„Kamienica w spadku po dziadkach była moim przekleństwem. Dla rodziny to darmowy hotel z pełną obsługą 24/7”
„Po śmierci dziadków, ku mojemu zdziwieniu, to właśnie ja – najmłodsza z całej naszej familii, bez dzieci, bez męża, za to z kredytem i kotem – dostałam w spadku ich kamienicę. Podobno, bo to ja zawsze byłam najrozsądniejsza. Tak brzmiało uzasadnienie w testamencie. A ja, głupia, się wzruszyłam”.

- Redakcja
Nigdy nie planowałam zostać właścicielką kamienicy. Zwłaszcza nie tej przy rynku, z odpadającym tynkiem i klatką schodową, która pachniała tak samo jak za dzieciaka – stęchlizną, starością i czymś jeszcze, czego nie potrafię nazwać. Zawsze powtarzałam, że wolę nowe mieszkania w blokach, w których wszystko działa, winda nie trzeszczy, a sąsiedzi nie wiedzą o sobie zbyt wiele. Ale los miał inne plany. Po śmierci dziadków, ku mojemu zdziwieniu, to właśnie ja – najmłodsza z całej naszej familii, bez dzieci, bez męża, za to z kredytem i kotem – dostałam w spadku ich kamienicę. Podobno „bo ty zawsze byłaś najrozsądniejsza” – tak brzmiało uzasadnienie w testamencie. A ja, głupia, się wzruszyłam.
Wzruszenie szybko minęło, kiedy w moim telefonie zaczął się koncert dzwonków i wiadomości. „Hej, Judyta, słyszałam, że kamienica teraz twoja, mogłabym się na jakiś czas wprowadzić, tylko na chwilkę, wiesz…”, „Kochana kuzynko, może byś pomyślała o wynajęciu mi tego pokoju po ciotce Helenie, co?”, „Ciocia Basia mówiła, że masz teraz kamienicę – w piwnicy dałoby się zrobić pokój dla Eryka”. Eryk ma dwa metry wzrostu i chyba by musiał tam chodzić skulony. A ja? Ja tylko chciałam chwili ciszy. Ale w tej rodzinie cisza to towar deficytowy.
Zrobili sobie darmowy hostel
Weszłam do kamienicy w piątek po pracy z zamiarem pomalowania sufitu w kuchni w jednym z mieszkań. Na korytarzu pachniało zupą i jak zwykle czymś zbutwiałym. Odruchowo spojrzałam w stronę mieszkania po babci – drzwi były uchylone. Jeszcze zanim zdążyłam coś pomyśleć, z wnętrza wysunęła się głowa cioci Basi.
– O, Judytka! – uśmiechnęła się szeroko. – Właśnie o tobie mówiłyśmy z Jolą.
– Jaką Jolą? – zmarszczyłam brwi.
– No Jola, moja kuzynka z Kielc. Z mężem przyjechali. Tacy przemili. I słuchaj, myślałyśmy, że skoro i tak to mieszkanie stoi puste…
– Ciociu – przerwałam, zdejmując buty – czy ty mi właśnie sugerujesz, że ktoś obcy nocuje w moim mieszkaniu?
– No co ty, dziecko, jak obcy! Rodzina przecież. Jola to siostra stryjeczna twojej mamy.
– Mojej mamy? – zapytałam sucho. – Coś mi się nie wydaje.
– Nie bądź złośliwa. Zawsze byłaś taka… niezależna. Ale pomyśl, ile tu miejsca! Góra, dół, podwórko. Można się przecież podzielić.
– To nie jest darmowy hostel – mruknęłam i minęłam ją, kierując się do schodów.
Na piętrze spotkałam kuzyna Krystiana. Siedział na schodach z laptopem na kolanach.
– Cześć, Judyta! Pomyślałem, że może ten pokój po wujku Zygmuncie…
– Nie. Krystian, naprawdę?
– Ale ja tylko pytam!
Zatrzymałam się przy barierce i spojrzałam w dół. Z kuchni babci dobiegał śmiech, szczęk talerzy, radio grało jakieś tango. To była moja kamienica. Moja. A czułam się w niej jak intruz.
