Reklama

Czasami myślę, że nasze małżeństwo było bardziej decyzją innych niż nas samych. Nie było żadnych dramatycznych oświadczyn, płomiennej namiętności, nocy, które zapierały dech w piersi. Byliśmy razem od studiów – dwoje spokojnych, poukładanych ludzi, którzy „do siebie pasują”, jak mówiły nasze matki. Michał był cichy, stabilny, nigdy nie robił scen. W tamtym czasie wydawało mi się, że to zaleta. Ja z kolei zawsze starałam się robić to, co właściwe. A właściwe – według wszystkich – było wzięcie ślubu.

Reklama

Po ceremonii w USC zjedliśmy obiad w restauracji z rodzicami i kilkoma znajomymi. Bez tańców, bez szaleństwa. Michał wrócił do pracy w poniedziałek, ja chwilę później. Potem wynajęliśmy mieszkanie, potem kupiliśmy dwa koty. Nasze życie toczyło się spokojnie, w przewidywalnym rytmie. Nie było kłótni, ale też nie było... bliskości? Wciąż szukałam pretekstów, by jakoś nas „rozruszać”, zbliżyć. On nigdy nie miał potrzeby. Ja przez lata udawałam, że to wystarczy.

Nie potrafiliśmy rozmawiać

– Michał, czy ty w ogóle zauważasz, że ja się staram? – zapytałam nagle, nie patrząc mu w oczy. Stałam przy zlewie, myjąc talerze po kolacji.

– W jakim sensie? – odpowiedział spokojnie, odkładając kubek na blat. Jego głos był jak zawsze – bez emocji.

– Staram się rozmawiać, pytać, być blisko. A ty… ty tylko jesteś. Fizycznie. Reszta jakby cię nie dotyczyła.

– Po prostu nie jestem takim człowiekiem, Asia – odparł po chwili. Usiadł przy stole i wziął telefon do ręki.

Czasem mam wrażenie, że mnie w ogóle nie kochasz – wyrzuciłam z siebie. Serce mi waliło. Nie planowałam tego mówić. Po prostu… pękło.

Nie odpowiedział. Nawet nie spojrzał. Milczał. To milczenie było gorsze niż jakakolwiek kłótnia. Przeszłam do salonu, udając, że szukam czegoś w szafce, ale obserwowałam go kątem oka. Otworzył aplikację z wiadomościami i zaczął przeglądać jakby nigdy nic. Jakby nic się nie stało. W głowie miałam mętlik. Czy normalne małżeństwo tak wygląda? Czy milczenie po takim zdaniu to coś naturalnego? A może on po prostu… nie chciał kłamać? Nie umiał?

– Michał, możesz coś powiedzieć? – zapytałam cicho.

Podniósł głowę, spojrzał na mnie jakby zmęczony.

Nie wiem, co mam powiedzieć – odparł. I znów zamilkł.

Wtedy właśnie coś we mnie pękło. Coś, co trzymało się na słowie „może”. Może się zmieni. Może to tylko faza. Może to stres. Ale to milczenie zabiło „może”.

Myśleli, że jestem szczęśliwa

Pojechałam do rodziców w niedzielę. Mama, jak zwykle, miała już obiad na stole. Schabowy, ziemniaki, buraczki. Siedzieliśmy w milczeniu, aż w końcu zapytałam:

– Mamo, czemu tak wam zależało, żebyśmy się pobrali?

Zawiesiła widelec w powietrzu. Ojciec spojrzał na nią, ale się nie odezwał.

No przecież byłaś z nim tyle lat… Naturalna kolej rzeczy, Asia – odpowiedziała, zbyt szybko, zbyt spokojnie.

– Ale skąd wiedzieliście, że to dobry wybór? – dopytałam.

– Michał był porządny, miał pracę, nie pił, nie latał za dziewczynami. Co ci więcej potrzeba?

Pokręciłam głową.

– Może... miłości?

– Oj, Asia, nie przesadzaj. Miłość przychodzi z czasem. Nie każdy musi się całować po kątach – ucięła temat i wstała od stołu.

Wieczorem zadzwoniłam do Kingi. Ona zawsze mówiła szczerze, nawet jeśli bolało.

– Kinga… czy ja kiedyś mówiłam ci, że jestem szczęśliwa z Michałem?

– Nie – odpowiedziała bez wahania. – Ale też nigdy nie mówiłaś, że jesteś nieszczęśliwa. Zawsze brzmiało to jak… obowiązek.

Zamilkłam. Poczułam, jak coś zaciska mi się w gardle.

– Asia, może nadszedł czas, żeby przestać być grzeczną dziewczynką, co robi, co trzeba. I zacząć żyć po swojemu.

Mąż mnie nie kochał

Wszystko zaczęło się jak zwykły wieczór. Michał siedział na kanapie, ja w kuchni parzyłam herbatę. W pewnym momencie po prostu weszłam i stanęłam przed nim. Już nie miałam siły tłumić tego, co mnie gryzło.

– Michał, potrzebuję szczerości. Takiej do bólu. Chociaż raz.

Podniósł na mnie wzrok. Nie było w nim złości ani zdziwienia. Raczej rezygnacja.

Powiedz mi… czy ty kiedykolwiek mnie kochałeś?

Zapadła cisza. Serce waliło mi jak oszalałe. Czekałam.

– Nie – odpowiedział cicho. – Nie w taki sposób, w jaki ty byś chciała.

– Co to znaczy?! – zrobiłam krok w jego stronę. – Że przez dziesięć lat żyliśmy razem, spaliśmy razem, dzieliliśmy wszystko... i to było na niby?

– Nie na niby – odparł. – Po prostu... chciałem spokoju. Stabilności. Ty też wydawałaś się pewna. A nasi rodzice, no… wszyscy tego chcieli.

– A ty? Ty niczego nie chciałeś?

– Chciałem, żeby było normalnie. Bez dramatu. Myślałem, że to wystarczy.

Usiadłam na krześle naprzeciwko. Patrzyłam na niego i czułam, jak wszystko się we mnie rozsypuje.

– Dlaczego mi tego nie powiedziałeś wcześniej?

– Bo nie chciałem cię zranić. I... może sam przed sobą to ukrywałem.

Herbata wystygła. A ja pierwszy raz od lat poczułam się zupełnie naga. Bez żadnych złudzeń.

Mieliśmy dużo wspomnień

Nie spałam tej nocy. Leżałam w łóżku, wpatrując się w sufit. Michał spał obok jakby nic się nie stało. A ja w głowie odtwarzałam wszystko od początku. Nasz ślub – niby radosny, ale bez iskry. Mama płakała, tata z dumą klepał Michała po ramieniu. Ja się uśmiechałam, bo tak wypadało. Ale nie pamiętam, żebym czuła cokolwiek więcej niż ulgę, że „to już”. Noc poślubna? Spaliśmy zmęczeni, każde odwrócone do ściany. Tłumaczyłam sobie, że będzie lepiej. Że przecież to normalne.

Wspólne wakacje, pierwsze święta, kupno mieszkania… Wspomnienia jak klisze – niby miłe, ale bez barw. Nikt się nie kłócił, nikt nie krzyczał. Tylko to dziwne uczucie pustki. I moje ciągłe próby – a to wspólna kolacja, a to wyjście do kina, a to rozmowa, która kończyła się jego „jest okej”.

Wzięłam telefon i zadzwoniłam do Kingi.

– To wszystko było udawane. Dziesięć lat udawanego życia – powiedziałam, zanim zdążyła się przywitać.

– Asia… – westchnęła tylko. – Wiem, że to boli. Ale to, że coś trwało długo, nie znaczy, że było prawdziwe.

Zamknęłam oczy. Czułam się, jakby ktoś mi wyrwał z rąk całą historię mojego życia i powiedział: „To nie twoje. To była tylko rola, którą grałaś.”

Miałam dosyć

Dwa dni później usiedliśmy przy stole. Bez emocji. Bez krzyku. Tylko cisza i ja z kartką w dłoni, na której wypisałam kilka punktów – jakby to miało mi pomóc zachować spokój.

– Michał – zaczęłam, patrząc mu w oczy. – Chcę rozwodu.

Nie był zaskoczony. Skinął głową. Nawet nie zapytał „dlaczego”.

– Rozumiem – powiedział.

– Naprawdę nic nie powiesz?

Nie chcę cię zatrzymywać na siłę. Nie mam prawa.

Zaskoczyła mnie jego zgoda. Przez chwilę pomyślałam, że może jednak powinien walczyć. Może jedno zdanie, jedno „zostań” by coś zmieniło. Ale nie padło nic. W ciągu tygodnia znalazłam kawalerkę do wynajęcia. Spakowałam się w dwie walizki. Michał pomógł mi znieść je do auta. Jak kolega.

– Będziesz potrzebować czegoś... daj znać – powiedział na koniec.

– Nie wiem, czy chcę jeszcze kiedykolwiek coś od ciebie – odpowiedziałam.

Odjeżdżałam bez łez. Nie czułam ulgi. Raczej pustkę. Dziesięć lat życia zostawiłam w tamtym mieszkaniu – nie tylko rzeczy, ale całą siebie, tę, która próbowała, wierzyła, łudziła się.
Zaczęłam nowy rozdział. Bez męża. Bez planów. Bez złudzeń.

Jestem sama

Minęły trzy miesiące. Każdego ranka budzę się sama. Czasem jest mi lżej. Czasem nie czuję nic. Najgorzej jest wieczorami – gdy wracam z pracy, gotuję tylko dla siebie i siadam do stołu naprzeciwko pustego krzesła. Nie tęsknię za Michałem. Tęsknię za tym, kim chciałam być przy nim. Za tą wersją siebie, która wierzyła, że to wszystko ma sens.

W niedzielę odwiedziłam rodziców. Mama zachowywała się, jakby nic się nie stało. „Zdarza się” – powiedziała tylko, nalewając mi rosołu. Ojciec zapytał, czy nie za szybko podjęłam decyzję. A ja nie odpowiedziałam. Bo wciąż nie wiem, czy to była dobra decyzja.

Joanna, 37 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama