„Wzięliśmy ślub bez księdza i wyprawiliśmy skromne wesele. Rodzice uznali nas za grzeszników i postraszyli karą bożą”
„Z każdą godziną było coraz bardziej niezręcznie. Moi rodzice siedzieli przy stole, jakby ktoś im kazał odbyć karę. Nie wstali ani razu do tańca. Nie podeszli do nas z życzeniami po ceremonii. Nie wznieśli toastu”.

- Redakcja
Czasami mam wrażenie, że żyję między dwoma światami, które nie mają ze sobą nic wspólnego. W tygodniu pracuję w dużej agencji marketingowej w Warszawie, prowadzę projekty, jeżdżę na spotkania. Ale w weekendy, gdy z Anką odwiedzamy moich rodziców w małej miejscowości, znowu staję się „synkiem Grażynki i Zbyszka”, który miał być „normalny”, „porządny”, „jak wszyscy”.
Miało być kameralnie
Z Anką jesteśmy razem już sześć lat. Poznaliśmy się w pracy, ale szybko okazało się, że dzielimy nie tylko zawodowe pasje. Ona jest spokojniejsza ode mnie, bardziej zrównoważona. Ma w sobie ten spokój, który mnie wycisza. Wiedziałem, że chcę z nią być. Że to ta jedyna.
Nasza decyzja o ślubie nie była żadnym zaskoczeniem. Ale wszystko, co stało się potem – już tak. Od początku wiedzieliśmy, że nie chcemy ślubu kościelnego i wielkiego wesela z wodzirejem i „Kocham Cię, kochanie moje”. Zdecydowaliśmy się na ślub cywilny i kameralną uroczystość: tylko najbliżsi przyjaciele, bez dzieci, bez obowiązkowych zabaw, bez obrzędów, które nas krępowały. Byliśmy pewni, że rodzice to zrozumieją. Przecież chodzi o nasz dzień.
Dla mojej mamy nie ma jednak czegoś takiego jak „nasz dzień”. Dla niej wszystko, co ważne, musi być wspólne, rodzinne, „jak Bóg przykazał”. Zawsze miała wizję tego, jak powinno wyglądać moje życie. Już jako dzieciak czułem jej presję – kiedy nie wypadało siedzieć przy stole z łokciami na blacie, kiedy musiałem podziękować cioci Halince za prezent, który mnie zupełnie nie cieszył.
Ojciec był był tłem. Kiedy mama podnosiła głos, on tylko spuszczał wzrok. Nigdy nie powiedział: „Grażyna, zostaw go, ma prawo mieć własne zdanie”.
Wyłamaliśmy się
Dzień naszego ślubu był piękny. Pogoda dopisała, Anka wyglądała cudownie w swojej prostej, ale eleganckiej sukni. Ceremonia w ogrodzie, kameralna, intymna, dokładnie taka, jaką sobie wymarzyliśmy. Śmialiśmy się, wzruszaliśmy, było ciepło, lekko, a potem… przyszła część, której się obawiałem. Wesele.
Rodzice przyjechali punktualnie. Mama w granatowym kostiumie, który na pewno wybierała tygodniami. Ojciec zapięty pod szyję, jakby szedł na pogrzeb. Nie podeszli do nas od razu. Stali z boku, rozglądając się po sali z minami, jakby trafili do zupełnie obcego świata. Nie było zespołu, nie było dzieci biegających między stołami, nie było szarpidrutów i sztucznych róż. Zamiast tego jazz na żywo, delikatne światła, kolacja w formie bufetu.
– Myślisz, że zaraz wyjdą? – zapytała Anka, kiedy zauważyła, że moi rodzice nawet nie zdjęli płaszczy.
– Nie wiem, co oni sobie myślą – odpowiedziałem, próbując zachować spokój, ale serce już mi biło szybciej. Wiedziałem, że nie podoba im się forma tego wesela, ale nie sądziłem, że aż tak.
Nie podobało im się
Z każdą godziną było coraz bardziej niezręcznie. Goście rozmawiali, śmiali się, tańczyli w rytm łagodnej muzyki, a moi rodzice siedzieli przy stole, jakby ktoś im kazał odbyć karę. Nie wstali ani razu do tańca. Nie podeszli do nas z życzeniami po ceremonii. Nie wznieśli toastu.
W końcu podszedłem do nich. Chciałem rozładować napięcie, zapytać, czy wszystko w porządku. Mama spojrzała na mnie chłodno.
– U was to teraz takie zwyczaje? – zapytała, rozglądając się dookoła z wyraźnym niesmakiem.
– Mamo, chcieliśmy, żeby to było nasze. Żebyśmy się dobrze czuli – odpowiedziałem cicho, ale stanowczo.
– Bez dzieci? Bez pierwszego tańca? Bez księdza? Michał, przecież to nie ślub, to jakaś impreza… Popełniliście grzech…
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Stałem tam chwilę w milczeniu, czując, jak twarz mi czerwienieje. Wstydziłem się. Czułem złość, smutek, rozczarowanie. Anka podeszła i delikatnie mnie dotknęła w ramię.
