, twarz bez koloru, pęknięte usta. Tylko oczy te same. Tylko w tych oczach… już nikogo nie było.
Nie mogłam tak dłużej
Tego wieczoru nie wytrzymałam. Dzieci już spały, a ja siedziałam przy stole i patrzyłam na puste miejsce naprzeciwko. Tomek siedział na kanapie, wpatrzony w telewizor bez dźwięku. W końcu wyłączyłam go pilotem.
– Musimy pogadać – powiedziałam cicho.
Nie odpowiedział, ale spojrzał. Pierwszy raz od dawna.
– Nie dam już rady. Nie mogę tak dalej żyć. Nie jestem robotem. Nie jestem tylko matką. Nie jestem… nikim – mówiłam szybko, żeby nie przerywał. – Ja się rozpadam, Tomek. Ja już nie śpię, nie jem. Ja się boję rano wstać.
Siedział cicho. A potem… zaczął płakać. Pierwszy raz. Bez wstydu. Płakał jak dziecko.
– Chciałem, tylko żeby dzieci się cieszyły. Nie umiem inaczej – wyszeptał.
– A ja chciałam, żebyś był silny. A nie, żebyś się schował za ratami. Za „jakoś to będzie”. To nie wystarczy, Tomek.
Milczał. I ja też już nie miałam więcej siły.
– To już koniec? – spytał w końcu.
Spojrzałam na niego. Na jego twarz, spuchniętą od płaczu. Na człowieka, który chciał dobrze, ale nie umiał.
– Nie wiem, ale koniec świąt na kredyt na pewno i takiego życia – powiedziałam. I pierwszy raz od miesięcy poczułam coś na kształt ulgi. Może nie było to zakończenie. Może dopiero początek końca.
Karolina, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Utknęłam z facetem mdłym jak karp w galarecie. Oświadczył mi się w wigilię, bo tak mu mamusia kazała”
- „Po 15 latach wróciłam ze Szkocji do kraju, bo tęskniłam za ojczyzną. Niestety Polacy nie przyjęli mnie zbyt ciepło”
- „Choć mam 70 lat to nie jestem za stara na przygody. Los sprawił, że w starej windzie poczułam się jak nastolatka”