Byli nie do zniesienia
W sobotę rano obudziło mnie pukanie. Głośne, uparte, jakby ktoś chciał wybić rytm na werblu. Zwlekłam się z łóżka, jeszcze w piżamie otworzyłam drzwi.
– Judytka, kochanie, dzień dobry! – wpadła ciotka Basia z tacką. – Śniadanie! Pomyślałam, że może nie zdążyłaś zrobić. Jajeczka, chlebek, kawka.
– Ciociu, ja mam kuchnię – westchnęłam. – I umiem sobie zrobić jajka.
– Wiem, wiem, ale tak z serca. A przy okazji… – spojrzała na mnie z tą swoją miną „coś chcę, ale jeszcze nie mówię” – zrobiliśmy z chłopakami wczoraj takie małe spotkanie. I… ustaliliśmy.
– Co ustaliliście? – usiadłam przy stole, bo wiedziałam, że łatwiej znieść rodzinne pomysły na siedząco.
– Że trzeba podzielić kamienicę na części. Każdy dostanie kawałek. Bo przecież to się marnuje, a ty sama nie ogarniesz.
– Przypomnę tylko, że to wszystko jest moje – powiedziałam spokojnie, biorąc łyka kawy. – Z testamentu.
– No ale rodzina… – zaczęła, ale w tej chwili do kuchni wszedł Krystian.
– Cześć, Judyta. Bo mama mówiła, że możemy zrobić taką listę, kto które mieszkanie by chciał. Tylko potrzebujemy twojego potwierdzenia. I klucze.
– Klucze? – powtórzyłam.
– No, tak na próbę. Żeby się powoli rozejrzeć. Może ktoś by się już przeprowadził…
– A może ja się wyprowadzę? – powiedziałam lodowato. – Wszyscy zostaniecie i będę wam wysyłać wysokość czynszu z plaży?
Zamilkli. Na sekundę. Potem ciotka się uśmiechnęła.
– No widzisz! Można się dogadać.
Musiałam policzyć do dziesięciu
W poniedziałek poszłam do notariusza. Po raz trzeci. Potrzebowałam pewności. Chciałam usłyszeć, że to, co już wiem, jest nadal prawdą.
– Tak, pani Judyto – powiedziała uprzejmie pani mecenas, spoglądając przez okulary. – Zgodnie z testamentem, cała nieruchomość należy do pani. W całości.
– A jeśli rodzina się wprowadzi bez mojej zgody?
– To wtargnięcie. Może pani wezwać policję.
Pokiwałam głową. Oczywiście, nie miałam zamiaru nikogo wyrzucać z pomocą funkcjonariuszy. Jeszcze. Ale dobrze było wiedzieć, że mam argumenty. Wróciłam do kamienicy. Na klatce stała ciotka Halina z walizką.
– A ciocia dokąd?
– Do ciebie, Judytko. Bo mnie plecy bolą w moim mieszkaniu, ta kanapa to dramat. A tu u was takie ciepłe mury… I tyle miejsca!
– U nas? – powtórzyłam. – Od kiedy to „u nas”?
– No bo przecież po dziadkach. Po naszych dziadkach. Twój dziadek to mój brat był, pamiętasz?
– Ale twój brat nie zostawił ci tej kamienicy. Zostawił mi.
– Ale nie przesadzaj – machnęła ręką. – Co ty, z pustą kamienicą chcesz żyć?
W tym momencie drzwi na parterze się otworzyły i wyszła ciotka Basia.
– Halinka! Dobrze, że jesteś! Judyta mówiła, że masz się wprowadzić!
– Słucham?! – odwróciłam się do Basi. – Kiedy niby tak powiedziałam?
– No… mówiłaś, że mogłabyś się wyprowadzić… A my to odebraliśmy jako zaproszenie.
Zamknęłam oczy. Powoli. Policz do dziesięciu, Judyta. I nie zabij nikogo.
Wyglądało jak po potopie
W czwartek wieczorem pękła rura w łazience na pierwszym piętrze. Oczywiście, kiedy tylko wróciłam z pracy, na klatce czekała już ciocia Basia z reklamówką pełną starych ścier.
– Judytka, mamy problem! Woda leje się jak z fontanny! Krystian próbował zakręcić zawór, ale coś nie działa!
– Boże, czemu nikt nie zadzwonił? – rzuciłam, biegnąc po schodach.
– Bo myśleliśmy, że sama to ogarniesz – padło za mną z dołu.
W łazience rzeczywiście wyglądało jak po potopie. Podłoga zalana, z rury tryskało, Krystian klęczał z jakimś kluczem francuskim i robił groźną minę.
– Daj to – przejęłam klucz i zakręciłam zawór główny. – Dziesięć minut i po wszystkim.
– Dobra jesteś – powiedział, prostując się. – Ale może trzeba by coś z tym zrobić bardziej na stałe?
– Owszem. I zrobię. Ale najpierw wszyscy, którzy nie mają tu meldunku ani nazwiska w testamencie, wynoszą się.
Zapadła cisza. Potem Krystian odchrząknął.
– No ale tak nagle?
– Tak nagle. Zastanawiam się tylko, czy wystawić wam rachunek za wodę i ścierki.
Zmieszani, ale bezczelni
Piątek, godzina 11:47. Stałam w kuchni z zegarkiem na ręku i herbatą, której nie miałam czasu wypić. Do godziny „zero” brakowało trzynastu minut. Planowałam być miła. Uprzejma. Asertywna. W granicach prawa. Nagle rozległo się pukanie. A potem drugie, intensywne, niemal dramatyczne. Otworzyłam.
– Judytka, możemy pogadać? – stała przede mną cała delegacja.
– Proszę – zrobiłam krok w tył. – Wchodźcie. Ale uprzedzam, że za dwanaście minut robię rewizję stanu osobowego w kamienicy.
– Bo my się zebraliśmy… – zaczęła Basia. – I przemyśleliśmy.
– I co z tego wyszło?
– Że może masz trochę racji – mruknęła Halina.
– Ale, wiesz… – podjął Krystian – może dałoby się jakoś to zorganizować? Formalnie? Jakieś umowy, czynsz… Ty jesteś właścicielką, a my najemcami. Na próbę?
Popatrzyłam po nich. Zmieszani, ale bezczelni.
– Umowy? Czynsz?
– No. I porządki. Dyżury na klatce. Możemy nawet zrzucić się na hydraulika – rzucił Krystian z nadzieją.
Zamilkłam. Oparłam się o framugę.
– No dobra – westchnęłam. – Ale jedno słowo o „dzieleniu” kamienicy i wszyscy wylecicie szybciej niż pęknięta rura.
Może dziadek byłby dumny
Minął miesiąc. Kamienica nie przypominała już chaosu rodzinnej kolonii wakacyjnej. Mieliśmy tabliczkę z dyżurami na klatce, nowy domofon i nawet odmalowane drzwi wejściowe. Krystian płacił czynsz na czas i codziennie zmywał schody. Ciotka Basia zgłosiła się na ochotnika do pilnowania śmieci. W moim mieszkaniu wreszcie zapanował spokój. W niedzielę zorganizowaliśmy wspólny obiad.
– To, kto zmywa? – zapytałam.
– Dyżurny! – krzyknęli. Wszyscy spojrzeli na nowego chłopaka na wersalce.
– Ale ja tylko na weekend!
– I tak to się kręci – mruknęła Basia. – Jak za dawnych lat.
– Nie do końca – poprawiłam ją. – Teraz są zasady. I ja mam klucze.
– Ooo, Judyta… Dziadek byłby z ciebie dumny – powiedziała Halina.
Może i tak. A może byłby w szoku, że nie sprzedałam tego wszystkiego w cholerę. Ale nie. To było moje. I po raz pierwszy czułam, że tak właśnie ma być.
Judyta, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ciągle upominam męża, by gasił po sobie światło, a on ma to w nosie. Potem się dziwi, skąd te wysokie rachunki za prąd”
- „Nie umiałem powiedzieć żonie, że chcę odejść. Mieliśmy 2 dzieci i kredyt, ale nasze serca i alkowa były krainą lodu”
- „Rodzice kazali mi harować na gospodarce, więc wywinęłam im numer. Nie chciałam życia w luksusie, ale zwykłego szacunku”