– Chodź, zostawmy to na razie – szepnęła.
I rzeczywiście, zostawiłem. Ale to napięcie, ta chłodna pustka w miejscu, gdzie powinna być bliskość z rodzicami, nie opuściła mnie już do końca wieczoru.
Obrazili się
Minął tydzień od ślubu. Zamiast wspomnień pełnych ciepła i wspólnego śmiechu, czułem ciężar niewypowiedzianych słów. Telefon milczał. Żadnych wiadomości od mamy. Żadnego „dziękujemy za zaproszenie”, żadnego „cieszymy się, że jesteście szczęśliwi”. Zupełna cisza.
Kilka razy próbowałem zadzwonić. Bez skutku. Wysyłałem krótkie wiadomości. Jedną nawet nagrałem.
– Mamo, to ja. Michał. Chciałem tylko zapytać, czy wszystko u was w porządku. Chcielibyśmy z Anką was odwiedzić. Dajcie znać, dobrze?
Anka patrzyła na mnie. Siedzieliśmy przy śniadaniu, w niedzielę, a ja wciąż miałem nadzieję, że usłyszę dźwięk wiadomości od mamy.
– Michał… może po prostu jedźmy do nich? – zapytała spokojnie.
– Ale co ja mam im powiedzieć? Że przepraszam, że nie było disco polo i dzieci biegających między stolikami? – zadrwiłem sam z siebie, ale nie było mi do śmiechu.
– Nie chodzi o to, żeby się tłumaczyć. Tylko żeby pokazać, że ci zależy.
Chciałem to naprawić
Mama od zawsze była mistrzynią w cichych karach. Kiedy jako dzieciak zrobiłem coś, co jej się nie podobało, potrafiła milczeć godzinami, czasem dniami. I teraz wróciła ta sama dobrze znana cisza, która mówiła więcej niż jakiekolwiek słowa.
Spakowaliśmy do torby sernik i makowiec z dobrej cukierni i pojechaliśmy do moich rodziców. Milczeliśmy prawie całą trasę. Anka tylko raz zapytała, czy na pewno chcę to robić. Kiwnąłem głową.
Mama otworzyła drzwi i spojrzała na nas bez cienia uśmiechu. Wpuściła nas do środka, ale nie było uścisków, ani nawet „fajnie, że jesteście”. Ojciec siedział w salonie i udawał, że coś czyta.
– Przywieźliśmy ciasto – powiedziałem, stawiając torbę na stole.
– Dzięki – rzuciła oschle mama, po czym usiadła naprzeciw i przez chwilę panowało krępujące milczenie.
– Chcieliśmy się spotkać… pogadać – zacząłem niepewnie.
– Nie wiem, co tu jeszcze mówić – przerwała mi. – Zrobiliście imprezę, nie rodzinne święto.
– Bo chcieliśmy przeżyć ten dzień po swojemu. Bez presji – odpowiedziałem spokojnie.
– To nie tak miało wyglądać – powiedziała gorzko i odwróciła wzrok.
Musiałem się tłumaczyć
Ojciec milczał. Nawet nie spojrzał w moją stronę. Anka próbowała coś powiedzieć, ale mama już nie słuchała. Wyszliśmy po półgodzinie. Bez krzyków, bez scen. Ale wiedziałem, że coś się wtedy definitywnie skończyło.
Tej nocy nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok. Wstałem po drugiej i poszedłem do kuchni. Zaparzyłem herbatę, siedziałem przy stole i gapiłem się w ciemność za oknem. Po chwili dołączyła Anka, otulona kocem, z lekko zmierzwionymi włosami.
– Nie śpisz?
– Nie da się – odpowiedziałem cicho. – Może powinienem był im odpuścić…
– A co z tym, czego my chcieliśmy? – zapytała spokojnie.
W głowie pojawiały się obrazy z dzieciństwa – święta, gdzie wszystko musiało być perfekcyjne, bo „ciotka Stasia będzie”, komunia ze stresującym pozowaniem do zdjęć, wieczne „co ludzie powiedzą”. Mama zawsze była w trybie organizacji, ustawiania, poprawiania. Nigdy nie pytała, co ja na to.
– Chyba przez całe życie próbowałem spełniać ich oczekiwania. A teraz po raz pierwszy zrobiłem coś inaczej – powiedziałem w końcu. – I chyba właśnie dlatego tak bardzo boli, że ich straciłem.
Michał, 33 lata
Czytaj także:
- „W czasie remontu odkryłem pod podłogą coś, co wywróciło moje życie do góry nogami. Wolałbym tego nigdy nie znaleźć”
- „Wredny teść nigdy mnie nie lubił. Przesadził, gdy po rozwodzie zaczął manipulować moim synem”
- „Po rozstaniu okazało się, że mój partner kochał nie tylko mnie. Nie wiem, czemu byłam taka ślepa”