Reklama

Poznaliśmy się w pracy. Ryszard siedział dwa biurka dalej i codziennie rzucał złośliwości, które bardziej mnie bawiły niż irytowały. W końcu zaprosił mnie na kawę. Potem był obiad, wspólny koncert, a zanim się zorientowaliśmy, zaczęliśmy razem mieszkać.

Ulegliśmy namowom

Byliśmy razem dziesięć lat. Zgrany duet. Kupiliśmy mieszkanie na kredyt, wzięliśmy psa ze schroniska, nauczyliśmy się swoich nawyków i humorów. Znajomi czasem pytali: „To kiedy ślub?”. Mama mówiła: „Beata, on ci przecież nie ucieknie, ale wypadałoby w końcu…”. Nie mieliśmy wielkiego entuzjazmu, ale uznaliśmy, że skoro i tak jesteśmy razem, to czemu nie.

Ślub był szybki, urzędowy. Jedna sukienka, dwa podpisy. Żadnych wzruszeń, żadnych łez, tylko krótkie „tak” i wspólny obiad w knajpie za rogiem. Wyszliśmy z urzędu jak po zakupie nowego abonamentu – z papierkiem i poczuciem, że nic się nie zmienia. Tylko że się zmieniło.

Ryszard popołudniami siedział w kuchni i przeglądał coś w telefonie. Na blacie stały zakupy, których nie schował, mimo że miał czas. Mrożonki się rozlały, na blacie była kałuża.

– Mógłbyś, chociaż włożyć rzeczy do lodówki – powiedziałam, nie podnosząc głosu, ale ton był wyraźnie napięty.

– Zaraz to zrobię – mruknął bez entuzjazmu, nie odrywając wzroku od ekranu.

– Nie przeszkadza ci, że to wszystko się zepsuje?

– Masz jeszcze jakieś uwagi?

Kłóciliśmy się

Nie chodziło przecież o te zakupy. Chciałam, tylko żeby się zainteresował, żeby zobaczył, że wróciłam, że jestem w domu. A on nawet nie podniósł na mnie wzroku.

– Wszystko ostatnio robię sama – zaczęłam ostrożnie.

– A ja co? Leżę i pachnę?

– Nie musisz tak od razu.

– A jak mam?

– Normalnie. Nie jakbyś miał mi wszystko za złe.

W końcu spojrzał na mnie, ale nie tak jak kiedyś. Nie było tam czułości, tylko zmęczenie i jakaś niecierpliwość, jakby chciał, żebym wreszcie przestała mówić.

– Może dlatego, że zawsze zaczynasz tym tonem – powiedział sucho.

– A jaki mam mieć ton, kiedy rozmawiam z kimś, kto mnie nie słucha?

– No tak, wszystko moja wina.

– Nigdy nie próbujesz mnie zrozumieć.

– Bo już nie wiem, o co ci chodzi. Kiedyś było inaczej, teraz wiecznie jesteś niezadowolona.

Coś się zepsuło

Wiedziałam, że i tak nie przekonam go do niczego. Stałam chwilę w miejscu, słysząc tylko swój własny oddech. Nie chciałam się z nim kłócić, ale też nie potrafiłam już siedzieć obok i udawać, że jest dobrze, skoro codziennie udajemy przed sobą, że się słyszymy.

Od tamtego dnia nasze rozmowy przypominały wymianę poleceń i oskarżeń. Rano – cisza. Potem krótkie pytania, jakbyśmy pracowali w biurze, a nie mieszkali razem. „Masz klucze?”, „Zgaś światło w łazience”. Słowa, które nie wyrażały żadnych emocji, jakby nie było między nami nic prócz wspólnego metrażu.

Któregoś dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam pustą lodówkę. Ryszard miał zrobić zakupy, ustaliliśmy to rano.

– Gdzie są zakupy? – zapytałam, otwierając szafkę.

– Nie miałem kiedy – odpowiedział z pokoju, nawet nie próbując się podnieść z kanapy.

– Mówiłam rano, że nie będę miała czasu po pracy. Myślałam, że to zrobisz.

– I co z tego, że mówiłaś? Przecież się nie umawialiśmy.

– Jak to się nie umawialiśmy?

– Beata, przestań robić z tego aferę.

Nic nie robił

Wtedy jeszcze gotowałam dla nas obojga, choć coraz częściej miałam wrażenie, że tylko dla siebie. Następnego dnia poprosił, żebym kupiła jego ulubione piwo. Zapomniałam. Nie specjalnie, po prostu wyleciało mi z głowy.

– Jasne. Jak coś dla ciebie, to pamiętasz – rzucił, zamykając drzwi lodówki z hukiem.

– Rysiek, nie przesadzaj. To tylko piwo.

– Tylko? Wiesz co, szkoda, że ja też jestem już „tylko”.

Kłóciliśmy się o porządek, o rachunki, o to, że zostawiam włączone światło, że za długo siedzę w pracy. On mówił, że wracam do domu zmęczona i rozdrażniona, ja mówiłam, że on nie robi nic, żeby mi pomóc. Każda rozmowa kończyła się tak samo – złością i rezygnacją. Czasem jedno z nas trzaskało drzwiami, czasem po prostu wychodziliśmy do drugiego pokoju.

Zaczęłam coraz częściej zostawać dłużej w biurze. Czułam się tam spokojniej niż w domu. Przynajmniej nikt nie patrzył na mnie z wyrzutem, że znów nie kupiłam mleka albo że spędzam wieczory przy komputerze. Zastanawiałam się, czy to możliwe, że ślub naprawdę coś zmienił. Przed nim było inaczej, łagodniej. Czy to on się zmienił, czy ja? A może wszystko było już wtedy, tylko po prostu nie chcieliśmy tego widzieć?

Miałam już dosyć

To był zwykły dzień, przynajmniej z pozoru. Wróciłam do domu później niż zwykle, padało, wszystko było szare i zmęczone. Weszłam do kuchni, a tam zlew pełen naczyń, okruchy na blacie, otwarta szafka. Ryszard siedział w salonie, oglądał jakiś mecz. Wzięłam głęboki oddech, spróbowałam spokojnie.

– Mógłbyś przynajmniej zostawić po sobie porządek, skoro cały dzień siedzisz w domu.

– Boże, znowu to samo… – rzucił, nie odrywając wzroku od telewizora.

– Nie znowu. Po prostu mam dosyć robienia wszystkiego sama.

– Naprawdę? A ja mam dosyć tego twojego ciągłego narzekania.

Spojrzałam na niego uważnie. Jego twarz była zamknięta, zmęczona.

– To powiedz wprost – powiedziałam cicho. – Powiedz, że ci już nie zależy. Bo mam wrażenie, że jesteśmy tylko obok siebie.

To był koniec

Wtedy podniósł się z kanapy i spojrzał na mnie inaczej niż zwykle. Bez krzyku, bez złości, po prostu twardo.

– Może dlatego, że naprawdę mam cię dość – powiedział. – I tego domu, i tej całej udawanej bliskości. Wszystko się rozleciało. Nie widzisz?

Stałam w milczeniu. To było jak uderzenie. A potem sama zaczęłam mówić i nie mogłam się zatrzymać.

– To czemu się ze mną żeniłeś? Po co ta farsa? Przecież nikt cię nie zmuszał.

– Bo chciałem wierzyć, że to coś zmieni. Ale nic nie zmieniło. Było już źle, a po ślubie jeszcze gorzej. Zrobiliśmy to dla innych, dla twojej matki, dla znajomych, dla spokoju. Nie dla siebie.

Poczułam, jak coś we mnie zamarza. Tyle razy czułam, że coś się między nami oddala, ale nigdy nie sądziłam, że on też to widzi. A tym bardziej, że powie to na głos. Kilka dni później zadzwoniła moja mama.

– Jak tam po ślubie? – zapytała z radością w głosie.

– W porządku – odpowiedziałam.

Po rozmowie odłożyłam telefon na stół i uśmiechnęłam się do siebie gorzko. Ale szczerze.

Beata, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama